niedziela, 18 października 2015

Aktor, czyli część druga mojego opowiadania



Dzisiaj po raz pierwszy nie wiem jak zacząć :). Zacznę może tak, ,,Aktor" - czyli  część druga mojego opowiadania. W skrócie powiem, że tym razem akcja nie dzieje się już w jednym z hoteli w Indiach, a w Polsce. Jeżeli ktoś jest ciekawy, nie są to miejsca ściśle związana z jakimiś konkretnymi miastami. Jest to połączenie kilku miejsc, z kilku różnych miast, które widziałem czy to w rzeczywistości czy na filmach.
Podpowiem jeszcze tylko, że akcja rozpoczyna się w Krakowie, gdzie główni bohaterzy mieszkają i pracują.

Wieczorem, ciemne olbrzymie chmury całkiem zasłoniły słońce, które z całych sił próbowało się przedostać z za grubych chmur.
Po nie długim czasie, całe niebo zasnuło się na czarno, a olbrzymie krople smutku rozlały się po okolicy.
Stary zegar z minionej epoki wskazywał godzinę dziesiątą wieczór. Goście schodzili się dopiero na zaplanowany bankiet  po  sztuce Artura Skrzypka. Wbrew oczekiwaniom samego artysty, spektakl okazała się genialny.
Jednym  z najważniejszych gości tego wieczoru była pierwsza aktorka ,,Młodego Teatru” Panna Elżbieta Krówka o pseudonimie artystycznym ,,Baset”.
- Może szampana? – zapytał kelner.
- O tak, dziękuję – odezwała się starsza Pani siedząca w fotelu pod oknem.
Na wieczorek zaproszonych było jeszcze całe grono innych dostojnych osób: w tym obecni byli starzy jak i  nie co nowsi aktorzy, reżyserzy, dźwiękowcy i technicy. Nie zabrakło też i gości honorowych.
Jednym z nich miał być znany i ceniony krytyk filmowy – Marek Stulmacht, który w swoim zwyczaju nigdy nie pojawiał się na tego typu imprezach.
Goście śmiali się, palili najlepsze cygara i pili napoje bogów. Można by powiedzieć, że było jak w niebie. Nawet jeden z dźwiękowców próbował wyrwać młodą aktorkę Julię Fidel na parkiet. Jednak to ‘wymarzone” niebo, okazało się być zupełnie innym niebem.
Parę minut przed dziewiątą do drzwi rozległo się niespodziewane pukanie. Było ono tak mocne i zdecydowane, że o mało co nie wypadły z zawiasów. Całe grono rozweselonych i dobrze bawiących się przyjaciół Artura, a przynajmniej tak by się zdawało, udawało, że nie słyszało mocnego walenia do drzwi. Młody artysta podszedł do drzwi i delikatnie pociągnął za starą klamkę. Drzwi delikatnie zaskrzypiały i ukazała się smukła postać. Na pierwszy rzut oka postać była niedostrzegalna dla większości gości. Jednak gdy weszła do środka wszystko stało się jasne. Był to Marek Stulmacht. Najbardziej ceniony krytyk teatralny , a za razem doskonały znawca całej literatury. W tym momencie wszyscy znieruchomiali, a starsza Dama, która siedziała na krześle upuściła szklankę pełną czerwonego płynu. Nikt z obecnych gości nie spodziewał się, że jeden z największych i najbardziej wpływowych krytyków teatralnych pojawi się na wieczorku, w dodatku wieczorku zorganizowanym przez młodego muzyka, który do tej pory znany był jedynie ze swoich dwóch płyt, a i to nie przez wszystkich.
Maria Hollard, najstarsza aktorka teatru w dalszym ciągu grająca na jego scenie, poderwała się z krzesła i upadła z wrażenia na podłogę, rozbijając dwie karafki z winem. Na tym zakończył się upojny wieczór.
Co było dalej? Sam jako narrator tego nie wiem, a co dopiero obecni tam goście.
Następnego dnia pierwsze strony gazet pisały tylko i wyłącznie o ogromnym sukcesie młodego reżysera.
Brzdęk! W małym jasnym pomieszczeniu rozległ się dźwięk szklanego przedmiotu, rozbijającego się o kant stołu. Drzwi powoli się otworzyły i ukazała się w nich postać niskiego mężczyzny z krecimi oczami i olbrzymimi okularami ubranymi tył do przodu.
- ŁOOooooo… - zawołał z bólu Artur, chwiejąc się z nogi na nogę i wpadł na znajdującą się w pobliżu kanapę.
Cztery godziny później, olbrzymi stary kaszlący zegar z Wierzy Ratuszowej  zaczął dusić się przy wybijaniu dwunastego uderzenia.
 Artur przebudził się ponownie.
Tym razem głowa bola go jeszcze bardziej. Po wczorajszym świętowaniu nic nie pamiętał.
Jednak cały obraz wczorajszego wieczoru pozostał w jego mieszkaniu. Potłuczone szkło  oraz wielkie czerwone plamy na dywanie i krzesłach pozostałe po wylanym winie, dokładnie opisywały tamten wieczór.
Wielka pancerna głowa, nie pomagała mu w tym momencie. Dzwonek niedobrego telefonu, który niegodziwie raczył właśnie zadzwonić okazał się udręką dla przemęczonej głowy artysty.
Drżąca ręka Artura podniosła tak ciężką słuchawkę jakiej nigdy wcześniej nie podnosiła.
- Słuuucham – odezwał się drżący głos.
- Dzień dobry czy mam przyjemność z Arturem Skrzypkiem? – spytał przepalony głos młodej kobiety.
Tak, chyba tak – głos Artura zadrżał niepewnie. A o co chodzi? – bo jeżeli nie sprawi to Pani problemu, to miałbym prośbę o kontakt ze mną jutro.
