Dzisiaj po raz pierwszy nie wiem jak zacząć :). Zacznę może tak, ,,Aktor" - czyli część druga mojego opowiadania. W skrócie powiem, że tym razem akcja nie dzieje się już w jednym z hoteli w Indiach, a w Polsce. Jeżeli ktoś jest ciekawy, nie są to miejsca ściśle związana z jakimiś konkretnymi miastami. Jest to połączenie kilku miejsc, z kilku różnych miast, które widziałem czy to w rzeczywistości czy na filmach.
Podpowiem jeszcze tylko, że akcja rozpoczyna się w Krakowie, gdzie główni bohaterzy mieszkają i pracują.
Wieczorem,
ciemne olbrzymie chmury całkiem zasłoniły słońce, które z całych sił próbowało
się przedostać z za grubych chmur.
Po nie
długim czasie, całe niebo zasnuło się na czarno, a olbrzymie krople smutku rozlały
się po okolicy.
Stary zegar
z minionej epoki wskazywał godzinę dziesiątą wieczór. Goście schodzili się
dopiero na zaplanowany bankiet po sztuce Artura Skrzypka. Wbrew oczekiwaniom
samego artysty, spektakl okazała się genialny.
Jednym z najważniejszych gości tego wieczoru była
pierwsza aktorka ,,Młodego Teatru” Panna Elżbieta Krówka o pseudonimie
artystycznym ,,Baset”.
- Może
szampana? – zapytał kelner.
- O tak,
dziękuję – odezwała się starsza Pani siedząca w fotelu pod oknem.
Na wieczorek
zaproszonych było jeszcze całe grono innych dostojnych osób: w tym obecni byli starzy
jak i nie co nowsi aktorzy, reżyserzy,
dźwiękowcy i technicy. Nie zabrakło też i gości honorowych.
Jednym z
nich miał być znany i ceniony krytyk filmowy – Marek Stulmacht, który w swoim
zwyczaju nigdy nie pojawiał się na tego typu imprezach.
Goście
śmiali się, palili najlepsze cygara i pili napoje bogów. Można by powiedzieć,
że było jak w niebie. Nawet jeden z dźwiękowców próbował wyrwać młodą aktorkę
Julię Fidel na parkiet. Jednak to ‘wymarzone” niebo, okazało się być zupełnie
innym niebem.
Parę minut
przed dziewiątą do drzwi rozległo się niespodziewane pukanie. Było ono tak
mocne i zdecydowane, że o mało co nie wypadły z zawiasów. Całe grono
rozweselonych i dobrze bawiących się przyjaciół Artura, a przynajmniej tak by
się zdawało, udawało, że nie słyszało mocnego walenia do drzwi. Młody artysta
podszedł do drzwi i delikatnie pociągnął za starą klamkę. Drzwi delikatnie
zaskrzypiały i ukazała się smukła postać. Na pierwszy rzut oka postać była niedostrzegalna
dla większości gości. Jednak gdy weszła do środka wszystko stało się jasne. Był
to Marek Stulmacht. Najbardziej ceniony krytyk teatralny , a za razem doskonały
znawca całej literatury. W tym momencie wszyscy znieruchomiali, a starsza Dama,
która siedziała na krześle upuściła szklankę pełną czerwonego płynu. Nikt z
obecnych gości nie spodziewał się, że jeden z największych i najbardziej
wpływowych krytyków teatralnych pojawi się na wieczorku, w dodatku wieczorku
zorganizowanym przez młodego muzyka, który do tej pory znany był jedynie ze
swoich dwóch płyt, a i to nie przez wszystkich.
Maria
Hollard, najstarsza aktorka teatru w dalszym ciągu grająca na jego scenie,
poderwała się z krzesła i upadła z wrażenia na podłogę, rozbijając dwie karafki
z winem. Na tym zakończył się upojny wieczór.
Co było
dalej? Sam jako narrator tego nie wiem, a co dopiero obecni tam goście.
Następnego
dnia pierwsze strony gazet pisały tylko i wyłącznie o ogromnym sukcesie młodego
reżysera.
Brzdęk! W
małym jasnym pomieszczeniu rozległ się dźwięk szklanego przedmiotu,
rozbijającego się o kant stołu. Drzwi powoli się otworzyły i ukazała się w nich
postać niskiego mężczyzny z krecimi oczami i olbrzymimi okularami ubranymi tył
do przodu.
- ŁOOooooo…
- zawołał z bólu Artur, chwiejąc się z nogi na nogę i wpadł na znajdującą się w
pobliżu kanapę.
Cztery
godziny później, olbrzymi stary kaszlący zegar z Wierzy Ratuszowej zaczął dusić się przy wybijaniu dwunastego uderzenia.
Artur przebudził się ponownie.
Tym razem głowa
bola go jeszcze bardziej. Po wczorajszym świętowaniu nic nie pamiętał.
Jednak cały
obraz wczorajszego wieczoru pozostał w jego mieszkaniu. Potłuczone szkło oraz wielkie czerwone plamy na dywanie i
krzesłach pozostałe po wylanym winie, dokładnie opisywały tamten wieczór.
Wielka
pancerna głowa, nie pomagała mu w tym momencie. Dzwonek niedobrego telefonu,
który niegodziwie raczył właśnie zadzwonić okazał się udręką dla przemęczonej
głowy artysty.
Drżąca ręka
Artura podniosła tak ciężką słuchawkę jakiej nigdy wcześniej nie podnosiła.
- Słuuucham
– odezwał się drżący głos.
- Dzień
dobry czy mam przyjemność z Arturem Skrzypkiem? – spytał przepalony głos młodej
kobiety.
Tak, chyba
tak – głos Artura zadrżał niepewnie. A o co chodzi? – bo jeżeli nie sprawi to Pani
problemu, to miałbym prośbę o kontakt ze mną jutro.
Dzwonię z
,,Gazety Codziennej”, moje nazwisko Brodna, a imię Anna – przedstawiła się
kobieta.
Chciałam
przeprowadzić z Panem wywiad, najlepiej jutro o dwunastej i proszę być w stanie
dyspozycyjnym. Dziękuję Panu za uwagę.
Kobieta
rozłączyła się.
Artur będąc w
dalszym ciągu pod wpływem ambrozji, którą wypił wieczór wcześniej, do końca nie
zrozumiał kobiety.
Resztę dnia,
spędził dogorywając na czerwonej, winnej kanapie.
Parę minut
po ósmej, przebudził się. Wiosenny deszcz stukał delikatnie w szyby jego mieszkanka
nadając nastrojową atmosferę.
Jednak w tym
momencie jego mieszkanie wyglądało zupełne inaczej niż zawsze. Kolorowe ściany
zamieniły się w bardzo jaskrawe smugi, a drzwi wejściowe leżały całe zadrapane
na podłodze i płakały.
Dusza
starego zegara, który zawsze towarzyszył młodemu artyście, leżała nieprzytomnie
na ścianie, a serce zegara, było pocięte na kilkanaście drobnych części. Cały
dywan pokrywały małe ostre święcące rzeczy.
Artura nie
bolał już głowa. Od tego momentu czuł się lekko i niesamowicie przyjemnie.
Jedynie metalowa końcówka od pióra, którym zawsze pisał, przeszywała jego
prześwitujące ciało.
Parę minut
przed dziewiątą, do bez drzwiowego już mieszkania ktoś wszedł.
Najprawdopodobniej
była to reporterka, z którą Artur już nie zdarzył przeprowadzić wywiadu. Jako
samotna dusza, obserwował jedynie ruchy kobiety rozglądającej się po mieszkaniu
i podchodzącej do jego ciała, jednak sam wydawał się dla nie dostrzegalny.
Kobieta przyklęknęła przy jego ciele i zaczęła
płakać, tak jakby to ona dostała cios w serce.
Jednak Artur
w dalszym ciągu był dla niej niedostrzegalny.
Po nie
długiej chwili, sykliwego, zarzynanego, miłosnego płaczu kobiety, sąsiedzi
zaczęli zaglądać do środka mieszkania. Pierwsza pojawiła się Pani Wiktoria,
najbliższa sąsiadka Artura, a z drugiej strony jego najlepsza przyjaciółka , z
którą zawsze mógł szczerze porozmawiać i otrzymał dobre słowo. W zasadzie była
to jedyna osoba, która wspierała zawsze Artura na duchu, i na którą zawsze mógł
liczyć. Następnie pojawił się pan Klemens, dozorca kamienicy i niedoszły aktor,
który równie często bywał u Artura, oraz pozostali sąsiedzi kamienicy,
zaczynając od dzieci Państwa Kliczów, a kończąc na wścibskiej i wszechwiedzącej
sąsiadce Danucie. Niektórzy nawet o niej mówili, że jest nawiedzona i należy ją
oddać do Kobierzyna, jednak jakoś nigdy tam nie trafiła.
Artur, a
właściwie dusza Artura, siedziała na jego ulubionym fotelu przy oknie. Nikt go
nie widział.
Wszyscy
skupiali uwagę na jego leżące na środku pokoju ciało.
Teraz w
mieszkaniu pojawiło się całe mnóstwo służb, zaczynając od lekarzy, kończąc na
technikach policyjnych i firmie pogrzebowej, która zabrała ciało do prosektorium,
jednak dusza Artura cały czas siedziała na kanapie bez słowa, i obserwowała
dokładnie wszystko co się działo do okoła jego ciała.
Przed
popołudniowa kroniką, wszyscy lokatorzy opuścili mieszkanie Artura. Z wyjątkiem
jednej osoby. Była nią pani Wiktoria, która siedziała na krześle na wprost
fotelu Artura i patrzyła się ślepym wzrokiem w okno.
Pani
Wiktoria, jako jedyna osoba najbliższa dla artysty miała wyłączne prawo
przebywania w jego mieszkaniu.
Po dłuższej
chwili siedzenia, na oczach Wiktorii, ukazała się postać Artura siedząca na
swoim ulubionym i jedynym fotelu. Postać siedziała zwrócona przodem do pani
Wiktorii trzymając nogę założoną na nodze i uśmiechając się do niej.
Dzień dobry
pani Wiktorio –dusza Artura przywitała się z kobietą.
Artur, to ty? – zapytała z niedowierzaniem
kobieta.
Postać
siedząca na fotelu delikatnie przytknęła palec do ust wskazując ciszę i jedynie
uśmiechała się do pani Wiktorii.
To ty
żyjesz!? – uradowana kobieta zerwała się z krzesła na którym siedziała.
Artur w
dalszym momencie siedział na fotelu i uśmiechał się do niej. Spokojnie Pani
Wiktorio, proszę się nie martwić. Wszystko Pani opowiem, ale jeszcze nie teraz
– odpowiedziała postać cały czas uśmiechając się dobrotliwym uśmiechem do staruszki.
Mam prośbę do
Pani jeżeli mogę- delikatnie zapytała postać ściągając lewą nogę z prawej.
Proszę nikomu nie mówić, że rozmawiała Pani ze mną. A ja wszystko niedługo Pani
wyjaśnię.
- No dobrze,
nie powiem, ale Arturze… - urwała kobieta.
- Nie teraz,
później. Postać ponownie uśmiechnęła się do kobiety.
-Acha, pani
Wiktorio, obiecałem Pani kolejną część przygód ,,Małego Bohatera”. Oto i one leża na stole. Gdyby mogła Pani
łaskawie odwrócić się po nie, ale proszę nikomu ich nie pokazywać, przy
najmniej na razie. Niech pani je zatrzyma tylko dla siebie.
- Dziękuję
Ci bardzo! – kobieta ucieszyła się jakby dostała coś co jest dla niej
najcenniejsze.
Odwróciła
się na chwilę w stronę stołu, żeby zabrać kartki, a gdy odwróciła się z
powrotem w stronę Artura, a może właściwie byłoby by powiedzieć jego ducha? nikogo
już tam nie było.
Następny
dzień rozpoczął się bardzo pogodnie.
Przez całe
przedpołudnie ogromna ściana deszczu moczyła starą kostkę brukową dziedzińca przemokniętej
do suchej nitki kamienicy.
Przed drzwiami
mieszkania Artura stała mała tabliczka i bukiecik zielonych tulipanów.
Nikt jednak
z mieszkających tam lokatorów nie widział kiedy ktoś je przyniósł.
W środku
bukietu wsunięta była mała karteczka zwinięta w kształt tulipana.
Droga Pani Wiktorio
To dla Pani, za wszystko co Pani dla
mnie zrobiła. Proszę ich tylko nie wstawiać do wody, a nie zwiędną. Dziękuję za
wszystko.
Artur
Kobieta
wzięła kwiaty i zgodnie z instrukcją nie wstawiła ich do wody.
Przez cały
dzień krople deszczu przypominały o sobie.
Szara ściana
deszczu, która coraz bardziej zalewała małe podwórko, sprawiała, że wszystko
było jeszcze bardziej smutne i bezbarwne.
Wiktoria z
racji wieku, resztę dnia spędziła w swoim mieszkaniu nie wychodząc nigdzie.
Parę minut
przed godzina ósma, Pani Wiktoria poczuła, że zaczyna zasypiać. Posuwając ledwo
nogę za noga, poszła do kuchni po czekoladę, którą poprzedniego wieczoru
rozpuściła, bo miała nadzieje, że wypije ją z Arturem. Jednak już nie zdążyła.
W trakcie
nalewania ostygłej od wczoraj czekolady, Pani Wiktoria zahaczyła o mały pokoik,
w którym położyła ostatnią cześć przygód
,,Małego Bohatera”.
Tak bardzo
nie mogła się doczekać, co wydarzy się tym razem małemu bohaterowi dokończonej
już powieści komiksowej Artura.
Starsza Pani
wygodnie usiadła w fotelu z zimną czekolada i ostatnią częścią powieści w
formie komiksu.
W tym momencie
z przedpokoju dobiegł ją cichy głos.
Głos, który
brzmiał zupełnie jak Artur.
-Pani
Wiktorio, Pani Wiktorio, Pani Wiktorio? Pytał cicho głos.
Kobieta nieśmiało
zapytała - Artur, to ty?