Dzwonię z ,,Gazety Codziennej”, moje nazwisko Brodna, a imię Anna – przedstawiła się kobieta.
Chciałam przeprowadzić z Panem wywiad, najlepiej jutro o dwunastej i proszę być w stanie dyspozycyjnym. Dziękuję Panu za uwagę.
Kobieta rozłączyła się.
Artur będąc w dalszym ciągu pod wpływem ambrozji, którą wypił wieczór wcześniej, do końca nie zrozumiał kobiety.
Resztę dnia, spędził dogorywając na czerwonej, winnej kanapie.
Parę minut po ósmej, przebudził się. Wiosenny deszcz stukał delikatnie w szyby jego mieszkanka nadając nastrojową atmosferę.
Jednak w tym momencie jego mieszkanie wyglądało zupełne inaczej niż zawsze. Kolorowe ściany zamieniły się w bardzo jaskrawe smugi, a drzwi wejściowe leżały całe zadrapane na podłodze i płakały.
Dusza starego zegara, który zawsze towarzyszył młodemu artyście, leżała nieprzytomnie na ścianie, a serce zegara, było pocięte na kilkanaście drobnych części. Cały dywan pokrywały małe ostre święcące rzeczy.
Artura nie bolał już głowa. Od tego momentu czuł się lekko i niesamowicie przyjemnie. Jedynie metalowa końcówka od pióra, którym zawsze pisał, przeszywała jego prześwitujące ciało.
Parę minut przed dziewiątą, do bez drzwiowego już mieszkania ktoś wszedł.
Najprawdopodobniej była to reporterka, z którą Artur już nie zdarzył przeprowadzić wywiadu. Jako samotna dusza, obserwował jedynie ruchy kobiety rozglądającej się po mieszkaniu i podchodzącej do jego ciała, jednak sam wydawał się dla nie dostrzegalny.
 Kobieta przyklęknęła przy jego ciele i zaczęła płakać, tak jakby to ona dostała cios w serce.
Jednak Artur w dalszym ciągu był dla niej niedostrzegalny.
Po nie długiej chwili, sykliwego, zarzynanego, miłosnego płaczu kobiety, sąsiedzi zaczęli zaglądać do środka mieszkania. Pierwsza pojawiła się Pani Wiktoria, najbliższa sąsiadka Artura, a z drugiej strony jego najlepsza przyjaciółka , z którą zawsze mógł szczerze porozmawiać i otrzymał dobre słowo. W zasadzie była to jedyna osoba, która wspierała zawsze Artura na duchu, i na którą zawsze mógł liczyć. Następnie pojawił się pan Klemens, dozorca kamienicy i niedoszły aktor, który równie często bywał u Artura, oraz pozostali sąsiedzi kamienicy, zaczynając od dzieci Państwa Kliczów, a kończąc na wścibskiej i wszechwiedzącej sąsiadce Danucie. Niektórzy nawet o niej mówili, że jest nawiedzona i należy ją oddać do Kobierzyna, jednak jakoś nigdy tam nie trafiła.
Artur, a właściwie dusza Artura, siedziała na jego ulubionym fotelu przy oknie. Nikt go nie widział.
Wszyscy skupiali uwagę na jego leżące na środku pokoju ciało.
Teraz w mieszkaniu pojawiło się całe mnóstwo służb, zaczynając od lekarzy, kończąc na technikach policyjnych i firmie pogrzebowej, która zabrała ciało do prosektorium, jednak dusza Artura cały czas siedziała na kanapie bez słowa, i obserwowała dokładnie wszystko co się działo do okoła jego ciała.
Przed popołudniowa kroniką, wszyscy lokatorzy opuścili mieszkanie Artura. Z wyjątkiem jednej osoby. Była nią pani Wiktoria, która siedziała na krześle na wprost fotelu Artura i patrzyła się ślepym wzrokiem w okno.
Pani Wiktoria, jako jedyna osoba najbliższa dla artysty miała wyłączne prawo przebywania w jego mieszkaniu.
Po dłuższej chwili siedzenia, na oczach Wiktorii, ukazała się postać Artura siedząca na swoim ulubionym i jedynym fotelu. Postać siedziała zwrócona przodem do pani Wiktorii trzymając nogę założoną na nodze i uśmiechając się do niej.
Dzień dobry pani Wiktorio –dusza Artura przywitała się z kobietą.
 Artur, to ty? – zapytała z niedowierzaniem kobieta.
Postać siedząca na fotelu delikatnie przytknęła palec do ust wskazując ciszę i jedynie uśmiechała się do pani Wiktorii.
To ty żyjesz!? – uradowana kobieta zerwała się z krzesła na którym siedziała.
Artur w dalszym momencie siedział na fotelu i uśmiechał się do niej. Spokojnie Pani Wiktorio, proszę się nie martwić. Wszystko Pani opowiem, ale jeszcze nie teraz – odpowiedziała postać cały czas uśmiechając się dobrotliwym uśmiechem do staruszki.
Mam prośbę do Pani jeżeli mogę- delikatnie zapytała postać ściągając lewą nogę z prawej. Proszę nikomu nie mówić, że rozmawiała Pani ze mną. A ja wszystko niedługo Pani wyjaśnię.
- No dobrze, nie powiem, ale Arturze… - urwała kobieta.
- Nie teraz, później. Postać ponownie uśmiechnęła się do kobiety.
-Acha, pani Wiktorio, obiecałem Pani kolejną część przygód ,,Małego Bohatera”.  Oto i one leża na stole. Gdyby mogła Pani łaskawie odwrócić się po nie, ale proszę nikomu ich nie pokazywać, przy najmniej na razie. Niech pani je zatrzyma tylko dla siebie.
- Dziękuję Ci bardzo! – kobieta ucieszyła się jakby dostała coś co jest dla niej najcenniejsze.