Do bordowego
pokoju ze starymi drewnianymi meblami, delikatnie wpłynęła postać ubrana w
prześwitując granatowe spodnie, jasną koszule i zielony sweter. Wszystko było
zgrane ze sobą bardzo gustownie. Dokładnie tak jak ubierał się Artur.
Postać
stanęła przed kobietą uśmiechając się przyjacielsko i życzliwie.
- Dzień
dobry, a właściwie dobry wieczór Pani Wiktorio.
Postać
przywitała siedzącą w fotelu starsza panią.
- Artur! –
wykrzyknęła kobieta.
- Spokojnie,
pani Wiktorio, proszę usiąść.
Artur pomógł
usiąść kobiecie w fotelu, z którego staruszka zerwała się jakby zobaczyła
ducha.
- Jak to
możliwe? – zapytała Wiktoria.
- Spokojnie,
nich się Pani nie denerwuje.
- Jestem
duchem. Tylko Pani może mnie widzieć i rozmawiać ze mną.
Kobieta
zamarła na chwilę.
- Ale
dlaczego ja?
Jeżeli co
kolwiek zrobiłam źle, bardzo Cie przepraszam i wybacz mi proszę, ale… -
- Nic Pani
źle nie zrobiła. Postać uśmiechała się cały czas do Pani Wiktorii i spokojnym
relaksującym głosem mówiła.
- Była Pani
dla mnie najlepszą osobą, na którą zawsze mogłem liczyć, zawsze mnie Pani wspierała
i to dzięki Pani przetrwałem tyle.
- Przyszedłem
podziękować za wszystko co dostałem.
- Ale nie
odejdziesz ode mnie? – kobieta zapytała zaniepokojona.
- Nie
chciałbym być strupem na Pani głowie – nieśmiało powiedziała postać.
- Strupem! W
życiu! – wykrzyknęła kobieta.
- Ależ Ty
jesteś całym moim życiem! – starsza Pani zaczęła płakać ze wzruszenia.
Postać
zbliżyła się do staruszki i przytuliła ją do swojego prześwitującego ciała.
- Jeżeli Pani
sobie tylko życzy, żebym został, zostanę.
Jednak muszę Panią prosić o jeszcze jedną przysługę.
- Nich pani
nikomu nie mówi o mnie. Nikt nie może dowiedzieć się, że widzi mnie Pani i
rozmawiała ze mną.
- Dlaczego?
– zapytała zalana łzami kobieta.
- Widzi
Pani, tacy są już ludzie.
Postać w dalszym
ciągu uśmiechała się do Pani Wiktorii.
- Jeżeli
jest coś, co nie jest zgodne z ich poglądem, chcą to wytępić.
- Nie
starają się poszerzyć swojej wiedzy, lub spróbować zrozumieć czemu coś jest
innego lub odbiegającego od ogólno przyjętej normy. Przecież nie muszę Pani
tego tłumaczyć. Przecież sama Pani doskonale wie jacy są ludzie.
Artur powoli
wstał z krzesła, które znajdowało się obok fotelu Pani Wiktorii.
- Dziękuję Pani
jeszcze raz za wszystko, zaczął.
- Idziesz
już? - zapytała cichym głosem kobieta.
- Myślałam,
że wypijemy razem czekoladę? – dodała.
- Następnym
razem Pani Wiktorio, następnym.
Postać
delikatnie uśmiechając się do Pani Wiktorii i rozpłynęła się w przedpokoju.
- Tak, tylko
kiedy będzie ten następny raz?- zapytała staruszka tęskniącym głosem i
delikatnie spuściła głowę.
Z oddali
usłyszała delikatny głos Artura. - Za niedługo Pani Wiktorio.
- Szybciej
niż się Pani się spodziewa.
Ciepły i
dobry głos dodał jeszcze z oddali: - Już nie długo.
Obok
fortepianu, stojącego w jednym z pokoi mieszkania pani Wiktorii, zielone
tulipany, stojące na zakurzonej klapie instrumentu, zaczęły wydobywać z niego
dźwięki nieskazitelnie czyste i świeże.
A same
kwiaty rozkwitały zmieniając swoje kolory i przemieniając się w piękny bukiet
złożony z tulipanów i róż.
W tym
momencie, rozkwitające kwiaty zaczęły wygrywać ,, Piosenkę Księżycową” zespołu
Varius Manx.
Pani
Wiktoria, zerwała się na równe nogi z jej wygodnej kanapy.
Staruszka
przez kilka minut stała nieruchomo i wsłuchiwała się w dźwięki wygrywane na
starym fortepianie. Jednak, za każdym razem, gdy odwracał swój wzrok w stronę
klawiszy, tyle razy fortepian przestawał grać, a kwiaty z powrotem przemieniały
się w zielone, pomarszczone tulipany.
Lecz wystarczyło, że Wiktoria obróciła się trochę w jedną lub w druga stronę,
ale tak, że nie mogła dostrzec klawiszy, wtedy kwiaty rozkwitały na nowo, a ze
starego fortepianu znowu wydobywała się muzyka.
W czasie,
gdy pani Wiktoria słuchała grającego pianina, rozległ się dzwonek do drzwi,
który po części zagłuszał grający fortepian.
Staruszka
podeszła do drzwi i zapytała się.
- Słucham?
Lecz nikt
nie odpowiadał.
Kobieta
ponownie zapytała, ale i tym razem nikt się nie odezwał.
Kiedy
otworzyła drzwi, na klatce panowała ciemność. Jedynie krople deszczu uderzały w
stary parapet i zardzewiałą rynnę, tak jakby chciały wygrać jakaś melodię
Lecz, oprócz
nich, nikogo więcej nie było. Ani jednej żywej duszy. Jedynie niemiły wiatr,
szalał na korytarzu próbując przedostać się do któregoś z mieszkań.
Pani
Wiktoria wyszła z mieszkania i stanęła pod drzwiami mieszkania Artura. Jedyną
rzeczą, którą tym razem mogła usłyszeć, była dobiegająca ją głucha cisza z
wnętrza.
Kobieta
wróciła do swojego mieszkania.
Kiedy
zamknęła drzwi, fortepian przestał grać, a po całym mieszkaniu roznosił się
zapach słodyczy.
- Dzień
dobry pani Wiktorio – przywitał ją jakiś głos.
- Kto tu
jest? – zapytała przestraszona kobieta.
-Przepraszam,
nie chciałem Pani wystraszyć.
- Przyszedłem
tak jak obiecywałem – dodał głos.
- Artur to
ty? – zapytała nieśmiało Wiktoria.
- Dzień
dobry – delikatny głos dobiegł ją z jednego z pokoi.
Nagle, ale delikatnie, z pokoju w którym stał
fortepian wyłoniła się postać Artura. Jak zwykle uśmiechała się dobrotliwie do
pani Wiktorii.
- Artur! –
wykrzyknęła staruszka ze szczęścia.
- Wróciłeś!
– dodała, jeszcze bardziej radującym się głosem.
- Według
obietnicy – odpowiedziała postać.
- Gdzie
spałeś tej nocy? Przecież była taka zawierucha, no i cały czas padało? Nie zmokłeś za bardzo? Masz katar?– zapytała
zatroskana o postać kobieta.
- Pani
Wiktorio, nich się Pani o mnie nie martwi.
- Teraz już
jestem bezpieczny.
- Pamięta Pani
o tym co mówiłem? – zapytała się postać, cały czas uśmiechając się do
staruszki, mówiąc spokojnym stonowanym głosem.
- Ale
deszcz? – zapytała podenerwowana kobieta.
- Niech się
Pani o mnie nie martwi – postać powtórzyła ponownie, zataczając jeszcze
bardziej okrągły uśmiech na buzi.
- A ten fortepian?,
Artur, to ty grałeś? – zapytała podekscytowana ze szczęścia staruszka.
Postać
Artura przyłożyła palec wskazujący do ust szczerze uśmiechając się w jej stronę.
- Wiedziałam,
że to ty! – wykrzyknęła z radości kobieta i już prawie rzuciła się postaci na
szyję, gdy mały dywanik, na którym stała
przesunął się w drugą stronę i kobieta upadła na miękką kanapę.
- Arturze,
Arturze – kobieta zaczęła śmiać się.
- Jak się
cieszę, że wróciłeś do mnie – dodała rozkwitniętą buzią.
- Może
napijesz się czekolady ze mną? – zapytała kobieta.
Postać
kiwnęła głowo.
- Pani
Wiktoria weszła do kuchni, żeby roztopić kostkę czekolady.
Gdy jednak
weszła, na stole stały dwie porcelanowe filiżanki, w których zawsze ją podawała
z nalana już czekoladą.
Kobieta
przyniosła ja do salonu i postawiła na małym drewnianym stoliku.
- Proszę
Arturze – powiedziała, chwytając za filiżankę obiema dłońmi.
- Całą noc
martwiłam się o Ciebie.
Postać
usiadła obok pani Wiktorii.
–Artur
skierował swoje wielkie niebieskie oczy w jej stronę i spokojnym wzrokiem
odpowiedział: Niech się Pani nie martwi.
Postać ostrożnie
wstała i powoli zaczęła oddalać się w stronę drzwi.
- Arturze,
twoja czekolada! - wykrzyknęła kobieta.
- Nic się
nie zmieniła, jest tak samo znakomita, jak ta, którą piłem za życia.
- Ale skąd
ty o tym wiesz? zapytała kobieta, nawet nie spróbowałeś?! – dodała kierując
wzrok w stronę oddalającej się postaci.
- Dokąd
idziesz? – zapytała ponownie kobieta.
- Nie
pozwolę żebyś mnie opuścił i mnie zostawił samą tym razem! – kobieta zerwała
się z fotela.
Postać
uśmiechała się coraz głębiej i głębiej.
- Ależ ja
Pani nie zostawiam. Cały czas jestem przy Pani.
Tajemniczym,
a zarazem szczerym uśmiechem postać nagle zniknęła w drzwiach.
Dwie ulice
dalej, w małym murowanym domku mieszkał inspektor kryminalny - Pan Franek,
najlepszy przyjaciel pani Wiktorii, z którym znała się dobrych kilkanaście lat.
Wiele razy chciała mu się oświadczyć, jednak jakoś nigdy nie miała śmiałości.
Jak co tydzień,
Wiktoria zaprosiła Franka do siebie na popołudniowy deser. Ponieważ, że Franek
był jedyna osoba, której w pełni ufała, postanowiła wyznać mu, Artur przychodzi
do niej jako duch.
Wiktoria
nigdy nie pożałowała tej decyzji. Co prawda Franek, nigdy nie widział ducha na
własne oczy, ale tego samego wieczoru, przekonał się, że w mieszkaniu pani
Wiktorii jest jeszcze jakaś osoba. Sam nie wiedział co o tym ma myśleć na
początku, lecz bez długich namysłów wszystko zaakceptował.
Jednego z
deszczowych wieczorów, Pani Wiktoria krzątał się w kuchni roztapiając czekoladę
i kończąc piec ciasto z rabarbarem.
Jak
wcześniej wspomniałem, to właśnie tego wieczoru zaprosiła Pana Franka do
siebie.
Artur
siedział przy pianinie i grał jedną z wielu jego ulubionych piosenek.
Nagle do
drzwi rozległ się dzwonek.
- Ojjojojoj,
tak szybko! – wykrzyknęła kobieta, nie spodziewając się kogokolwiek o tej
porze.
- Kto tam?-
zawołał przez całe mieszkanie.
- Dobry
Wieczór Pani Wiktorio, to ja Franek.
- Już, już
chwileczkę – zawołał wpadając w panikę.
Artur
przestał grać. Odwrócił się w stronę Pani Wiktorii i uśmiechnął się, jak
zawsze.
- Przyszedł
wcześniej Arturze! – wyszeptała kobieta. Co ja mam robić?! Zapytała trochę
podekscytowana, ale i podenerwowana kobieta.
- Przede
wszystkim otworzyć drzwi – podpowiedział Artur.
- Co?-
zapytała rozkojarzona kobieta.
- A tak,
oczywiście drzwi - dodała po chwili.
Artur
uśmiechnął się do niej.
- Niech Pani
się nie denerwuje – próbował uspokoić Artur.
- Co? Ja?,
nie zdenerwowana?. Yyyy, nie, nie ja nie. – odpowiedziała zdenerwowana kobieta.
- Nich Pani
się uśmiechnie i nie denerwuje – pocieszał ją Artur. Wszystko na pewno się uda
– dodał, posyłając jej uśmiech.
- Niech Pani
uwierzy w siebie, a będzie dobrze.
- Nie była bym taka pewna – staruszka odpowiedziała
niepewnie i z lekką ironia niewiary w siebie.
- Niech Pani
się uśmiechnie! – dodał wesołym głosem Artur, i pokazał stojącej przy drzwiach
kobiecie dwa kciuki uniesione ku górze.
Pani
Wiktoria podeszła do drzwi i delikatnie pociągnęła za starą pozłacaną klamkę.
Drzwi
zaskrzypiały i przed oczami kobiety pojawiła się postać niewysokiego mężczyzny,
ale dobrze zbudowanego.
Na nogach
miał brązowe buty. Długie i granatowe spodnie, delikatnie maskowały jego ogromniaste
stopy.
Biała
koszula w delikatną kratkę z kropkowaną muchą i marynarką, idealnie łączyły się
ze sobą.
- Dzień
dobry Panie Franciszku – przywitała mężczyznę Wiktoria, delikatnie uśmiechając
się do niego.
- Dzień
dobry Pani Wiktorio, bardzo proszę, właśnie wczoraj je zbierałem – mężczyzna podał
kobiecie worek pełen czereśni.
- Ojj, nie trzeba
było, dziękuje Panu bardzo– zakokietowała kobieta.
- Bardzo
przepraszam, że jestem tak wcześnie, ale zegarek mi stanął a jeszcze nie
zaniosłem go do zegarmistrza – zaczął tłumaczyć się Franek.
- Ależ Panie
Franku, nie ma żadnego problemu.
- Bardzo
proszę wejść dalej.
Kobieta
zaprosiła mężczyznę do salonu.