Odwróciła się na chwilę w stronę stołu, żeby zabrać kartki, a gdy odwróciła się z powrotem w stronę Artura, a może właściwie byłoby by powiedzieć jego ducha? nikogo już tam nie było.
Następny dzień rozpoczął się bardzo pogodnie.
Przez całe przedpołudnie ogromna ściana deszczu moczyła starą kostkę brukową dziedzińca przemokniętej do suchej nitki kamienicy.
Przed drzwiami mieszkania Artura stała mała tabliczka i bukiecik zielonych tulipanów.
Nikt jednak z mieszkających tam lokatorów nie widział kiedy ktoś je przyniósł.
W środku bukietu wsunięta była mała karteczka zwinięta w kształt tulipana.
 Droga Pani Wiktorio
To dla Pani, za wszystko co Pani dla mnie zrobiła. Proszę ich tylko nie wstawiać do wody, a nie zwiędną. Dziękuję za wszystko.
Artur
Kobieta wzięła kwiaty i zgodnie z instrukcją nie wstawiła ich do wody.
Przez cały dzień krople deszczu przypominały o sobie.
Szara ściana deszczu, która coraz bardziej zalewała małe podwórko, sprawiała, że wszystko było jeszcze bardziej smutne i bezbarwne.
Wiktoria z racji wieku, resztę dnia spędziła w swoim mieszkaniu nie wychodząc nigdzie.
Parę minut przed godzina ósma, Pani Wiktoria poczuła, że zaczyna zasypiać. Posuwając ledwo nogę za noga, poszła do kuchni po czekoladę, którą poprzedniego wieczoru rozpuściła, bo miała nadzieje, że wypije ją z Arturem. Jednak już nie zdążyła.
W trakcie nalewania ostygłej od wczoraj czekolady, Pani Wiktoria zahaczyła o mały pokoik, w którym położyła ostatnią cześć przygód  ,,Małego Bohatera”.
Tak bardzo nie mogła się doczekać, co wydarzy się tym razem małemu bohaterowi dokończonej już powieści komiksowej Artura.
Starsza Pani wygodnie usiadła w fotelu z zimną czekolada i ostatnią częścią powieści w formie komiksu.
W tym momencie z przedpokoju dobiegł ją cichy głos.
Głos, który brzmiał zupełnie jak Artur.
-Pani Wiktorio, Pani Wiktorio, Pani Wiktorio? Pytał cicho głos.
Kobieta nieśmiało zapytała - Artur, to ty?
Do bordowego pokoju ze starymi drewnianymi meblami, delikatnie wpłynęła postać ubrana w prześwitując granatowe spodnie, jasną koszule i zielony sweter. Wszystko było zgrane ze sobą bardzo gustownie. Dokładnie tak jak ubierał się Artur.
Postać stanęła przed kobietą uśmiechając się przyjacielsko i życzliwie.
- Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór Pani Wiktorio.
Postać przywitała siedzącą w fotelu starsza panią.
- Artur! – wykrzyknęła kobieta.
- Spokojnie, pani Wiktorio, proszę usiąść.
Artur pomógł usiąść kobiecie w fotelu, z którego staruszka zerwała się jakby zobaczyła ducha.
- Jak to możliwe? – zapytała Wiktoria.
- Spokojnie, nich się Pani nie denerwuje.
- Jestem duchem. Tylko Pani może mnie widzieć i rozmawiać ze mną.
Kobieta zamarła na chwilę.
- Ale dlaczego ja?
Jeżeli co kolwiek zrobiłam źle, bardzo Cie przepraszam i wybacz mi proszę, ale… -
- Nic Pani źle nie zrobiła. Postać uśmiechała się cały czas do Pani Wiktorii i spokojnym relaksującym głosem mówiła.
- Była Pani dla mnie najlepszą osobą, na którą zawsze mogłem liczyć, zawsze mnie Pani wspierała i to dzięki Pani przetrwałem tyle.
- Przyszedłem podziękować za wszystko co dostałem.
- Ale nie odejdziesz ode mnie? – kobieta zapytała zaniepokojona.
- Nie chciałbym być strupem na Pani głowie – nieśmiało powiedziała postać.
- Strupem! W życiu! – wykrzyknęła kobieta.
- Ależ Ty jesteś całym moim życiem! – starsza Pani zaczęła płakać ze wzruszenia.
Postać zbliżyła się do staruszki i przytuliła ją do swojego prześwitującego ciała.
- Jeżeli Pani sobie tylko życzy, żebym został, zostanę.  Jednak muszę Panią prosić o jeszcze jedną przysługę.
- Nich pani nikomu nie mówi o mnie. Nikt nie może dowiedzieć się, że widzi mnie Pani i rozmawiała ze mną.
- Dlaczego? – zapytała zalana łzami kobieta.
- Widzi Pani, tacy są już ludzie.
Postać w dalszym ciągu uśmiechała się do Pani Wiktorii.
- Jeżeli jest coś, co nie jest zgodne z ich poglądem, chcą to wytępić.
- Nie starają się poszerzyć swojej wiedzy, lub spróbować zrozumieć czemu coś jest innego lub odbiegającego od ogólno przyjętej normy. Przecież nie muszę Pani tego tłumaczyć. Przecież sama Pani doskonale wie jacy są ludzie.
Artur powoli wstał z krzesła, które znajdowało się obok fotelu Pani Wiktorii.
- Dziękuję Pani jeszcze raz za wszystko, zaczął.
- Idziesz już? - zapytała cichym głosem kobieta.
- Myślałam, że wypijemy razem czekoladę? – dodała.
- Następnym razem Pani Wiktorio, następnym.
Postać delikatnie uśmiechając się do Pani Wiktorii i rozpłynęła się w przedpokoju.