- Proszę się
rozgościć, a ja już do Pana przychodzę, tylko przyniosę czekoladę – uśmiechnęła
się.
- Może Pani
jakoś pomóc? – Franek zaoferował swoją pomoc.
- Ależ to
bardzo uprzejme z Pana strony, ale wszystko mam już gotowe.
- Bardzo
proszę się rozgościć, a ja za sekundkę do Pana wracam – uśmiechnęła się
Wiktoria.
- Dziękuję
Pani bardzo – mężczyzna odpowiedział, chcąc być uprzejmy.
- Wiktoria delikatnie
zaglądnęła do pokoju, w którym stał fortepian.
Jednak, tym
razem Artura w nim nie było.
Weszła do
kuchni, żeby zabrać czekoladę i ciasto z rabarbarem.
Wszystko
było już przygotowane.
- Łojejku! –
wykrzyknęła nagle.
- Przepraszam,
pomóc Pani może w czymś? – delikatny głos zawołał z pokoju.
- Nie, nie,
dziękuje Panu bardzo. Dywan podłożył mi nogę, ale wszystko w porządku, dziękuję
Panie Franciszku.
O blat
kuchenny stał oparty Artur i jak zawsze uśmiechał się w stronę Pani Wiktorii.
- Zwariowałeś?
– zapytała szeptem kobieta.
Chciałem
tylko pomóc- delikatnie odpowiedział Artur w dalszym ciągu uśmiechając się.
- Jaki jest
pan Franciszek? – zapytał podekscytowany Artur.
- No cóż,
niewysoki, bardzo elegancki i dobrze wychowany kawaler – odpowiedziała Wiktoria
uśmiechając się do siebie, widziałeś go już przecież nie raz u mnie.
- Ychy,
przez wizjerek w drzwiach – odpowiedział Artur
Kobieta
zaczerwieniła się.
- Niech Pani
nie pozwoli mu czekać za długo na siebie – dodała postać.
- No dobrze,
a ty? – zapytała kobieta.
- Przyjdziesz
do nas? – upewniła się.
- Przyjdę,
ale trochę później.
- A to co,
znowu gdzieś cię niesie? –zaniepokojona, lekko podniosła głos.
- Niech Pani
nie pozwoli czekać Franciszkowi za długo, a ja zaraz przyjdę – Artur uśmiechnął
się do Wiktorii.
- Ale
obiecujesz? – zapytała kobieta.
- Tak –
wymamrotał Artur.
- Niech Pani
już idzie – wyszeptał ponownie.
- No dobra,
już idę, ale przyjdziesz?- kobieta popatrzyła z nad nosa na postać.
Lecz on nic
nie odpowiedział tym razem. Znowu się uśmiechnął.
- Już
jestem, mam nadzieje, że nie czekał Pan za długo tutaj sam?- zagaiła kobieta
wchodząc do pokoju z tacą gorącej czekolady i ciastem rabarbarowym..
- Ależ skąd,
dopiero co usiadłem – odpowiedział grzecznie i delikatnie mężczyzna.
W tym momencie
z pokoju obok, zaczęły wydobywać się dźwięki romantycznej piosenki granej na
fortepianie.
Pani
Wiktoria odkryła już dlaczego Artur nie odpowiedział jej na ostatnie pytanie.
Po godzinie
rozkosznych dźwięków fortepianu, zrobiło się cicho.
Pani Wiktoria
właśnie kończyła ciasto z rabarbarem, które okazało się wielkim sukcesem.
- O! – wykrzyknął
Franciszek, chyba się płyta skończyła – przerwał Wiktorii rozkoszującej się
ostatnim kawałkiem placka.
Pani
Wiktoria, nie zauważył, że fortepian przestał grać.
- Wiktoria?
– próbował Franek przywrócić ją do świata żywych.
- Chyyy! –
kobieta wykrzyknęła siedząc na kanapie.
- A tak!, o
skończyła się – zauważyła Wiktoria.
- Moja
ulubiona płyta, za każdym razem, gdy jej słucham czuje się tak lekko…-
rozmarzyła się.
- Nigdy jej
wcześniej nie słyszałem, czy to jakiś znany artysta? – zapytał zaciekawiony
Franciszek siedząc wygodnie na kanapie i zakładając nogę na nogę.
- N-o c-ó-ż, w zasadzie to ciężko określić –
odpowiedziała ostrożnie Wiktoria.
- To znaczy?
Co masz na myśli Wiktorio? mężczyzna coraz bardziej wydawał się zainteresowany.
- Nic! –
wykrzyknęła kobieta.
- Yyy, to znaczy,
chciałam powiedzieć.. przerwała, delikatnie wychylając głowę z pokoju i
zerkając w stronę pianina.
Jednak nikt
przy nim nie siedział.
- Wiktorio?-
mężczyzna delikatnie przechylił się w prawą stronę chcąc odhipnotyzować kobietę,
która stała nieruchomo.
- Tak,
Franciszku?! – wykrzyknęła pytająco, zwracając tym razem głowę w jego stronę.
- Coś się
stało? – zapytał zniecierpliwiony mężczyzna.
- Nie, nic,
wszystko jak najlepiej – odpowiedziała Wiktoria uśmiechając się.
Jednak zaraz
po tym, gdy odwróciła się i wyszła z pokoju, zmieniła minę na poważną i trochę
przerażona.
Wiktoria ostrożnie
weszła do kuchni.
Na stole
siedział Artur.
- Artur, co się
stało?!- zapytała kobieta z troską, kiedy zobaczyła Artura siedzącego i
płaczącego mglistymi łzami.
Postać nic
nie odpowiedziała, cały czas płakała.
Kobieta
zbliżyła się do niego i z całą czułością przytuliła go do siebie.
Mgliste
ciało Artura wtopiło się w ciało Pani Wiktorii.
- Nie płacz
– próbował uspokoić go kobieta, mówiąc delikatnym matczynym głosem.
- Co się
dziej? – zapytała ponownie.
- On –
odpowiedziała postać.
- Co on?
Zapytała lekko zdezorientowana kobieta.
- A!,
Franciszek – dodała.
- Coś się
stało? Zapytała ponownie zatroskanym głosem.
- On - postać
wydusiła to samo słowo z siebie ponownie i znowu zaczęła płakać.
Jednak tym
razem, łzy Artura zamieniały się w wielkie czerwone serca.
- Co się
dziej? – kobieta po raz trzeci zapytała się, chcąc dowiedzieć się czego
kolwiek.
- Artur, co
on?- zapytała ponownie.
- Jest jak z
bajki! Wykrzyknął siedząc na stole i zalewając kuchnię suchymi łzami.
- Podoba Ci
się? zapytała delikatnie Pani Wiktoria.
- A jakże!
Odpowiedział płaczący Artur.
Jest całkiem
jak Piotr, mój kolega z gimnazjum- dodał.
- Taki
delikatny, wrażliwy, męsko- damski, jego delikatne gesty! Nie mów, że tego nie zauważyłaś, Wiktorio!–
wykrzyknął Artur, jeszcze bardziej zalewając się łzami.
- Spokojnie
Artur – Wiktoria próbowała go uspokoić.
- Pewnie, że
zauważyłam powiedziała kobieta, łagodnym, smoothjazzowym głosem.
- No, nie
płacz już – Wiktoria mocno przytuliła go do siebie.
- W końcu
trafisz na tego właściwego – próbowała pocieszyć go.
- No, już,
dobrze? - pytała z dobrocią w sercu kobieta.
- No , ale nie zupełnie –
- Jak ja
kogoś znajdę jak przecież jestem nie dostrzegalny dla człowieka?- zapytał
Artur.
- Pani
Wiktoria, wzięła głęboki oddech i odchyliła trochę ciała Artura od swojej
zielonej kwiaciatej sukni.
- Artur, nie
martw się, a co ty myślisz, że postaci takich jak ty nie ma?- zapytała kobieta,
próbując rozweselić Artura.
- Na pewno
są i to coś wydaje mi się, że nie jedną taką duszę możesz spotkać. Musisz
jedynie trochę poszukać – zaproponowała kobieta.
- Hmy, Co ty
o tym myślisz, Artur? Kobieta cały czas pocieszała Artura.
Artur wziął
większy oddech i dmuchnął przed siebie.
Malowany
ręcznie kubek, stojący na stole, przesunął się kilka centymetrów w stronę
flakonu z kwiatami, które przyniósł Franciszek.
- No, może
ma Pani racje, wydusił z siebie, ze zwieszona głowa w dół.
W tym samym
momencie rozległ się głos – Pani Wiktorio?
Wiktoria,
stanęła na baczność jakby usłyszała ducha.
- Franciszek!
– wykrzyknęła szeptem do Artura,
- Zupełnie o
nim zapomniałam! – wykrzyknęła teatralnym szeptem.
- Co ja mam
robić teraz?! – szeptała lekko zdenerwowana Pani Wiktoria.
- Artur?,
pomóż mi kobieta popatrzyła na postać błagalnym wzrokiem.
- Pani
Wiktorio, niech Pani nie wpada w panikę.
- To przeze
mnie Pani zapomniała o Franciszku – dodał.
- Oj, wejże
przestań. Nie przez ciebie uśmiechnęła się do Artura kobieta.
- Pani
Wiktorio? wszystko w porządku nagły glos rozległ się za jej plecami.
Kobieta
wzdrygnęła się ze strachu.
- Oj! – to
ty! Wykrzyknęła tak jakby się nikogo nie spodziewała.
- Tak, to ja
– odpowiedział zdziwiony Franciszek.
- Usłyszałem
jakieś głosy z kuchni, a Pani nie odpowiadała jak wołałem, więc przyszedłem
sprawdzić, czy nic się Pani nie stało. Przepraszam jeżeli przeszkodziłem-
mężczyzna delikatnie skinął głową i wycofał się powoli, robiąc krok do tyłu.
- Nie, nie,
ależ skąd odpowiedziała kobieta, uśmiechając się.
- Właśnie
zaparzałam herbatę odpowiedziała Pani Wiktoria próbując znaleźć sobie wymówkę.
- Ale
dziękuje Panu, jest Pan taki kochany, że troszczy się o mnie -zakokietowała
kobieta.
Franciszek
uśmiechnął się do niej, skinął głową i oddalił się do pokoju, z resztą tak jak
poleciła mu Wiktoria.
Kiedy jednak
szedł, usłyszał jak kobieta zwraca się do kogoś Artur.
Rozglądnął
się po mieszkaniu, lecz nie dostrzegł żadnej żywej postaci.
Kiedy
oglądnął się za swoje prawe ramie zobaczył jak kobieta śmieje się i patrzy w
bliżej nie określoną dal.
- Pani
Wiktorio, na pewno wszystko w porządku - zapytał ponownie, delikatnie wsuwając
się do kuchni.
Kobieta
podskoczyła prawie dotykając swoimi dokładnie ułożonymi włosami sufitu.
- Franciszek!-
wykrzyknęła – będąc gdzieś pomiędzy dolatywaniem do sufitu, a początkiem opadania
na podłogę.
- Wiktorio!,
z kim rozmawiasz? Zapytał zaniepokojony Franciszek.
- Franciszku,
nie chciałam Ci o tym mówić.
Franciszek,
nic nie powiedział. Zrobił jedynie zaciekawioną minę, gotowy do przyjęcia
informacji.
W tym
momencie, przed oczami Franciszka ukazała się postać Artura.
Franciszek,
stał jak wryty przez jakiś czas.
- A-R-T-U-R
– powiedział drżącym głosem Franciszek.
- Witam Pana
– odpowiedział Artur.
- Wy się
znacie? - zapytała zdziwionym, lekko drżącym głosem Wiktoria.
Franciszek
spuścił głowę na dół i odpowiedział takim głosem jakby się przyznawał do winy,
lub jakby wyjawiał największa swoją życiową tajemnice.
Z resztą w
sumie, jakby na to nie po patrzeć, była to jego największa tajemnica.
- Nie mogę
ukryć, że nie - odpowiedział Franciszek.
W tym
momencie Franek, podniósł głowę, a na jego buzi zaczął pojawiać się delikatny i
miękki uśmiech.
- Jezu!, tak
się, cieszę, że cię widzę! rzucił się uradowany na szyję Artura.
- Pani
Wiktorio – zaczął mówić Artur, spoglądając na nią z pod nosa, jak to zawsze
robił, gdy wcześniej nie powiedział jej wszystkiego.
Pani
Wiktoria podeszła do nich i najserdeczniejszym uściskiem wyszeptała: nic już
nie musicie mówić. O wszystkim wiem.
Wiktoria
położyła swoje dłonie na ramionach mężczyzn i dodała uśmiechając się do nich
prawdziwym, i życzliwym uśmiechem. Artur spuścił głowę w dół, lekko
zaniepokojony.
- Artur,
Franek zwróciła się Wiktoria.
- Nie
martwcie się - dodała.
Przez dwa
następne lata, pani Wiktoria mieszkała sama i coraz bardziej upadała na
wszystkim, na czym tylko mogła.
Przez ten
czas stała się zupełnie inną osobą.
Coraz
częściej unikała jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Nikomu nie chciała otwierać
drzwi, i coraz rzadziej można było ją spotkać na ulicy.
Najczęściej,
przez cały dzień siedziała na swoim malachitowym, z resztą ulubionym tapczanie
i wpatrywała się w jakiś bardzo oddalony punkt, aż do pewnego słonecznego i
upalnego dnia, kiedy Pani Stryszewska, sąsiadka z trzeciego piętra wychodząc na
codzienne zakupy znalazła jej ciało samotnie leżące na wycieczce przed drzwiami
mieszkania Artura.
W tym czasie
w kamienicy mówiono, że podobno, w końcu po dwóch latach Pani Wiktoria
doczekała się na obietnicę od najbliższej jej osoby.
Najbliższej?
– zapytał ze zdziwieniem Robert Malina –dziennikarz z miejscowego radia.
Tak,
najbliższej.
O kogo
chodzi, to chyba nie muszę wyjaśniać - odpowiedziałem retorycznie na jego pytanie, patrząc na niego
spod swoich okularów.
Dziennikarz
próbował zachowywać poważny ton głosu, jednak czasami przychodziło mu to z
trudem i nie do końca chciał wierzyć temu co mówiłem.
Dzień po jej
śmierci - opowiadałem dalej, na drzwiach mieszkania Artura pojawiła się
wiązanka ulubionych kwiatów Pani Wiktorii.
Szczerze
mówiąc, na pierwszy rzut oka, były one całkiem podobne do tych, które Pani
Wiktoria otrzymała zaraz po śmierci Artura, chociaż z drugiej strony było w nich
zupełnie coś innego.
Przepraszam-
wtrącił się dziennikarz.
To w końcu
były takie same, czy nie, bo się lekko zgubiłem.
Cóż, i tak i
nie – odpowiedziałem lekko gubiąc go
Były to
jakieś specjalne kwiaty? – zapytał.
Zdecydowanie
tak – odpowiedziałem bez większego namysłu. Bukiet składał się z mieszanki
bordowych tulipanów, które z daleka wyglądały jak róże i polnych kwiatów.
Pod
bukietem, wisiała, bardzo dokładnie i starannie, ręcznie wycięta kartka z
ogromnym fortepianem w środku. Zupełnie takim samym, jaki miała Pani Wiktoria.
Pamiętam, że
wszyscy lokatorzy zastanawiali się skąd kartka się tam wzięła.
W środku jej
było coś zapisane na pięciolinii, jednak nikt nie potrafił odczytać
znajdujących się tam nut.
Nie cale
dwie godziny później ciało pani Wiktorii tajemniczo zniknęło. Jednak wydawało
się, że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
Tydzień
później, mieszkanie Pani Wiktorii zostało obrabowane i zniszczone, a stary ale
bardzo piękny fortepian, został porąbany na części i spalony.
A co stało
się z mieszkaniem Wiktorii po jej śmierci – zapytał zaciekawiony dziennikarz.
No, cóż. Mieszkanie, w którym Pani Wiktoria
spędziła swoje całe życie zamieniło się w jedną białą i głęboka pustkę –
dodałem biorąc głęboki wdech.
Od czasu do
czasu, słyszałem jedynie stukot butelek po napojach mniej i więcej procentowych,
należących do rzeszy studenckiej mieszkającej teraz w jej mieszkaniu, no i oczywiście
całe mnóstwo niedopałków po petach wciśnięte wszędzie gdzie tylko się dało.
Od tego
czasu wydawało się, że cały urok tego miejsca znikł wraz ze śmiercią Pani
Wiktorii, a rok później urodziłem się ja.
A co z
mieszkaniem Artura?
Większość
mieszkańców kamienicy było przekonanych, że w jego mieszkaniu, po tylu latach w
końcu coś zacznie się dziać.
Lecz przez
ponad dwadzieścia lat mieszkanie stało puste.
Nikt do
niego nie wchodził, a tym bardziej z niego nie wychodził.
Pewnego słonecznego wieczoru, zmęczony po
wszystkich obowiązkach związanych z pisaniem pracy magisterskiej spędzałem czas
samotnie na plantach, próbując zebrać swoje myśli.
Było to
idealne miejsce, z daleka od głównej alejki, gdzie praktycznie nikt się nie
zapuszczał. Na wprost siebie miałem starą, białą kamienicę, która wyglądał na
opuszczoną. Jej białe ściany i konstrukcja al’a krzywy dom Gaudiego, pomagały
mi się skoncentrować, a światło z miejscowej lampy idealnie padało na moje blade
ręce i oświetlało jeszcze bladsze kartki, których zawsze przynosiłem ze sobą
całe stosy.
Kartki, z…?-
próbował delikatnie wyciągnąć dziennikarz.
Z moimi wierszami – odpowiedziałem.
Tak naprawdę, potrafiłem je pisać tylko w tym
miejscu.
Tak było, aż
do pewnego wieczoru, który z pozoru zapowiadał się całkiem normalnie.
Siedząc na
ławce i zapisując coś na bladych kartkach, z kamienicy, którą zawsze miałem
przed sobą, -była ona swoistym rodzajem muzy dla mnie- dodałem uśmiechając się
pod nosem, z jasnej, cichej i stonowanej, zaczęła zmieniać się. Jej bale, nie
zbyt proste ściany, przekształcały się w kolorowe rysunki z witrażami ręcznie
malowanymi na małych szybkach jeszcze mniejszych okien.
Tego
wieczoru po raz pierwszy usłyszałem muzykę, która wydobywała się z jednego z
wielu okien.
- Taką
zwykłą muzykę? – zapytał dziennikarz.
- Nie.. nie
była to zwykła muzyka – rozmarzyłem się na chwile.
- Doskonale
ją pamiętałem z dzieciństwa – dodałem.
- Moja Mama,
była wielką fanka utworów Pani Wiktorii, i praktycznie cały czas jej płyty
znajdowały się w radiowym adapterze.
Również te
późniejsze, gdzie Pani Wiktoria śpiewała razem z Arturem, nagrane już na
kasetach.
Teraz ta muzyka
powróciła.
Jesteś
pewny, że to była ona, może była tylko podobna? – zapytał dziennikarz, próbując
przekonać mnie.
Nie mogłem
się mylić.
Wszędzie bym
ja rozpoznał – roześmiałem się.
Co się
później działo?- dziennikarz kontynuował rozmowę.
Tego wieczoru
zostałem trochę dłużej.
Siedząc na
ławce słuchałem dźwięków muzyki dobiegającej mnie z wnętrza trzeciego piętra
kamienicy.
Powoli poczułem
jak zaczyna wypełniać mnie nie opisane szczęście i dostatek wszystkiego czego
moje ciało w tym momencie pragnęło. W tej samej chwili, potężny dźwięk dzwona
rozległ się. Jedenaście potężnych uderzeń jednego z kościołów rozległo się na
całą okolicę.
Po wybiciu jedenastego razu, muzyka nagle
ucichła, a piękna i kolorowa kamienica zamieniła się z powrotem w białą ścianę.
Tego
wieczoru wróciłem do domu na nogach.
Przez
następnych kilka wieczorów, punktualnie z dziewiątym uderzeniem dzwona z Wierzy
Mariackiej, kiedy słońce powoli zaczynało układać się do snu, nie napisałem ani
słowa.
Siedziałem
na ławce i wsłuchiwałem się w dźwięki muzyki, która wydobywała się z
tajemniczej kamienicy.
Wesołe
śmiechy, tłuczone kieliszki do wina, wesoła muzyka, głosy i nieznane cienie
postaci odbijały się w otwartym witrażowym oknie kamienicy, która gdy tylko
zaczynało świtać zamieniała się w zwyczajną białą, niczym nadzwyczajnym nie
wyróżniającą się kamienicą.
Tego
wieczoru, z resztą jak w każdą środę, punktualnie o dziewiątej tramwaj minął
przystanek Dworzec Główny, i na
chwile zatrzymał się przed tunelem kolejowym.
Wielkie
kłębiaste chmury, powoli zaczynały rozsuwać się, jednak w dalszym ciągu nie
dopuszczały słońca.
Nagle na
jednej z barierek moim oczom ukazał się postać chłopaka, ubranego w brązową
kurtkę, brązowe spodnie i z okularami całkiem podobnymi do moich.
Postać
opierała się o jedną z wielu barierek zabezpieczających.
Im bardziej
wpatrywałem się jej w oczy, tym jej twarz zaczynała nabierać przeróżnych
kolorów.
Przez
kolejne dwie środy, kiedy wracałem z wieczornych zajęć, postać chłopaka, za
każdym pojawiała się dokładnie w tym samym miejscu tak samo ubrana, jednak gdy
tramwaj ruszał , chłopak znikał, a niebo na nowo pokrywało się szarymi,
depresyjnymi i ciężkimi chmurami.
Trzeciej
środy, postać również się pojawiła. Jednak tym razem wyglądała zupełnie
inaczej.
Zielona
kamizelka, niebieskie spodnie i wielka mucha starannie zawiązana z koszulą z
takim samym układem nut, które znajdowały się na kartce w dniu śmierci Pani
Wiktorii.
Za nim
tramwaj ruszył postać zdążyła zniknąć, a mnie coraz bardziej zaczęło intrygować
co znaczyły napisy na kartce i jego koszuli.
Jak co
tydzień w piątek usiadłem na ławce na wprost białej kamienicy.
Przed
godziną dziewiąta, światło na trzecim piętrze zamigało trzy razy, a w blasku
szyby odbiła się postać chłopaka, którą przez ostatnie trzy wieczory widziałem
przy Dworcu.
Postać stała
wpatrzona w jakiś punkt, który do końca nie był uchwytny dla mojego oka.
Zegar z
Wieży Mariackiej zaczął wybił godzine dziewiąta, lecz tym razem kamienica nie
zamieniła się w kolorowe i wesołe miejsce. W dalszy ciągu była biała kamienicą.
Posiedziałem na ławce jeszcze chwilę, cały czas próbując dostrzec co kolwiek z
jej wnętrza, lecz nic. Tego wieczoru była z-w-y-k-ł-y-m b-i-a-ł-y-m
b-u-d-y-n-k-i-e-m.
Postanowiłem
udać się w stronę Rynku.
W blasku księżycowej latarni, wprost Kościoła
dostrzegłem samotnie stojąca dorożkę o numerze13/6. Światło księżycowe, które
padało z wieży Kościoła oświetlało ją w całości delikatnie. Ku mojemu ogromnemu
zdziwieniu, do okoła mnie roztaczała się cisza.
Mocne księżycowe światło padało na dorożkę,
jednak postać fiakier była w nim prawie niewidoczna. Natomiast konie, te -
wyglądały jak zaczarowane. Oba były szaro-białe, z ogromnymi białymi
pióropuszami na głowach, do których przyczepione były czerwone tulipany.
Parę minut później zbliżyłem się do
Wieży Ratuszowej.
W dalszym ciągu nikogo nie widziałem, a
światło księżycowe powoli przechodziło nad sukiennicami.
Ciekawość sprawiła, że podszedłem
bliżej w kierunku ulicy Szewskiej, żeby zobaczyć wielką rozświetlona chmurę,
która znajdowała się nad Sukiennicami.
W tym samym czasie, z lewej strony usłyszałem
coraz głośniejszy stukot kopyt. Była to ta sama dorożka, która stała przed
Kościołem, dokładnie po drugiej stronie Sukiennic. Teraz cała jej magia
pokazała się moim oczom. Konie zarżały i dorożka powoli zatrzymała się.
Zaciekawiony, delikatnie otworzyłem
drzwiczki kolorowej i nierównej karocy.
Ja się okazało, nierównej, ale tylko z
zewnątrz.
W środku karoca była jeszcze bardziej
kolorowa niż na zewnątrz, a wszędzie do okoła wisiał papier w kolorze
pomarańczy i różu z zapisami nutowymi.
Nawet nie wiedziałem kiedy dorożka
ruszyła.
Przez całą drogę, a na pewno przez jej
większość zajęty byłem jej wystrojem i próbą odczytu nut.
Udało mi się odszyfrować jedynie poszczególne nuty, jednak nie łączyły się one
w spójna całość.
Kilkadziesiąt minut, a może i nawet
kilkaset minut później dorożka zatrzymała się na dziedzińcu. Przed moimi oczami
ukazał się trzy, a może i nawet cztero
piętrowy Biały Dwór.- Był cudowny.
Zielone liście bluszczy delikatnie i
bardzo staranie owijały kolumny podtrzymujące wejście do niego. Pod każdym
oknem wisiały czerwone tulipany, a z każdego okna słyszałem muzykę i śmiechy.
Muzyka wcale nie wydała mi się obca, a
postać stojąca w oknie na piętrze, zwrócona tyłem do otwartego okna wyglądała
całkiem jak chłopak z Dworca.
Pociągnąłem
za wielką złotą klamkę i wszedłem do dworku.
Dokładnie na
wprost siebie miałem ogromne białe schody, szerokie na cała długość holu i
rozchodzące się na dwie strony przy samym końcu.
Z lewej i
prawej strony, stały bukiety czerwonych
tulipanów, a potężny diamentowy żyrandol zwisał tuż nad moją głową.
Ostrożnie
zaczajałem wychodzić po marmurowych schodach na piętro.
Małe pokoiki
na pierwszym piętrze stały puste. Jasne światło oświetlało ich piękne wnętrza, lecz
nikogo w nich nie było.
Zaciekawiony
tym, co się stało ze wszystkimi tymi osobami, które widziałem z okna , udałem
się w stronę nieco mniejszych schodków.
Prowadziły
one na drugie piętro.
Wielka sala
z tysiącami żyrandoli, niebiańskich trunków z orkiestrą i miejscem do tańca
stanęła przede mną.
Parę osób
właśnie tańczyło tango do piosenki ,,Santa Maria” francusko – amerykańskiego zespołu Gotan
Project.
Na drugim
końcu Sali, dostrzegłem jeszcze jedne schody. Jednak te wyróżniały się od pozostałych.
Mahoniowy
marmur wyraźnie, ale nie rażąco wybijał się od pozostałości.
Mały
korytarzyk prowadzący po mahoniowych lekko wijących się schodkach i delikatnie brązowym czymś na ścianach
pełnych starych obrazów wprowadzał mnie
w niesamowity stan.
Wyszedłem
na prostokątny korytarz, przy którym
umieszczonych było całe mnóstwo drzwi, po jednej i drugiej jego stronie.
Otworzyłem
drzwi do pierwszego pokoju, który napotkałem.
W środku
było pełno ludzi. Zapach cygar,
pomieszany z papierosami unosił się wszędzie, a muzyka Big Mamy Thorton właśnie
rozbrzmiewała z adaptera.
Jednak
najbardziej ciekawiła mnie postać chłopaka z Dworca.
Wieczory nie
zawsze są takie jak by się mogło wydawać.
Pełne
spokoju, ciszy, czy wręcz odwrotnie, pełne ludzi wracających z teatrów, imprez
lub dopiero wybierających się na nie.
Czasami samotna podróż do domu,
ostatnim kursem tramwaju może okazać się wybawieniem, a czasem
może okazać się JEDNĄ WILEKĄ TAJEMNICĄ,
a jasne podziemne przejście, pod ulicą, zamienić się w ciemne nory pełne szumów
i nie znanych dźwięków.