- Tak, tylko kiedy będzie ten następny raz?- zapytała staruszka tęskniącym głosem i delikatnie spuściła głowę.
Z oddali usłyszała delikatny głos Artura. - Za niedługo Pani Wiktorio.
- Szybciej niż się Pani się spodziewa.
Ciepły i dobry głos dodał jeszcze z oddali: - Już nie długo.

Obok fortepianu, stojącego w jednym z pokoi mieszkania pani Wiktorii, zielone tulipany, stojące na zakurzonej klapie instrumentu, zaczęły wydobywać z niego dźwięki nieskazitelnie czyste i świeże.
A same kwiaty rozkwitały zmieniając swoje kolory i przemieniając się w piękny bukiet złożony z tulipanów i  róż.
W tym momencie, rozkwitające kwiaty zaczęły wygrywać ,, Piosenkę Księżycową” zespołu Varius Manx.
Pani Wiktoria, zerwała się na równe nogi z jej wygodnej kanapy.
Staruszka przez kilka minut stała nieruchomo i wsłuchiwała się w dźwięki wygrywane na starym fortepianie. Jednak, za każdym razem, gdy odwracał swój wzrok w stronę klawiszy, tyle razy fortepian przestawał grać, a kwiaty z powrotem przemieniały się w  zielone, pomarszczone tulipany. Lecz wystarczyło, że Wiktoria obróciła się trochę w jedną lub w druga stronę, ale tak, że nie mogła dostrzec klawiszy, wtedy kwiaty rozkwitały na nowo, a ze starego fortepianu  znowu wydobywała się muzyka.
W czasie, gdy pani Wiktoria słuchała grającego pianina, rozległ się dzwonek do drzwi, który po części zagłuszał grający fortepian.
Staruszka podeszła do drzwi i zapytała się.
- Słucham?
Lecz nikt nie odpowiadał.
Kobieta ponownie zapytała, ale i tym razem nikt się nie odezwał.
Kiedy otworzyła drzwi, na klatce panowała ciemność. Jedynie krople deszczu uderzały w stary parapet i zardzewiałą rynnę, tak jakby chciały wygrać jakaś  melodię
Lecz, oprócz nich, nikogo więcej nie było. Ani jednej żywej duszy. Jedynie niemiły wiatr, szalał na korytarzu próbując przedostać się do któregoś z mieszkań.
Pani Wiktoria wyszła z mieszkania i stanęła pod drzwiami mieszkania Artura. Jedyną rzeczą, którą tym razem mogła usłyszeć, była dobiegająca ją głucha cisza z wnętrza.
Kobieta wróciła do swojego mieszkania.
Kiedy zamknęła drzwi, fortepian przestał grać, a po całym mieszkaniu roznosił się zapach słodyczy.
- Dzień dobry pani Wiktorio – przywitał ją jakiś głos.
- Kto tu jest? – zapytała przestraszona kobieta.
-Przepraszam, nie chciałem Pani wystraszyć.
- Przyszedłem tak jak obiecywałem – dodał głos.
- Artur to ty? – zapytała nieśmiało Wiktoria.
- Dzień dobry – delikatny głos dobiegł ją z jednego z pokoi.
 Nagle, ale delikatnie, z pokoju w którym stał fortepian wyłoniła się postać Artura. Jak zwykle uśmiechała się dobrotliwie do pani Wiktorii.
- Artur! – wykrzyknęła staruszka ze szczęścia.
- Wróciłeś! – dodała, jeszcze bardziej radującym się głosem.
- Według obietnicy – odpowiedziała postać.
- Gdzie spałeś tej nocy? Przecież była taka zawierucha, no i cały czas padało?  Nie zmokłeś za bardzo? Masz katar?– zapytała zatroskana o postać kobieta.
- Pani Wiktorio, nich się Pani o mnie nie martwi.
- Teraz już jestem bezpieczny.
- Pamięta Pani o tym co mówiłem? – zapytała się postać, cały czas uśmiechając się do staruszki, mówiąc spokojnym stonowanym głosem.
- Ale deszcz? – zapytała podenerwowana kobieta.
- Niech się Pani o mnie nie martwi – postać powtórzyła ponownie, zataczając jeszcze bardziej okrągły uśmiech na buzi.
- A ten fortepian?, Artur, to ty grałeś? – zapytała podekscytowana ze szczęścia staruszka.
Postać Artura przyłożyła palec wskazujący do ust szczerze uśmiechając się w jej stronę.
- Wiedziałam, że to ty! – wykrzyknęła z radości kobieta i już prawie rzuciła się postaci na szyję, gdy mały dywanik,  na którym stała przesunął się w drugą stronę i kobieta upadła na miękką kanapę.
- Arturze, Arturze – kobieta zaczęła śmiać się.
- Jak się cieszę, że wróciłeś do mnie – dodała rozkwitniętą buzią.
- Może napijesz się czekolady ze mną? – zapytała kobieta.
Postać kiwnęła głowo.
- Pani Wiktoria weszła do kuchni, żeby roztopić kostkę czekolady.
Gdy jednak weszła, na stole stały dwie porcelanowe filiżanki, w których zawsze ją podawała z nalana już czekoladą.
Kobieta przyniosła ja do salonu i postawiła na małym drewnianym stoliku.
- Proszę Arturze – powiedziała, chwytając za filiżankę obiema dłońmi.
- Całą noc martwiłam się o Ciebie.
Postać usiadła obok pani Wiktorii.
–Artur skierował swoje wielkie niebieskie oczy w jej stronę i spokojnym wzrokiem odpowiedział: Niech się Pani nie martwi.
Postać ostrożnie wstała i powoli zaczęła oddalać się w stronę drzwi.
- Arturze, twoja czekolada! - wykrzyknęła kobieta.
- Nic się nie zmieniła, jest tak samo znakomita, jak ta, którą piłem za życia.