Zbliżała się jedenasta wieczorem.
Siedziałem na ławce podziemnego tunelu,
czekając na tramwaj. Oprócz mnie nikogo nie widziałem. Towarzyszył mi jedynie
dźwięk przepalającej się lampy i szum ciepłego, wiosennego wiatru.
Czekając na skład miejscowego tramwaju,
którym miałem wrócić do domu, wyjąłem książkę Agathy Christie i kontynuowałem
jej lekturę.
Nie przeczuwałem niczego dziwnego.
Czegoś co całkiem nie długo miało się wydarzyć.
Przewracając kolejną stronę ,,
Morderstwa w Orient Ekspresie”, z lewej
strony dobiegł mnie odgłos czyjś kroków. Z ciekawości odwróciłem się żeby
zobaczyć zabłąkaną duszę, lecz nikogo nie widziałem. Jedynie lampa
oświetleniowa, coraz bardziej brzęczała.
Wstałem z ławki, i przeszedłem w jej
stronę. W tej chwili po drugiej stronie peronu zauważyłem zakapturzona postać
przemykająca z ogromnym wiadrem.
Halo! – zawołałem.
Postać przystanęła na chwilę, lecz z
pod kaptura wystawał jej tylko długi szpiczasty nos.
- Nic nie odpowiedziała.
Halo!, proszę zaczekać! – zawołałem
jeszcze raz, lecz tym razem postać rozpłynęła się w wietrze wjeżdżającego
tramwaju.
Przystanąłem przy krawędzi peronu i
popatrzyłem jeszcze przez chwilę na druga stronę przystanka, lecz nikogo tam
już nie było.
Wszedłem do wagonu i usiadłem na jego
końcu.
Przez wąski korytarz, który prowadził
prosto do kabiny motorniczego, udało mi się dostrzec jedynie jakiegoś mężczyznę
siedzącego mniej więcej w jego połowie.
Oprócz naszej dwójki, nikt więcej nie
jechał.
Przez następne cztery przystanki, wagon
zatrzymywał się, ale nikt do niego nie wsiadał.
Na piątym przystanku, do tramwaju
wsiadła postać, którą na pierwszy rzut oka trudno było rozpoznać.
Z początku nie widziałem jej dobrze,
lecz zaraz, gdy tramwaj ruszył postać zwróciła się w moją stronę. Teraz ją
rozpoznałem, była to ta sama zakapturzona osoba, która rozpłynęła się wraz z
wjeżdżającym składem.
Szła w moja stronę, lecz tym razem była
bez wiaderka.
Moje myśli zaczęły się bić ze sobą i
nie dawały mi spokoju. Jak ta postać przedostała się pięć przystanków dalej,
jeżeli jest to jedyny tramwaj jeżdżący po tej trasie, a przed nami nic nie
jechało- zastanawiałem się.
Zanim tramwaj dojechał do następnej
stacji, postać zajęła miejsce za mężczyzną, który wydawał się nieobecny.
Na następnym przystanku, do składu
wsiadło już znacznie więcej osób. Jakaś kobieta z małym dzieckiem, starszy Pan,
i grupka studentów wracających z jakiejś imprezy – a przynajmniej tak
obstawiam.
Wielkie przeźroczyste krople deszczu
zaczęły stukać o jasne szyby tramwaju, układając się w bukiet kwiatowy.
Zbliżała się północ, tramwaj właśnie
dojeżdżał do przystanku, na którym miałem wysiąść.
Drzwi otworzyły się, i oprócz mnie
wysiadło jeszcze kilku studentów, którzy mieszkali w mieszkaniu po Pani
Wiktorii.
Jeszcze tego samego wieczoru, przez
okno swojego pokoju zauważyłem tą samą postać z wiaderkiem.
Postać weszła na dziedziniec i
rozpłynęła się w deszczu, który zaczął moczyć kostkę brukową dziedzińca.
Następnego dnia rano, wychodząc na
zajęcia, na drewnianej balustradzie
klatki schodowej zauważyłem leżącą szarą bluzę z kapturem. Była ona dokładnie
taka sama, jak ta, którą miała na sobie tajemnicza postać. Lecz oprócz bluzy,
nikogo nie widziałem.
Po południu, kiedy wracałem po
zajęciach, bluzy już nie było, a na jej miejscu ktoś wyrzeźbił jakieś nuty.
(Następnego
ranka).
O ósmej rano
obudził mnie dźwięk uderzających kropel o parapet.
Podniosłem się
nagle z łóżka zapominając, że mam piętrowe łóżko a przerwa do sufity jest nie
duża, z całej siły uderzając się.
Przez długą
chwile nie mogłem uwierzyć, czy to wydarzyło się naprawdę, czy moja wyobraźnia
zaczęła fantazjować.
Przez cały
dzień nie dawało mi spokoju.
Nie potrafiłem
skupić się nawet na pięć minut. Cały czas myślałem o tym śnie , no i kim jest
ten chłopak. A przede wszystkim nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na
najbardziej nurtujące mnie pytanie w tej chwili. Czy to wszystko mi się tylko
śniło. A może jednak nie?
Po południu,
przestało padać, a chmury rozeszły się.
Postanowiłem
przejść się na Rynek.
Parę minut
po ósmej doszedłem na Planty. Jednak nie usiadłem na ławce jak to zwykle
robiłem.
Poczekałem
do godziny dziewiątej chodząc do okoła białej kamienicy aż zegar wybije godzinę
dziewiątą.
Przez ten
czas, całe tłumy ludzi przetoczyło się przez Planty.
Gdy zegar
wybił dziewiątą, udałem się w stronę ulicy Szewskiej.
Kiedy
doszedłem do Sukiennic, na wprost Kościoła, zauważyłem samotnie stojącą
doróżkę.
Była to sama
dorożka, którą widziałem wcześniej.
Oprócz niej,
nie było ani jednej żywej duszy.
Podszedłem
do wierzy ratuszowej i stanąłem na wprost ulicy Szewskiej. W tym momencie, nad
sukiennicami pokazała się wielka jasna księżycowa latarnia, a z lewej strony
usłyszałem stukot kopyt koni.
Kiedy konie
się zbliżyły, nie miałem już wątpliwości. -To nie był sen.
To była
dokładnie ta sama dorożka. Z niewidzialnym fiakierem, szaro-czarnymi końmi z
pióropuszami i bukiecikami czerwonych tulipanów, a z boku dorożki był jej numer
13/6. Wszystko się zgadzało.
Konie
zatrzymały się przy mnie.
Otworzyłem
drzwi do karocy i tym razem bez namysłu wsiadłem do środka i ruszyliśmy.
Po
kilkudziesięciu minutach karoca zatrzymała się przed tym samym Dworkiem.
Z okien
wydobywały się dźwięki różnych wykonawców.
Jednak tym
razem, coś było innego.
Przed
drzwiami wejściowymi stała zakapturzona postać.
Miała
dokładnie taką samą szarą bluzę, jak ta z którą jechałem w tramwaju. Jedyne
czego jej brakowało to wiaderka.
Postać
podeszła do mnie i rozsunęła zamek zdejmując bluzę.
Z pod bluzy,
dostrzegłem brązową marynarkę w koszulę w nuty, i brązowe spodnie.
Cześć,
przepraszam jeżeli Cię wystraszyłem – zaczęła coś mówić.
Nieśmiało
popatrzyłem się na jej twarz.
Przede mną
teraz stał chłopak, którego widywałem na Dworcu, uśmiechając się życzliwie do
mnie i podając rękę.
Wybacz, nie
przedstawiłem się – powiedział.
-Michał
Skrzypek.
W tym
momencie stanąłem jak osłupiały., nie za bardzo rozumiejąc o co chodzi.
Nie martw
się nie jestem duchem – zaśmiał się. Jestem bratem Artura Skrzypka – dodał.
Jak, to?????
Zapytałem z ogromnym zdziwieniem.
To Artur ma
brata/ - zapytałem z jeszcze większym niedowierzaniem.
Jak widzisz
– odpowiedział, cały czas uśmiechając się do mnie.
Michał
wprowadził mnie do Dworku.
Wybacz, że
nie przywitałem Cie za pierwszym razem – zaczął mówić.
Nie ma
problemu – przerwałem mu.
Zapewne
poznałeś już nasz Dworek – zapytał.
Tak, chyba
tak, a przynajmniej tak mi się wydaje, odpowiedziałem niepewnie, z płatającym
mi się językiem z wrażenia.
Michał
poprowadził mnie od razu na trzecie piętro.
Co miałeś na
myśli mówiąc nasz? – zapytałem nieśmiało.
No nasze,
moje, Wiktorii, Franka i wielu jeszcze innych, których na pewno polubisz –
zaśmiał się.
Nic w tym
momencie z tego już nie rozumiałem, ale wolałem się nie dopytywać przy najmie na razie.
Dlaczego
widziałem Cie przy Dworcu? – zapytałem.
Lecz Michał
nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie i cały czas prowadził mnie
schodami na górę.
Zaprowadził
mnie do pokoju, który znajdował się na samym końcu trzeciego pietra.
Wielkie
drewniane drzwi otworzyły się i przede mną ukazał się niesamowity świat.
Świat z
jednej strony bardzo mi bliski, ale na co dzień daleki.
Stare meble,
wystrój z poprzedniej epoki, wielki stary fortepian, całkiem podobny do tego,
który miała Pani Wiktoria, obrazy i adapter, z którego wydobywały się dźwięki Quantic’a.
Rozgość się,
proszę powiedział do mnie.
Dużo nie
znanych twarzy, siedziało na krzesłach ustawionych przed fortepianem.
Na stołach
przygotowane były talerze z jedzeniem, jak i całe stosy karawek z różnymi
trunkami, oraz pudełka z cygarami i
cygaretkami.
Przez chwilę
poczułem się zagubiony.
Chciałem
zwrócić się do Michała, i zapytać się go co ja tu robię, lecz on nawet nie wiem
kiedy, zniknął.
W drugim
rogu sali zobaczyłem wysokiego chłopaka, przystojnego. Ubranego w niebieską
koszulę i dżinsy.
W ręce
trzymał kieliszek z jasnym trunkiem, a jego uśmiech powalał mnie z nóg.
Podszedłem
do niego bardzo nie pewnie, ale stanowczo, lecz on wydawał się nie zwracać na
mnie uwagi.
Przepraszam
bardzo? – zapytałem.
Lecz, postać
wydawała się jakby nieobecna.
Próbując
nawiązać z nim jakiś kontakt, nagle poczułem jak jakąś ręka kładzie mi się na
ramieniu, a cichy głos zaczyna coś szeptać mi do ucha.
Przepraszam!-
podskoczyłem na widok kobiety stojącej za mną.
Nie, to ja
przepraszam. Nie chciałam Cię wystraszyć – odpowiedziała robiąc krok jeszcze
bliżej mnie.
Jestem Eliza
– przedstawiła się kobieta.
Pierwszy raz
jesteś u nas? – zapytała.
Tak –
odpowiedziałem niepewnie.
I nikt ci
nie powiedział, żeby przyjść do nas – potrząsnęła głową, a jej ciemne włosy,
rozwiały się do okoła.
Chodź do
nas. Kobieta chwyciła mnie nagle za rękę i zaczęła prowadzić w głąb pokoju.
Kto to jest?
- zapytałem nieśmiało, wskazując na mężczyznę w niebieskiej koszuli.
Kogo masz na
myśli? – zapytała zmieniając uśmiechnięta minę, na skwaszoną jakby zjadała co
najmniej osiem cytryn na raz.
Ten wysoki w
rogu… - starałem się kontynuować.
A on! –
wykrzyknęła.
Nikt taki –
odpowiedziała lekceważąco machając na niego ręką.
Wszyscy
chłopacy, którzy są odmiennej orientacji się w nim zakochują, lecz on jeszcze
nigdy nie dokonał wyboru, czy jest homo czy hetero.
A to jest
możliwe?- zapytałem zaciekawiony.
Jak widzisz
– odpowiedziała bez namiętności w głosie.
Hej! –
zawołał nagle.
Musiała
zauważyć, że moją uwagę przyciągał bardziej tamten mężczyzna niż ona sama.
Chyba nie
jesteś inny, co?- zapytała.
Co masz na
myśli?
No wiesz,
wolisz to robić z chłopakami.
Yyyy.., co?.
Nie, oczywiście że nie – odpowiedziałem z lekko zdjętym głosem, którego
najwyraźniej nie zauważyła.
Nagle przede
mną stanęły wielkie białe drzwi.
Nie bój się,
wchodź śmiało – powiedziała, podając mi dłoń.
Z początku
pokój wydawał się normalny, jednak, gdy otworzyła małe drzwiczki, które
schowane były za regałem z książkami, moim oczom ukazał się zupełnie inny
świat.
Szczerze
mówiąc, nie było to czego się spodziewałem.
Dwa długie
łoża i kobiety leżące prawie gołe na nich.
Wchodź
śmiało– zachęcała mnie, zrzucając powoli z siebie części ubrania.
Jednak jakoś
nie potrafiłem wejść do środka.
Stałem przed
drzwiami przez dłuższy czas. Nawet nie pamiętam co się działo, ale dokładnie z
dziesiątym uderzeniem zegara, stojącego w pokoju, powróciłem do świata żywych.
Przed sobą w
dalszym ciągu widziałem rozebrane kobiety. Jednak tym razem, zajęte były samymi
sobą.
Zamknąłem
drzwi i wyszedłem na korytarz.
O! tutaj
jesteś – usłyszałem głos dobiegający mnie ze strony schodów.
Odwróciłem
się nieprzytomnie i spojrzałem w ich stronę.
Już się
martwiłem, że się zgubiłeś. Piotr powiedział, że wyszedłeś gdzieś.
Tak, byłem w
ubikacji – odpowiedziałem próbując wytłumaczyć się jakoś.
Chodźmy, mam
ci kogoś do przedstawienia.
Piotr?! –
wykrzyknąłem na korytarz, stając na tych miast w miejscu.