- Ale skąd ty o tym wiesz? zapytała kobieta, nawet nie spróbowałeś?! – dodała kierując wzrok w stronę oddalającej się postaci.
- Dokąd idziesz? – zapytała ponownie kobieta.
- Nie pozwolę żebyś mnie opuścił i mnie zostawił samą tym razem! – kobieta zerwała się z fotela.
Postać uśmiechała się coraz głębiej i głębiej.
- Ależ ja Pani nie zostawiam. Cały czas jestem przy Pani.
Tajemniczym, a zarazem szczerym uśmiechem postać nagle zniknęła w drzwiach.


Dwie ulice dalej, w małym murowanym domku mieszkał inspektor kryminalny - Pan Franek, najlepszy przyjaciel pani Wiktorii, z którym znała się dobrych kilkanaście lat. Wiele razy chciała mu się oświadczyć, jednak jakoś nigdy nie miała śmiałości.
Jak co tydzień, Wiktoria zaprosiła Franka do siebie na popołudniowy deser. Ponieważ, że Franek był jedyna osoba, której w pełni ufała, postanowiła wyznać mu, Artur przychodzi do niej jako duch.
Wiktoria nigdy nie pożałowała tej decyzji. Co prawda Franek, nigdy nie widział ducha na własne oczy, ale tego samego wieczoru, przekonał się, że w mieszkaniu pani Wiktorii jest jeszcze jakaś osoba. Sam nie wiedział co o tym ma myśleć na początku, lecz bez długich namysłów wszystko zaakceptował.
Jednego z deszczowych wieczorów, Pani Wiktoria krzątał się w kuchni roztapiając czekoladę i kończąc piec ciasto z rabarbarem.
Jak wcześniej wspomniałem, to właśnie tego wieczoru zaprosiła Pana Franka do siebie.
Artur siedział przy pianinie i grał jedną z wielu jego ulubionych piosenek.
Nagle do drzwi rozległ się dzwonek.
- Ojjojojoj, tak szybko! – wykrzyknęła kobieta, nie spodziewając się kogokolwiek o tej porze.
- Kto tam?- zawołał przez całe mieszkanie. 
- Dobry Wieczór Pani Wiktorio, to ja Franek.
- Już, już chwileczkę – zawołał wpadając w panikę.
Artur przestał grać. Odwrócił się w stronę Pani Wiktorii i uśmiechnął się, jak zawsze.
- Przyszedł wcześniej Arturze! – wyszeptała kobieta. Co ja mam robić?! Zapytała trochę podekscytowana, ale i podenerwowana kobieta.
- Przede wszystkim otworzyć drzwi – podpowiedział Artur.
- Co?- zapytała rozkojarzona kobieta.
- A tak, oczywiście drzwi - dodała po chwili.
Artur uśmiechnął się do niej.
- Niech Pani się nie denerwuje – próbował uspokoić Artur.
- Co? Ja?, nie zdenerwowana?. Yyyy, nie, nie ja nie. – odpowiedziała zdenerwowana kobieta.
- Nich Pani się uśmiechnie i nie denerwuje – pocieszał ją Artur. Wszystko na pewno się uda – dodał, posyłając jej uśmiech.
- Niech Pani uwierzy w siebie, a będzie dobrze.
 - Nie była bym taka pewna – staruszka odpowiedziała niepewnie i z lekką ironia niewiary w siebie.
- Niech Pani się uśmiechnie! – dodał wesołym głosem Artur, i pokazał stojącej przy drzwiach kobiecie dwa kciuki uniesione ku górze.
Pani Wiktoria podeszła do drzwi i delikatnie pociągnęła za starą pozłacaną klamkę.
Drzwi zaskrzypiały i przed oczami kobiety pojawiła się postać niewysokiego mężczyzny, ale dobrze zbudowanego.
Na nogach miał brązowe buty. Długie i granatowe spodnie, delikatnie maskowały jego ogromniaste stopy.
Biała koszula w delikatną kratkę z kropkowaną muchą i marynarką, idealnie łączyły się ze sobą.
- Dzień dobry Panie Franciszku – przywitała mężczyznę Wiktoria, delikatnie uśmiechając się do niego.
- Dzień dobry Pani Wiktorio, bardzo proszę, właśnie wczoraj je zbierałem – mężczyzna podał kobiecie worek pełen czereśni.
- Ojj, nie trzeba było, dziękuje Panu bardzo– zakokietowała kobieta.
- Bardzo przepraszam, że jestem tak wcześnie, ale zegarek mi stanął a jeszcze nie zaniosłem go do zegarmistrza – zaczął tłumaczyć się Franek.
- Ależ Panie Franku, nie ma żadnego problemu.
- Bardzo proszę wejść dalej.
Kobieta zaprosiła mężczyznę do salonu.
- Proszę się rozgościć, a ja już do Pana przychodzę, tylko przyniosę czekoladę – uśmiechnęła się.
- Może Pani jakoś pomóc? – Franek zaoferował swoją pomoc.
- Ależ to bardzo uprzejme z Pana strony, ale wszystko mam już gotowe.
- Bardzo proszę się rozgościć, a ja za sekundkę do Pana wracam – uśmiechnęła się Wiktoria.
- Dziękuję Pani bardzo – mężczyzna odpowiedział, chcąc być uprzejmy.
- Wiktoria delikatnie zaglądnęła do pokoju, w którym stał fortepian.
Jednak, tym razem Artura w nim nie było.
Weszła do kuchni, żeby zabrać czekoladę i ciasto z rabarbarem.
Wszystko było już przygotowane.
- Łojejku! – wykrzyknęła nagle.
- Przepraszam, pomóc Pani może w czymś? – delikatny głos zawołał z pokoju.
- Nie, nie, dziękuje Panu bardzo. Dywan podłożył mi nogę, ale wszystko w porządku, dziękuję Panie Franciszku.
O blat kuchenny stał oparty Artur i jak zawsze uśmiechał się w stronę Pani Wiktorii.
- Zwariowałeś? – zapytała szeptem kobieta.
Chciałem tylko pomóc- delikatnie odpowiedział Artur w dalszym ciągu uśmiechając się.
- Jaki jest pan Franciszek? – zapytał podekscytowany Artur.
- No cóż, niewysoki, bardzo elegancki i dobrze wychowany kawaler – odpowiedziała Wiktoria uśmiechając się do siebie, widziałeś go już przecież nie raz u mnie.
- Ychy, przez wizjerek w drzwiach – odpowiedział Artur
Kobieta zaczerwieniła się.
- Niech Pani nie pozwoli mu czekać za długo na siebie – dodała postać.
- No dobrze, a ty? – zapytała kobieta.
- Przyjdziesz do nas? – upewniła się.
- Przyjdę, ale trochę później.
- A to co, znowu gdzieś cię niesie? –zaniepokojona, lekko podniosła głos.
- Niech Pani nie pozwoli czekać Franciszkowi za długo, a ja zaraz przyjdę – Artur uśmiechnął się do Wiktorii.
- Ale obiecujesz? – zapytała kobieta.
- Tak – wymamrotał Artur.
- Niech Pani już idzie – wyszeptał ponownie.
- No dobra, już idę, ale przyjdziesz?- kobieta popatrzyła z nad nosa na postać.
Lecz on nic nie odpowiedział tym razem. Znowu się uśmiechnął.
- Już jestem, mam nadzieje, że nie czekał Pan za długo tutaj sam?- zagaiła kobieta wchodząc do pokoju z tacą gorącej czekolady i ciastem rabarbarowym..
- Ależ skąd, dopiero co usiadłem – odpowiedział grzecznie i delikatnie mężczyzna.
W tym momencie z pokoju obok, zaczęły wydobywać się dźwięki romantycznej piosenki granej na fortepianie.
Pani Wiktoria odkryła już dlaczego Artur nie odpowiedział jej na ostatnie pytanie.
Po godzinie rozkosznych dźwięków fortepianu, zrobiło się cicho.
Pani Wiktoria właśnie kończyła ciasto z rabarbarem, które okazało się wielkim sukcesem.
- O! – wykrzyknął Franciszek, chyba się płyta skończyła – przerwał Wiktorii rozkoszującej się ostatnim kawałkiem placka.
Pani Wiktoria, nie zauważył, że fortepian przestał grać.
- Wiktoria? – próbował Franek przywrócić ją do świata żywych.
- Chyyy! – kobieta wykrzyknęła siedząc na kanapie.
- A tak!, o skończyła się – zauważyła Wiktoria.
- Moja ulubiona płyta, za każdym razem, gdy jej słucham czuje się tak lekko…- rozmarzyła się.
- Nigdy jej wcześniej nie słyszałem, czy to jakiś znany artysta? – zapytał zaciekawiony Franciszek siedząc wygodnie na kanapie i zakładając nogę na nogę.
- N-o  c-ó-ż, w zasadzie to ciężko określić – odpowiedziała ostrożnie Wiktoria.
- To znaczy? Co masz na myśli Wiktorio? mężczyzna coraz bardziej wydawał się zainteresowany.
- Nic! – wykrzyknęła kobieta.
- Yyy, to znaczy, chciałam powiedzieć.. przerwała, delikatnie wychylając głowę z pokoju i zerkając w stronę pianina.
Jednak nikt przy nim nie siedział.
- Wiktorio?- mężczyzna delikatnie przechylił się w prawą stronę chcąc odhipnotyzować kobietę, która stała nieruchomo.
- Tak, Franciszku?! – wykrzyknęła pytająco, zwracając tym razem głowę w jego stronę.
- Coś się stało? – zapytał zniecierpliwiony mężczyzna.
- Nie, nic, wszystko jak najlepiej – odpowiedziała Wiktoria uśmiechając się.
Jednak zaraz po tym, gdy odwróciła się i wyszła z pokoju, zmieniła minę na poważną i trochę przerażona.
Wiktoria ostrożnie weszła do kuchni.
Na stole siedział Artur.
- Artur, co się stało?!- zapytała kobieta z troską, kiedy zobaczyła Artura siedzącego i płaczącego mglistymi łzami.
Postać nic nie odpowiedziała, cały czas płakała.
Kobieta zbliżyła się do niego i z całą czułością przytuliła go do siebie.
Mgliste ciało Artura wtopiło się w ciało Pani Wiktorii.
- Nie płacz – próbował uspokoić go kobieta, mówiąc delikatnym matczynym głosem.
- Co się dziej? – zapytała ponownie.
- On – odpowiedziała postać.
- Co on? Zapytała lekko zdezorientowana kobieta.
- A!, Franciszek – dodała.
- Coś się stało? Zapytała ponownie zatroskanym głosem.
- On - postać wydusiła to samo słowo z siebie ponownie i znowu zaczęła płakać.
Jednak tym razem, łzy Artura zamieniały się w wielkie czerwone serca.
- Co się dziej? – kobieta po raz trzeci zapytała się, chcąc dowiedzieć się czego kolwiek.
- Artur, co on?- zapytała ponownie.
- Jest jak z bajki! Wykrzyknął siedząc na stole i zalewając kuchnię suchymi łzami.
- Podoba Ci się? zapytała delikatnie Pani Wiktoria.
- A jakże! Odpowiedział płaczący Artur.
Jest całkiem jak Piotr, mój kolega z gimnazjum- dodał.
- Taki delikatny, wrażliwy, męsko- damski, jego delikatne gesty!  Nie mów, że tego nie zauważyłaś, Wiktorio!– wykrzyknął Artur, jeszcze bardziej zalewając się łzami.