Kto to taki?
– zapytałem.
No jak to?
Nie wiesz?
Ten wysoki
chłopak, w czerwonej marynarce, jak to sam przecież określiłeś.
Komu,
określiłem? – zapytałem z niedowierzaniem.
Przecież nie
zamieniłem z nim ani słowa – pomyślałem.
Przecież
staliście razem i gadaliście przez dobre pół godziny – popatrzył na mnie z
uśmiechem.
Naprawdę? –
zacząłem czuć się co raz dziwniej, nic już nie rozumiejąc. Przecież z nikim nie
rozmawiałem, oprócz tej dziwnej dziewczyny Elizy – pomyślałem.
Chodź, bo
Wiktoria pomyśli, że się zgubiłeś – dopowiedział śmiejąc się do mnie.
Krzysiek? –
usłyszałem głos z za drzwi.
Idziecie
już?, wszystko jest już gotowe – jakiś głos wydobył sie z za ostatnich drzwi.
Tak,
jesteśmy. Nasz bohater zagadał się trochę z Piotrkiem, ale już idziemy.
Proszę
wchodź – zwrócił się do mnie, przytrzymując mi drzwi swoimi długimi i kościstymi
rękami.
W środku
panował idealny porządek. Wielki fortepian marki…….
stał w kącie
pokoju udekorowany zielonymi tulipanami. W chwili obecnej nikt na nim nie grał,
jednak czekał przygotowany i wydawał się tak jakby nie mógł się już doczekać,
aż ktoś dotknie jego delikatnych biało – czarnych klawiszy.
Siadaj –
powiedział Krzysiek.
Popatrzyłem
na niego nie pewnym wzrokiem.
A, gapa ze
mnie – roześmiał się.
Oczywiście,
nawet nie ma gdzie.
Poczekaj,
przyniosę coś od siebie.
Ale nigdzie
nie odchodź – dodał uśmiechając się, kiedy opuszczał pokój.
Nie będę, a
może iść z tobą? – zaoferowałem mu swoja pomoc, jednak nie została ona
rozpatrzona pozytywnie.
Szczerze
mówiąc czułem się trochę onieśmielony. Tylu nowych ludzi, których nigdy
wcześniej nie spotkałem.
Czy to
możliwe? – pytałem siebie cały czas, niedowierzając, że jestem wśród takiej
ilości ludzi.
Po nie
długiej chwili, wrócił Krzysiek razem z chłopakiem w niebieskiej koszuli.
W tym
momencie, gdy tylko go ujrzałem, serce moje zaczęło przyspieszać coraz bardziej
i bardziej, a krew pulsowała coraz szybciej i szybciej. Poczułem, że moje
źrenice zaczynają nagle powiększać się, tak szybko jak nigdy do tej pory tego
nie robiły.
Nawet nie
zauważyłem jak do pokoju weszła postać, która zasiadła przy fortepianie i
zaczęła z niego wydobywać dźwięki.
Dopiero
utwór ,,Tęczowa łąka”, Artura Skrzypka i pani Wiktorii sprawił, że wróciłem na
ziemie.
Obok mnie
siedział Krzysiek, a za raz za nim chłopak w niebieskiej koszuli, bo tak go
nazwałem.
Bardzo zainteresowało
mnie kto gra na pianinie i kim jest ta Pani, która siedziała obok pianisty i
śpiewała.
Krzysiek? –
zapytałem przechylając się w jego stronę tak bardzo jak tylko było to możliwe.
Nie chciałem w końcu, żeby moja niewiedza na temat tych wykonawców wypłynęła na
zewnątrz, tym bardziej jak podobno byli to znani i wpływowi artyści.
Wpływowi –
oczywiście swoją muzyką – zapominałem tego dodać.
Lecz
Krzysiek popatrzył się na mnie uśmiechając się szyderczo.
Teraz
patrzyłem się mu prosto w oczy błagalnym wzrokiem, żeby mnie uświadomił.
Nie powiem
Ci teraz, bo i tak mi nie uwierzysz- zaśmiał się pod nosem.
Dowiesz się
po koncercie.
Pani
Wiktoria i Artur, chcą cie osobiście poznać. Maja całe mnóstwo pytań do ciebie.
Pani
Wiktoria?, Artur?- zapytałem zdziwiony lekko zrywając się z krzesła.
Jak to
możliwe? Przecież oni nie żyją – moje myśli zaczęły się bić ze sobą.
Ciii, siadaj
– uspokoił mnie.
Ale jak to…
Na razie
słuchaj – wyciszył mnie, żebym nie zrobił jakiegoś skandalu przypadkiem.
Po
koncercie, Krzysiek zaprowadził mnie do małego pokoiku, bardzo wytwornie
ozdobionego.
Wszędzie do
okoła stały zielone tulipany, a z kuchni, która znajdowała się obok, unosił się
zapach roztopionej czekolady.
Usiądź gdzie
ci się podoba – powiedział.
A ty? Ja za
chwilę przyjdę.
Siadaj, nie
krepuj się – uśmiechnął się.
Siedząc na
bardzo wygodnym fotelu, jasnym, i oglądając obrazy wmalowane w ściany, nagle
niespodziewanie jakiś kobiecy głos odezwał się w moją stronę.
Dzień dobry
– przywitał się głos, delikatnie skłaniając się w moja stronę.
Zerwałem się
od razu na równe nogi, albo może nieco mniej równe.
Proszę, nie
wstawaj – powiedziała spokojnie kobieta.
Pamiętasz
mnie? – zapytała.
Na pewno
nie!, takie idiotyczne pytania zadaje- uśmiechnęła się puszczając oczko do
mnie.
Pani
wybaczy, ale nie – odpowiedziałem trochę skrepowany.
Nie dziwie
ci się – odpowiedziała.
Jak bym była
Toba, tez bym nie poznała.
Przepraszam
bardzo? – zapytałem
Nie
chciałbym wyjść na wścibskiego, ale Krzysiek był bardzo tajemniczy i nic mi nie
chciał powiedzieć.
Wspomniał
tylko o jakiejś Pani Wiktorii i Arturze.
Nagle z
kuchni dobiegł mnie odgłos tłuczonej porcelany.
Może pomóc w
czymś? – zapytałem.
Co?, a nie,
dziękuje już sobie poradziłam.
Siadaj – powiedziała
kobieta wnosząc ogromną tacę z roztopioną czekoladą w porcelanowych filiżankach
i ciasto rabarbarowe.
Przepraszam
bardzo za ciasto- zaczęła mówić kobieta.
Ale zdążyłam
upiec tylko z rabarbarem.
Moje
ulubione!- wykrzyknąłem.
To cieszę
się bardzo- kobieta uśmiechnęła się do mnie.
Przepraszam?
– zapytałem.
Tak?
Przyniosła
Pani pięć nakryć.
Tak, zgadza
się. Reszta jak zwykle się spóźnia, ale nie przejmuj się tym.
Co Pani ma
na myśli?- zapytałem niepewnie.
A to
Krzysiek ci nic nie powiedział?- zapytała zdziwiona kobieta
Jak Pani
słyszy – odpowiedziałem
No tak, tak
to już z nim jest.
Tak samo jak
i z jego bratem.
To znaczy?
Zobaczysz
zaraz sam.
O!- wykrzyknęła
kobieta. Zdaje się, że wszyscy już są.
Dzień dobry
Wiktorio.
Dzień dobry,
proszę bardzo wchodźcie.
Wy się nie
znacie chyba?- zapytała kobieta.
W połowie –
odpowiedziałem niepewnie.
Przed moimi
oczami w tym momencie pojawił się chłopak w niebieskiej koszuli.
To jest Piotrek
– kobieta przedstawiła mi niebieską
koszulę.
Następnie, w
kolejności tak jak stoicie, Panowie będę was przedstawiała – roześmiała się.
Mój współ
muzyk, jak to zabrzmiało- skomentowała, Artur Skrzypek, Bartka, brata Artura
już znasz.
- i ja Wiktoria – przedstawiła się podając mi
rękę.
W tym
momencie stanąłem osłupiały. Przed sobą miałem dwóch wielkich artystów, którzy
oficjalnie nie żyli, brata nieżyjącego pianisty i chłopaka w niebieskiej
koszuli o imieniu Piotrek.
Poczułem jak
niewypowiedziane uczucie zaczynało wypełniać mnie ze wsząd, gdzie tylko mogło.
- Bardzo proszę
panowie, siadajmy… - powiedziała Wiktoria nie mogąc doczekać się, żeby siąść.
Wszyscy
usiedliśmy w końcu na miękkich fotelach.
Kto
zaczyna?- zapytał Krzysiek.
Ty! –
Wiktoria odpowiedziała stanowczo.
Przepraszam,
ale mam pytanie, jak mogę oczywiście- zapytałem nieśmiało.
Jak
najbardziej pytaj o co chcesz.
O co tutaj
chodzi? zapytałem.
Przecież
Państwo nie żyjecie.
W tym
momencie wszyscy obecni tam roześmiali się w niebogłosy.
Popatrz,
zaczął Bartek.
To wszystko zależy
od tego jak na to popatrzysz.
Możesz
przyjąć dwie wersje. Którą wybierzesz to już zależy tylko od Ciebie.
Pierwsza
mówi, że wszyscy jesteśmy tyko wytworem fantazji. Żyjemy w świecie metafizyki,
która dla przeciętnego człowieka nie jest dostrzegalna.
Druga
zakłada, że jednak zwykły śmiertelnik może połączyć się z przestrzenią metafizyczną i na jakiś czas
do niej wejść.
Jest też i
trzecia. Odezwał się Artur.
Mówi ona, że
jednak wszyscy jesteśmy żywi, a to jak zginęliśmy da się prosto wyjaśnić.
Nikt
dokładnie nie widział czy na pewno rzekome moje ciało znalezione u mnie w
mieszkaniu należało do mnie. Pani Wiktorii ciała bezpośrednio też nikt nie
widział zaraz po śmierci - dodał.
To wszystko
zależy jak na to popatrzysz.
Jeżeli
popatrzysz przeciętnie, uznasz, że to był kolejny sen, o którym za chwilę
zapomnisz. Jednak gdy stwierdzisz, że to może przytrafiło się naprawdę…
Wtedy kto
wie… - urwał Artur.
No dobrze,
wystarczy tych wywodów – przerwała pani Wiktoria śmiejąc się i z całą sympatią
podała nam czekoladę i kawałek placka z rabarbarem.
-Sam już nie
wiem co o tym mam myśleć – powiedziałem zabierając filiżankę z czekoladą.
Wybierz
jeden z trzech wariantów – powiedział Artur.
Podpowiem
Ci, my wybraliśmy ten ostatni.
Artur
wystarczy już! – Pani Wiktoria popatrzyła się na niego krzywym okiem i wybuchnęła
śmiechem na cały pokój.
Siedząc na
bardzo miękkiej i niebiańskiej kanapie nie mogłem przestać myśleć o tym czy to
się dzieje naprawdę czy jedynie śnie.
W pewnym
momencie dostrzegłem, że zanurzyłem się tak głęboko w sobie, że nie słyszałem
Wiktorii, która próbowała mi przedstawić kogoś.
Nagle przed
sobą zobaczyłem postać nie wysokiego mężczyzny z czerwoną muchą w czarne
kropki. Teraz już nie miałem wątpliwości.
Wszyscy byliśmy
jak najbardziej prawdziwi, i żywsi niż nie jeden żywy człowiek.
- Dzień
dobry – przywitał się podając prawa rękę Franek i usiadł na prostym krześle
obok mnie.
Spojrzeliśmy
w tym momencie oboje na siebie, jednak żaden z nas nie ośmielił się odezwać.
- No i jak
tam z ciałem Edmunda? – zapytała zaciekawiona Wiktoria.
- Oj droga
Wiktorio… - zaczął mówić i zrobił długą przerwę.
- Właśnie po
to tu wszystkich Was zaprosiłem. Tobie Wiktorio z Arturem szczególnie jestem
wdzięczny za pomoc.
- Pomoc? –
odezwałem się nie mając pojęcia o co chodzi.
- Tak,
zgadza się młody człowieku – odpowiedział zwracając się do mnie Franek z
uśmiechem tak szerokim jaki tylko potrafił wydobyć z siebie.
- A co z
ciałem? Znalazło się? – zapytał Artur.
- Ciało Edwarda jest już bezpieczne nic mu nie
grozi.
- No a kto w
ogóle coś takiego mógł zrobić? – zapytałem zaciekawiony jak małe dziecko.
- Spokojnie …,
wszystko w swoim czasie - odpowiedział Franek.
- Mam do Was
jeszcze jedną prośbę. Nikt nie wie, że tu jesteście.
- Za
drzwiami znajdują się wszyscy uczestnicy tej wycieczki.
- Jak dam
Wam znak, prosiłbym abyście wtedy weszli pojedynczo do sali, dobrze.
- Jak
najbardziej, oczywiście…- odpowiedzieli wszyscy zgodnie.
Franek wstał
z krzesła i powoli zaczął kierować się do dużej sali do której zaproszeni
zostali wszyscy uczestnicy wycieczki z Kalkuty.
Wszedł do
środka, a na jego widok gwar rozmów, który w niej panował nagle ucichł.
- Dobry wieczór
Państwu, dziękuję bardzo, że znaleźli Państwo chwilę wolnego czasu, żeby
pojawić się na naszym wieczorku.
- Na jakim
wieczorku delikatnie wychylając się za drzwi – wyszeptał Wojtek.
- Ciiii..,
nie wychylaj się za bardzo – przystopował go Krzysiek.
- Szanowni Państwo
zaczął Franek. Jest mi niezmiernie miło powitać już oficjalnie Państwa na
naszym kameralnym wieczorze tanecznym. Jeżeli w trakcie zabawy będą Państwo
mieli ochotę napić się czegoś, proszę się nie krepować. Barki są do Państwa
dyspozycji.
W tym
momencie Andrzej wstał i wykrzyknął pełen entuzjazmu.
-No to co
kto pije?!
- Kochanie,
uspokój się - przystopowała go Maria.