- Spokojnie Artur – Wiktoria próbowała go uspokoić.
- Pewnie, że zauważyłam powiedziała kobieta, łagodnym, smoothjazzowym głosem.
- No, nie płacz już – Wiktoria mocno przytuliła go do siebie.
- W końcu trafisz na tego właściwego – próbowała pocieszyć go.
- No, już, dobrze? - pytała z dobrocią w sercu kobieta.
- No  , ale nie zupełnie –
- Jak ja kogoś znajdę jak przecież jestem nie dostrzegalny dla człowieka?- zapytał Artur.
- Pani Wiktoria, wzięła głęboki oddech i odchyliła trochę ciała Artura od swojej zielonej kwiaciatej sukni.
- Artur, nie martw się, a co ty myślisz, że postaci takich jak ty nie ma?- zapytała kobieta, próbując rozweselić Artura.
- Na pewno są i to coś wydaje mi się, że nie jedną taką duszę możesz spotkać. Musisz jedynie trochę poszukać – zaproponowała kobieta.
- Hmy, Co ty o tym myślisz, Artur? Kobieta cały czas pocieszała Artura.
Artur wziął większy oddech i dmuchnął przed siebie.
Malowany ręcznie kubek, stojący na stole, przesunął się kilka centymetrów w stronę flakonu z kwiatami, które przyniósł Franciszek.
- No, może ma Pani racje, wydusił z siebie, ze zwieszona głowa w dół.
W tym samym momencie rozległ się głos – Pani Wiktorio?
Wiktoria, stanęła na baczność jakby usłyszała ducha.
- Franciszek! – wykrzyknęła szeptem do Artura,
- Zupełnie o nim zapomniałam! – wykrzyknęła teatralnym szeptem.
- Co ja mam robić teraz?! – szeptała lekko zdenerwowana Pani Wiktoria.
- Artur?, pomóż mi kobieta popatrzyła na postać błagalnym wzrokiem.
- Pani Wiktorio, niech Pani nie wpada w panikę.
- To przeze mnie Pani zapomniała o Franciszku – dodał.
- Oj, wejże przestań. Nie przez ciebie uśmiechnęła się do Artura kobieta.
- Pani Wiktorio? wszystko w porządku nagły glos rozległ się za jej plecami.
Kobieta wzdrygnęła się ze strachu.
- Oj! – to ty! Wykrzyknęła tak jakby się nikogo nie spodziewała.
- Tak, to ja – odpowiedział zdziwiony Franciszek.
- Usłyszałem jakieś głosy z kuchni, a Pani nie odpowiadała jak wołałem, więc przyszedłem sprawdzić, czy nic się Pani nie stało. Przepraszam jeżeli przeszkodziłem- mężczyzna delikatnie skinął głową i wycofał się powoli, robiąc krok do tyłu.
- Nie, nie, ależ skąd odpowiedziała kobieta, uśmiechając się.
- Właśnie zaparzałam herbatę odpowiedziała Pani Wiktoria próbując znaleźć sobie wymówkę.
- Ale dziękuje Panu, jest Pan taki kochany, że troszczy się o mnie -zakokietowała kobieta.
Franciszek uśmiechnął się do niej, skinął głową i oddalił się do pokoju, z resztą tak jak poleciła mu Wiktoria.
Kiedy jednak szedł, usłyszał jak kobieta zwraca się do kogoś Artur.
Rozglądnął się po mieszkaniu, lecz nie dostrzegł żadnej żywej postaci.
Kiedy oglądnął się za swoje prawe ramie zobaczył jak kobieta śmieje się i patrzy w bliżej nie określoną dal.
- Pani Wiktorio, na pewno wszystko w porządku - zapytał ponownie, delikatnie wsuwając się do kuchni.
Kobieta podskoczyła prawie dotykając swoimi dokładnie ułożonymi włosami sufitu.
- Franciszek!- wykrzyknęła – będąc gdzieś pomiędzy dolatywaniem do sufitu, a początkiem opadania na podłogę.
- Wiktorio!, z kim rozmawiasz? Zapytał zaniepokojony Franciszek.
- Franciszku, nie chciałam Ci o tym mówić.
Franciszek, nic nie powiedział. Zrobił jedynie zaciekawioną minę, gotowy do przyjęcia informacji.
W tym momencie, przed oczami Franciszka ukazała się postać Artura.
Franciszek, stał jak wryty przez jakiś czas.
- A-R-T-U-R – powiedział drżącym głosem Franciszek.
- Witam Pana – odpowiedział Artur.
- Wy się znacie? - zapytała zdziwionym, lekko drżącym głosem Wiktoria.
Franciszek spuścił głowę na dół i odpowiedział takim głosem jakby się przyznawał do winy, lub jakby wyjawiał największa swoją życiową tajemnice.
Z resztą w sumie, jakby na to nie po patrzeć, była to jego największa tajemnica.
- Nie mogę ukryć, że nie - odpowiedział Franciszek.
W tym momencie Franek, podniósł głowę, a na jego buzi zaczął pojawiać się delikatny i miękki uśmiech.
- Jezu!, tak się, cieszę, że cię widzę! rzucił się uradowany na szyję Artura.
- Pani Wiktorio – zaczął mówić Artur, spoglądając na nią z pod nosa, jak to zawsze robił, gdy wcześniej nie powiedział jej wszystkiego.
Pani Wiktoria podeszła do nich i najserdeczniejszym uściskiem wyszeptała: nic już nie musicie mówić. O wszystkim wiem.
Wiktoria położyła swoje dłonie na ramionach mężczyzn i dodała uśmiechając się do nich prawdziwym, i życzliwym uśmiechem. Artur spuścił głowę w dół, lekko zaniepokojony.