- O – zaśmiał
się Franek, Państwo wybaczą mi moje roztrzepanie, ale zapomniałem się
przedstawić.
Franek
ostrożnie rzucił okiem po sali, i dzięki tym słowom potwierdził swoją pewność,
kto jest mordercą.
Zapewne
większość z Państwa mnie jeszcze nie zna, a może i wszyscy państwo…
-
Przepraszam, z końca sali Pani Krysia przerwała mu.
- Słucham
Panią?
-
Przepraszam, ale brakuje dwóch osób tutaj z nami – zauważyła.
- Naprawdę,
nie zauważyłem – powiedział z lekką ironia w głosie Franek.
W tym
momencie małe zielone drzwiczki otwarły się i w progu przed wszystkimi stanęli Wojtek
i Krzysiek.
- Czy miała
Pani na myśli Panów? – zapytał dokładnie obserwując zgromadzonych gości.
- Krzysiek!,
Wojtek!- wykrzyknęła Maria z radością w głosie.
- Pani
Marysiu, proszę się uspokoić – powiedział inspektor do podekscytowanej kobiety.
- Zapraszam
Panowie Franek odwrócił się do chłopaków przodem, a do pozostałych tyłem, tak
żeby tamci nie widzieli, że daje znak Pani Wiktorii, żeby wyszła.
- W tym momencie twarze zgromadzonych
wszystkich ludzi na sali znacznie zmieniły swój wyraz. Jedne stały się pogodne
i radosne, inne z kolei złe i niezadowolone.
- Szanowni
Państwo, a zatem tak jak już wspomniałem zaprosiłem tutaj Państwa. Przepraszam,
ze odbyło się to w takiej formie, ale obawiam się, ze gdybym od razu się
Państwu przedstawił, początek naszego balu nie minął by tak przyjemnie –
zaśmiał się ironicznie Franek.
- Ja Pana
pamiętam z hotelu. A to teraz już wiem, czemu Pan się tak mało w nim pokazywał
– powiedziała z oburzeniem Pani Kleszczyńska.
- Szanowna
Pani… schylił się Franek.
- Wie
chociaż Pan kim jest morderca? – zapytała kpiącym głosem.
- Ach… - inspektor
ponownie uśmiechnął się do siebie.
- Muszę
przyznać, że rozwiązanie wydawało mi się wcale nie takie łatwe. Jednak dzięki
ogromnej pracy tych wielce utalentowanych artystów, wszystko stało się
przejrzyste jak woda w strumieniu.
Kiedy
skończył mówić, z pokoju obok wyszli Artur, jego brat i chłopak w niebieskiej
koszuli. A no i oczywiście ja. Razem z niebieską koszulą stanęliśmy w rogu przy
starym kaflowym piecu i tym razem to my przysłuchiwaliśmy się rozwiązaniu
zagadki.
- Teraz już
na pewno nie maja Państwo wątpliwości, że Wiktoria Czeczkówna i Artur Skrzypek
żyją – powiedział detektyw, gdy zobaczył na większości gości zaskoczone miny.
- No… ładny
występ Pan tu urządził. Strata mojego czasu – powiedziała oburzonym głosem
Kleszczyńska.
- Szanowna
Pani, zechce Pani usiąść – przystrofował ją Franek.
- No… –
powiedziała oburzona kobieta zakładając nogę na nogę.
Razem z nią
w fotelu, nierozłącznie towarzyszył jej olbrzymi globus.
- Dzięki
ogromnej pracy moich przyjaciół doszedłem do tego, że chociaż ktoś mógłby mi
zarzucić nie profesjonalizm, jednak ja zapewniam Państwa, że wszystko odbyło
się jak najbardziej profesjonalnie.
- O czym on
mówi? - zapytała sąsiadka z trzeciego piętra kamienicy Wiktorii.
- Nie wiem
słońce – odpowiedział jej mąż głaszcząc ją po ciężarnym brzuchu.
- Przez
pokój przeleciał powiew świeżego powietrza.
-W nocy,
kiedy organizowany był wieczorem balowy w hotelu, cześć z Państwa uczestniczyła
w nim, cześć z Państwa poszła na wieczorne podboje miasta, a cześć z Państwa
została w swoich pokojach.
Pani Maria
razem z mężem Andrzejem i chłopakami – inspektor skierował się w stronę Krzyska
i Wojtka, byliście Państwo najpierw na spacerze, a później wrócili do pokoju i
spędzili wspólnie czas do godziny w pół do trzeciej, co potwierdzić może pani
Wiktoria, która widziała jak Panowie wracaliście do pokoju, prawda – zwrócił
się do Wiktorii.
- Tak, tak…
- odpowiedziała potwierdzająco kobieta.
- A Maria i
Andrzej, czy ich tez Pani widziała tamtej nocy? – krzyknęła Pani Kleszczyńska.
Przecież
mogli przejść obok Pani nie zauważeni – dodała po chwili.
- O
wypraszam to sobie – odezwała się Maria lekko poruszona.
- Panie,
bardzo proszę…
- Pani
Wiktorio… - skierował się do niej Franek.
- To nie możliwe,
żeby Państwo …. wyszli z pokoju nie zauważeni - powiedział.
- Dlaczego
nie? – zapytał Kamil.
- Z jednego
powodu młodzieńcze, odpowiedziała Wiktoria. Pokój Państwa … znajdował się na
wprost korytarzowego fotela. A ja tamtej nocy nie mogłam spać i do pokoju
wróciłam dopiero o wpół do czwartej.
- Pani
Kleszczyńska - zwrócił się Franek do kobiety. O której godzinie zobaczyła Pani
Edwarda Piotrowicza martwego – zapytał detektyw.
Nie wiem,
byłam zdenerwowana.
- Trzecia
trzydzieści pięć było jak wleciałaś do sali– powiedział nagle Michał.
- Prosił Cie
ktoś o zdanie… - powiedziała nie uprzejmie Kleszczyńska do Michała.
- Dziękuje
Panu, powiedział Franek. To co mówi Pan Michał jest prawdą. Sekcja zwłok wykazała,
że zgon nastąpił pomiędzy godzina trzecią, a trzecią trzydzieści. Więc tak czy
siak, ani pani Maria, ani an Andrzej nie zabili ofiary.
-Dodatkowo,
pani Wiktoria widziała Pana Edmunda przez hotelowe okno żywego o godzinie
trzeciej.
Franek
tanecznym krokiem zbliżył się do pani Kleszczyńskiej, która cały czas siedziała
z olbrzymim globusem na fotelu.
- Łoo! – kobieta
udała, że niespodziewała się go obok niej.
- A jak Pani
spędziła ten wieczór? – zapytał.
- Cóż,
jeżeli Pan musi wiedzieć – zaczęła mówić z oburzeniem.
- Bardzo
proszę - odpowiedział.
-Do godziny
dwudziestej trzeciej byłam na balu.
-Później źle
się poczułam…. – kobieta zawiesiła głos i zabójczym wzrokiem popatrzyła na
Michała.
-Czyli o
dwudziestej trzeciej opuściła Pani salę balową? - zapytał Franek.
- Tak –
pokiwała twierdząco głową przenosząc globus z jednej strony fotela na drugą.
- I gdzie
się Pani następnie udała?
- Wróciłam
do pokoju. Wzięłam proszek przeciwbólowy i usnęłam. Obudziłam się dopiero po
trzeciej.
- Czy zeszła
Pani od razu na dół?
- Nie…,
przez chwilę płakałam w pokoju nie mogąc zrozumieć jak, jak mój Michał mógł mi
coś takiego zrobić z tą zdzirą – kobieta jąkając się wskazała na Krysie.
Krysia nie
zareagowała.
- Czyli
dopiero po chwili opuściła Pani swój pokój? – zapytał Franek, chodząc po pokoju.
- Tak.
- Wyszłam z
pokoju przed wpół do czwartej i chciałam zawołać windę, żeby zjechać na dół.
Jednak długo nie mogłam się na nią doczekać.
- Zeszła
Pani po schodach?
- Tak,
oczywiście, że po schodach, a niby jak inaczej miałam się dostać na dół? –
zapytała z oburzeniem kobieta.
-Zeszłam na
dół schodami i przechodząc obok windy zauważyłam, że stoi na piętrze.
- Zauważyła
może coś Pani nie zwykłego? – wyciągał delikatnie Franek z Pani Kleszczyńskiej.
- Nie.
- Winda
zjechała na dół i otworzyła się…, on tam leżał… - zaczęła szlochać
Kleszczyńska.
- Czy
widziała może Pani kogoś w trakcie schodzenia na dół?
- Nie, a
kogo miałabym widzieć?
- Nie wiem,
tak tylko pytam…
- Czyli
miedzy godziną trzecią, a w pół do czwartej była Pani na górze, ale już nie
spała, prawda?
- Tak.
- Czy ktoś
mógłby to potwierdzić? – zapytał Franek.
-
Przepraszam, ale czy Pan coś sugeruje… - oburzyła się kobieta odwracając się w
jego stronę i zdejmując globus na podłogę.
- Absolutnie
nic Szanowna Pani – odpowiedział z lekkim uśmiechem na twarzy chodząc po
pokoju.
- Pani
Kleszczyńska – zwrócił się do kobiety.
Mogłaby nam
Pani zdradzić co robiła pani przez te pół godziny?
- Kobieta
popatrzyła na niego morderczym spojrzeniem.
- Jak to co?
– obruszyła się. Nic szczególnego.
- O!, nie
moja droga – powiedziała nagle Wiktoria.
Dokładnie
widziałam co Pani robiła tamtej nocy.
Zapomniał
Pani już, że z korytarza wszystko widać? Z tego miejsca niczego nie mogłam
przegapić. Nawet Panią kiedy to najpierw podeszła Pani do drzwi Państwa…… u
których siedzieli chłopaki, Wiktoria wskazała na Krzyśka i Wojtka, już nie
mówiąc o tym, gdy kierując się do windy, zahaczyła Pani jeszcze o jedne drzwi.
- Tak?
Ciekawe, może mi Pani przyponie czyje? – zakpiła Kleszczyńska.
- Nasze – z
końca Sali odezwała się Basia.
-Może zdradzi nam Pani co robiła pod nimi i to
przez dobre dwadzieścia minut? - zapytała zaciekawiony Franek.
- Nic, ja
tylko…. – kobieta speszyła się i arogancko odpowiedziała do Basi: -Nie twój interes…
smarkulo.
- Pani
Kleszczyńska, bardzo proszę się zachowywać – przystrofował ją Franek.
- Byle jak,
ale nich się Pani zachowuje – powiedział ktoś z sali.
- Czyli jak
sami Państwo słyszeli, Pani Kleszczyńska też tego nie mogła zrobić –
skomentował Franek.
- To na
pewno ona to wszystko zrobiła! – wykrzyknęła Kleszczyńska wskazując palcem
na Krysię, która Bogu Ducha winna,
siedziała razem z jej mężem Michałem.
- Ja? - zdziwiła się Krysia.
- Franek
uspokoił ręką Krysię.
- To nie
możliwe – powiedział detektyw.
- Dlaczego?
– oburzyła się jeszcze bardziej Kleszczyńska siedząc w pozycji gotowości do
startu.
Jak
potrafiła mi narzeczonego ukraść to czym dla takiej jest morderstwo?!
- O!, To już
trochę się za daleko Pani posunęła oskarżając Michasia o coś takiego –
naskoczyła na nią Krysia.
- Obawiam
się, że to nie możliwe – powtórzył detektyw zachowując cały czas spokój i
powagę na twarzy.
Nie chcę
przy wszystkich roztrząsać Pani problemów małżeńskich, bo nie po to tu się
zebraliśmy.
- No pewnie…
- Kleszczyńska zaczerwieniła się jak
wielki wulkan, który za chwilę ma zamiar wybuchnąć.
- To może
teraz trochę teraz ja – nagle z rogu, w którym był niedostrzegalny, wyszedł
brat Artura.
- Kto to
jest? – zapytała część sali?
- Państwo
mnie zapewne nie pamiętają, puścił przyjaźnie oczko do Krysi, która sierdziła
zwinięta w jeden wielki kłębek nerwów.
-Kim Pan
jesteś? – krzyknęła Kleszczyńska.
- Dobrym
Duchem – odpowiedział w żartach.
Goście po
cichu podśmiechiwali się pod nosami.
- Dosyć
tego! – oburzyła się Kleszczyńska, trzaskając ręką w globus.
- O
przepraszam, zapomniałem się przedstawić.
- Bartek
Skrzypek - chłopak ukłonił się.
- Wiem!
Pamiętam Pana - wykrzyknął Tomasz.
- Jestem skrzypkiem,
i tamtego wieczoru razem z chłopakami graliśmy na balu.
Mogę
potwierdzić to, jak i koledzy ode mnie zespołu, że przez całą noc pani Krysia
razem z panem Tomaszem nie opuścili sali. Na chwilę jedynie usiedli przy
stoliku i wtedy zamówili jakieś napoje, ale po ich konsumpcji, od razu wrócili
na parkiet.
- Boże! To
Pan to wszystko widział – wykrzyknęła Krysia.
- Oczywiście
Proszę Pani, ze środka sceny wszystko można zobaczyć – uśmiechnął się chłopak.
- Dziękuje
Ci Bartek – powiedział Franek.
Detektyw
zbliżył się do dużego tapczanu, na którym siedzieli Elena i Edward.
- Jak tam
zdjęcia Panie Edwardzie? – zapytał detektyw.
- Wyszły
takie, jakich nigdy wcześniej nie robiłem! – odpowiedział bardzo podekscytowany
mężczyzna.
- Z tego co
wiem, to Państwa też nie było na balu, prawda? – zapytał Franek.
- Zgadza się
– odpowiedziała Elena.
- Czy mogli
by nam Państwo powiedzieć co robili tej nocy?
-
Oczywiście, przecież to żadna tajemnica – odpowiedziała Elena.
- Jak
wróciliśmy do hotelu, nie mieliśmy ochoty iść nigdzie. Upały nam bardzo
dokuczały, a po za tym byliśmy bardzo zmęczeni. Ja chciałam wysłać jeszcze kartki,
które zakupiłam na wycieczce poprzedniego dnia, a Edek podpisywał i zgrywał
zdjęcia do komputera.
- Czyli całą
noc spędzili Państwo w pokoju nigdzie nie wychodząc? - zapytał Franek.
Dokładnie, tak było – potwierdził Edward.
- Na pewno
kłamią – krzyknął ktoś na sali.
Detektyw
zatrzymał się w miejscu i rzucił okiem na zgromadzonych.
- Czy nie
jest Pani zbyt pewna siebie Pani Kleszczyńska – zapytał.
W tym
momencie cała sala, no może prawie cala, zamarła jakby strzelił w nich grom z
jasnego nieba.
- Skąd Pan
wiedział, że to ja? - zapytała zaskoczona kobieta.
- Franek
uśmiechnął się, nie odpowiadając nic.
- Chce Pani
dowodów, proszę, dokładna data… - Edward zerwał się na równe nogi z fotela.
- Może być
zmieniona - odpowiedziała kpiącym głosem Kleszczyńska.
- Jak Pani
śmie coś takiego nawet mówić – oburzyła się Elena.
- Szanowni
Państwo, Pani Kleszczyńska – skarcił kobietę wzrokiem Franek.
- I na to
dowód też mam.
Zapewne
pamięta Pani jak rozerwała sobie Pani rajstopy – zwrócił się detektyw do
Kleszczyńskiej.
- No tak,
ale co to ma do tego?
- Oj ma…, i
to więcej niż się Pani wydaje – powiedział.
Kiedy
zmieniła Pani rajstopy, zbliżając się do windy przystanęła Pani przy drzwiach.
- No może …
- Nie może,
tylko na pewno – poprawił ją Franek.
- Jak i
później, tak samo i teraz Pani podsłuchała dwie pary drzwi.
- Jedną z
nich były drzwi naszych młodych kochanków Pana Kamila i Pani Basi – Franek
zwrócił się w ich kierunku skinąwszy głową.
- Z pod
jednych drzwi usłyszała Pani odgłosy kochającej się pary, a z pod drugich
lejąca się wodę i rozmowę Pani Eleny z Panem Edwardem, prawda? - Detektyw
wymusił na Kleszczyńskiej przyznania, że ma racje.
- No…, tak –
powiedziała nie zadowolonym głosem.
Następnie
udała się Pani do windy i wróciła do sali balowej, prawda?
- Nic przed
Panem się nie ukryje – wymamrotała.
Franek nie
zareagował.
- To w końcu
kto jest tym mordercą?, siedzimy tu i siedzimy, i nic- wykrzyknął zburzony
lokator z drugiego piętra kamienicy Wiktorii.
-No właśnie,
kto?
- Franek
srogim wzrokiem spojrzał na dozorcę kamienicy i niespodziewanie odwrócił się w stronę
młodych kochanków.
- Jak to
jest wbijać pięć razy nóź w ciało i patrzeć się na umierającego człowieka?-
skierował swój wzrok na Kamila.
- Pan chyba
się źle czuje? Szarpnęła nim lekko Kleszczyńska.
- Nie
Szanowna Pani, nigdy wcześniej lepiej się nie czułem
- Musiał się
Pan pomylić w czymś – powiedziała twierdząco.
- Obawiam
się, że to nie możliwe. W takich sprawach nigdy się nie mylę – odpowiedział
uśmiechając i poprawiając muchę.
- W tym
momencie w pomieszczeniu przemknęła nuta zgrozy.
- Ale jak
to? Przecież słyszałam jak lała się woda u nich?
- Tak, ma
Pani racje – powiedział Franek. Słyszał Pani szum lejącej się wody.
- W rzeczywistości,
tak naprawdę w tym czasie w pokoju była jedynie Pani Basia.
- Jak to
możliwe? – zapytała zaciekawiona Kleszczyńska.
- Pani
Wiktorio, chłopaki…
Zechce nam
Pani to wyjaśnić? – poprosił inspektor.
- Oczywiście
Inspektorze. Przed wpół do trzeciej widziałam jak Kamil I Basia wychodzili z
pokoju. Było dość ciemno, a światło było zgaszone więc nie mogli mnie zobaczyć.
Nie wiedziałam wtedy, że mają zamiar zabić Edmunda. Z oddali widziałam jedynie
długo ostry element, który Kamil trzymał w dłoniach, ale z daleko nie widziałam
dobrze co to było.
- To jeszcze
o niczym nie świadczy! – z fotela wstał wzburzony Kamil.
- Oczywiści,
ma Pan rację – powiedział Franek.
- Krzysiek,
Wojtek! – zawołał.
Drzwi
wejściowe od korytarza powoli się otworzyły.
Chłopaki wnieśli
mały odtwarzacz i trzy płyty z nagranymi dźwiękami. Przeróżnymi. Na jednej był
nagrany dźwięk udawanego kochania się, na drugiej śpiew i rozmowa, a na
trzeciej szum przypominający lejącą się wodę z pod prysznicem.
W
pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
- Kamil,
powiedz im, to już nie ma sensu, oni i tak już wiedzą – wyszeptała cicho do
ucha Basia przylepiając się do jego ramienia.
Chłopak
wziął Basię i zaczął czule głaskać ją po głowie.
- Jak to
jest, kiedy twój ojciec przypomina sobie, że ma syna po dwudziestu latach i
zaczyna ustawiać jego życie? – zapytał niespokojnie zrywając się z fotela
- Nie wie Pan
jak to jest!? – wykrzyknął.
No jak!?
Chłopak
nerwowo zaczął przemieszczać się po pokoju.
- Nie wiecie
jaki naprawdę był mój Ojciec? – zapytał chłopak. Pani Wiktorio, może Pani
powie, jak się musiała Pani mną opiekować, bo ta świnia interesowała się tylko
kolejną cycatą kurwą z rogu – wzburzył się Kamil.
- Proszę się
uspokoić – Franek delikatnie podszedł do chłopaka, i łagodnie posadził go na
fotelu.
- Chciałem
ją pomścić.
- Akurat
tutaj nie ma pan racji – powiedział.
Obawiam się,
że powodem morderstwa nie była chęć pomszczenia matki Panie Kamilu – powiedział
z pewnością w głosie.
- Zamordował
Pan tamtej nocy Edwarda Piotrowicza za scenę jaką urządził Panu jeszcze
wcześniejszej nocy, prawda?
Na twarzy
chłopaka pojawiło się zaniepokojenie.
- O czym Pan
mówi? – zapytał.
Wcześniejszej
nocy, przyłapał Pana na nielegalnym pakowaniu marihuany i rozpowszechnienia
jej, czy się nie mylę?
-Tamtego
wieczoru poczekał Pan przy windzie jak Edmund wychodził z balu. Zszedł Pan do
recepcji, jednak Edmund nie wychodził długi czas.
Gdy zobaczył
Pan, że żegna się z Panią Wiktorią, pobiegł Pan schodami na górę i poczekał
przy windzie. Zaskoczył Pan Edmunda gdy ten chciał wysiąść ogłuszając go w
głowę .
W chwili gdy
był nieprzytomny, zadał mu Pan pięć ciosów w serce jeden obok drugiego, by mieć
pewność, że na pewno trafi.
- To bzdura
– wykrzyknął Kamil.
- Tak Pan
uważa?
- W takim
razie, może wyjaśni nam Pan, skąd u państwa w pokoju zawinięte w zimowy sweter znalazły
się działki z narkotykiem?
- Skąd Pan
wiedział gdzie to schowałem?!
- Dziękuję
Panu, to chciałem usłyszeć – odpowiedział zadowolonym głosem Franek.
-Kamilu? –
zawołała go Wiktoria, chcąc zwrócić jego uwagę.
Twój Ojciec
wcale nie był taki jak go przedstawiała Twoja Matka.
Dowiedziałam
się tego też dopiero teraz, gdy twój Tata dał mi ten list.
Wiktoria
ostrożnie podał go chłopakowi.
Kamil
rozwinął list i zaczął nerwowo czytać.
Po chwili
zamarł w bez ruchu.
- Panowie,
bardzo proszę wyprowadzić Pana- zwrócił się do nieumundurowanych policjantów,
którzy stali w rogach pokoju.
- No to już
wszystko za nami, ale jak taki młody chłopak… – powiedziała Pani Kleszczyńska.
- A co z
tymi diamentami co znikły z pokoju Artura? – zapytała niespodziewanie Krysia.
W tym
momencie na sali zapadła głucha cisza.
- Jakie
diamenty? – wyszeptał ktoś z konta.
- Otóż
właśnie.
Podejrzewam,
że nikt z Państwa nie wiedział o tym nic z wyjątkiem paru osób.
- Artur Skrzypek
oprócz tego, że jest muzykiem, jest także kolekcjonerem diamentów i brylantów.
Nigdy nie trzymał ich w widocznym miejscu, ukryte były w szafie zegara, gdzie
wydawało się, że nikt ich tam nie będzie szukał. Jednak jak się przekonaliśmy
mylił się. Na oknie leżały
nieoszlifowane diamenty. Jednak nikt kto się nie zna na nich, nie dostrzegł by
ich. Oprócz dwóch osób.
Tej nocy,
gdy Artur świętował udaną sztukę, na przyjęciu był sąsiad Artura Pan Michalski
z pierwszego piętra. Nikt jednak z Państwa nie przypuszczał, że Pan Michalski
wraz ze swoją współpracowniczką nie legalnie handlują diamentami.
Przedstawienie
się jako dziennikarka i umówienie na rozmowę, żeby rzekomo przeprowadzić wywiad
było proste, a za równo najlepszym sposobem na zdobycie diamentów.
Nie
przewidziała Pani tylko jednego Pani Brodna, a może właściwiej byłoby zwrócić
się do pani Panno Wilczyńska? – inspektor popatrzył się w jej stronę.
Kobieta
rzuciła się nagle do drzwi, jednak sprawni sierżanci złapali kobietę.
To by było
wszystko – zakończył Franek. Przepraszam, że odbyło się to w takiej formie,
jednak taka była jedyna możliwa.
Tego
wieczoru wszyscy rozeszli się do swoich mieszkań. Franek wyjechał z miasta do
małego domku, gdzie spokojnie przeszedł na emeryturę i rozpoczął nowe życie w towarzystwie
przyrody.
Nawet życie
naszych bohaterów się też nieco zmieniło.
I.
Pani
Kleszczyńska, zaraz po powrocie wybrała się na pielgrzymkę błagalną. Po drodze
śpiewała przeróżne pieśni religijne. Jednak hitem pielgrzymki była piosenka
śpiewana w ryt muzyki piosenki ,,Money Money” zespołu ABBA ,,Jezu, Jezu, Jezu,
ja Cię wielbię, tyś najlepszy jest”. Po powrocie do domu zamknęła się
całkowicie w świecie ‘świętej telewizji’, a swoje oszczędności przekazała na
wczasy i luksusowe auta dla ‘Ojca Dyrektora’. Co miesiąc ze swojej
nauczycielskiej pensji, przekazuje nie mała kwotę na ‘Ojca Dyrektora”.
II.
Edward
i Elena w dalszym ciągu nie spędzają zbyt dużo czasu ze sobą.
- Edward, żeby poczuć chęć życia, zapisał się do
Stowarzyszenia Miłośników Fotografii. W ten sposób spełnia się w całości.
Nawet ostatnio, odbył się mały wernisaż z jego zdjęciami w
miejscowej galerii.
- Elena jeszcze bardziej zamknęła się w swoim świecie i już
prawie w ogóle nie dostrzega męża.
III. Po rozwiązaniu swojej ostatniej sprawy, Franek oddał
Krzyśkowi i Wojtkowi, swój domek w Krakowie, pod warunkiem, że odmalują go i
będą zajmować się nie dużym ogrodem.
Razem z nimi zamieszkał Artur, który razem ze swoim bratem
założyli zakład jubilerski. Oprócz tego, Artur spełnia się także na scenie teatralnej
jako reżyser i aktor w musicalach.
IV Maria coraz prężniej rozwija skrzydła w zakresie
turystyki. Właśnie w najbliższy piątek razem z chłopaki wyjeżdżają na weekend
do Budapesztu.
- Andrzej,
co tu dużo mówić…
V. Krysia
wyszła za maż za Michała. Od tej chwili jest już Panią Piotrowską.
Sprzedała
swoje mieszkanie i zamieszkała z Michałem w jego dworku.
Po powrocie
Krysia dostała propozycje współpracy z największą europejską gazetą.
Michał
zatrudnił menadżerów do restauracji, a sam spełnia się w dwóch rolach. W
pierwszej jako księgowy, dbając o finanse restauracji, i w drugiej
najważniejszej teraz dla niego – jako ojciec opiekując się ich trzy miesięcznym
synkiem – Szymonem.
VI.
Franek
przeszedł na zasłużona emeryturę. Razem z Panią Wiktorią zamieszkali w jego
nowo kupionym domu na wsi, umiejscowionego w otoczeniu przyrody, a z drugiej
strony rzut beretem od najbliższego miasteczka, gdzie oboje rozpoczęli drugie
życie.
Na
zakończenie dodam tylko tyle, że za bardzo nie wiem jaka była moja rola tutaj.
Natomiast
wiem, że ogromne wrażenie zrobił na mnie chłopak w niebieskiej koszuli. Kim był
– tego nie wiem. Później, usłyszałem od jednego z bohaterów, że podobno nikt
taki nigdy nie istniał – dziwne, prawda.
Wysoki
chłopak w niebieskiej koszuli, który istnieje, a tak naprawdę go nie ma.
Ktoś kiedyś
powiedział mi, że nie wszystko co nam się podoba naprawdę istnieje, często bywa
tak, że nasza wyobraźnia stawia przed nami obrazy wymarzonej osoby na partnera/
partnerkę – i może coś w tym jest. Nasze życie w głównej mierze zależy od tego
jaką drogę wybierzemy, - i tutaj trudno mi jest się z tym nie zgodzić, chociaż…
tak naprawdę to przecież każdy z nas
kieruję swoim własnym życiem, w mniejszym lub w większym stopniu, ale nim
kieruje.
Written by A.W.
MMXIV.