- Artur, Franek zwróciła się Wiktoria.
- Nie martwcie się - dodała.

Przez dwa następne lata, pani Wiktoria mieszkała sama i coraz bardziej upadała na wszystkim, na czym tylko mogła.
Przez ten czas stała się zupełnie inną osobą.
Coraz częściej unikała jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Nikomu nie chciała otwierać drzwi, i coraz rzadziej można było ją spotkać na ulicy.
Najczęściej, przez cały dzień siedziała na swoim malachitowym, z resztą ulubionym tapczanie i wpatrywała się w jakiś bardzo oddalony punkt, aż do pewnego słonecznego i upalnego dnia, kiedy Pani Stryszewska, sąsiadka z trzeciego piętra wychodząc na codzienne zakupy znalazła jej ciało samotnie leżące na wycieczce przed drzwiami mieszkania Artura.
W tym czasie w kamienicy mówiono, że podobno, w końcu po dwóch latach Pani Wiktoria doczekała się na obietnicę od najbliższej jej osoby.
Najbliższej? – zapytał ze zdziwieniem Robert Malina –dziennikarz z miejscowego radia.
Tak, najbliższej.
O kogo chodzi, to chyba nie muszę wyjaśniać - odpowiedziałem  retorycznie na jego pytanie, patrząc na niego spod swoich okularów.
Dziennikarz próbował zachowywać poważny ton głosu, jednak czasami przychodziło mu to z trudem i nie do końca chciał wierzyć temu co mówiłem.
Dzień po jej śmierci - opowiadałem dalej, na drzwiach mieszkania Artura pojawiła się wiązanka ulubionych kwiatów Pani Wiktorii.
Szczerze mówiąc, na pierwszy rzut oka, były one całkiem podobne do tych, które Pani Wiktoria otrzymała zaraz po śmierci Artura, chociaż z drugiej strony było w nich zupełnie coś innego.
Przepraszam- wtrącił się dziennikarz.
To w końcu były takie same, czy nie, bo się lekko zgubiłem.
Cóż, i tak i nie – odpowiedziałem lekko gubiąc go
Były to jakieś specjalne kwiaty? – zapytał.
Zdecydowanie tak – odpowiedziałem bez większego namysłu. Bukiet składał się z mieszanki bordowych tulipanów, które z daleka wyglądały jak róże i polnych kwiatów.
Pod bukietem, wisiała, bardzo dokładnie i starannie, ręcznie wycięta kartka z ogromnym fortepianem w środku. Zupełnie takim samym, jaki miała Pani Wiktoria.
Pamiętam, że wszyscy lokatorzy zastanawiali się skąd kartka się tam wzięła.
W środku jej było coś zapisane na pięciolinii, jednak nikt nie potrafił odczytać znajdujących się tam nut.
Nie cale dwie godziny później ciało pani Wiktorii tajemniczo zniknęło. Jednak wydawało się, że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
Tydzień później, mieszkanie Pani Wiktorii zostało obrabowane i zniszczone, a stary ale bardzo piękny fortepian, został porąbany na części i spalony.
A co stało się z mieszkaniem Wiktorii po jej śmierci – zapytał zaciekawiony dziennikarz.
 No, cóż. Mieszkanie, w którym Pani Wiktoria spędziła swoje całe życie zamieniło się w jedną białą i głęboka pustkę – dodałem biorąc głęboki wdech.
Od czasu do czasu, słyszałem jedynie stukot butelek po napojach mniej i więcej procentowych, należących do rzeszy studenckiej mieszkającej teraz w jej mieszkaniu, no i oczywiście całe mnóstwo niedopałków po petach wciśnięte wszędzie gdzie tylko się dało.
Od tego czasu wydawało się, że cały urok tego miejsca znikł wraz ze śmiercią Pani Wiktorii, a rok później urodziłem się ja.
A co z mieszkaniem Artura?
Większość mieszkańców kamienicy było przekonanych, że w jego mieszkaniu, po tylu latach w końcu coś zacznie się dziać.
Lecz przez ponad dwadzieścia lat mieszkanie stało puste.
Nikt do niego nie wchodził, a tym bardziej z niego nie wychodził.
 Pewnego słonecznego wieczoru, zmęczony po wszystkich obowiązkach związanych z pisaniem pracy magisterskiej spędzałem czas samotnie na plantach, próbując zebrać swoje myśli.
Było to idealne miejsce, z daleka od głównej alejki, gdzie praktycznie nikt się nie zapuszczał. Na wprost siebie miałem starą, białą kamienicę, która wyglądał na opuszczoną. Jej białe ściany i konstrukcja al’a krzywy dom Gaudiego, pomagały mi się skoncentrować, a światło z  miejscowej lampy idealnie padało na moje blade ręce i oświetlało jeszcze bladsze kartki, których zawsze przynosiłem ze sobą całe stosy.
Kartki, z…?- próbował delikatnie wyciągnąć dziennikarz.
 Z moimi wierszami – odpowiedziałem.
 Tak naprawdę, potrafiłem je pisać tylko w tym miejscu.
Tak było, aż do pewnego wieczoru, który z pozoru zapowiadał się całkiem normalnie.
Siedząc na ławce i zapisując coś na bladych kartkach, z kamienicy, którą zawsze miałem przed sobą, -była ona swoistym rodzajem muzy dla mnie- dodałem uśmiechając się pod nosem, z jasnej, cichej i stonowanej, zaczęła zmieniać się. Jej bale, nie zbyt proste ściany, przekształcały się w kolorowe rysunki z witrażami ręcznie malowanymi na małych szybkach jeszcze mniejszych okien.
Tego wieczoru po raz pierwszy usłyszałem muzykę, która wydobywała się z jednego z wielu okien.
- Taką zwykłą muzykę? – zapytał dziennikarz.
- Nie.. nie była to zwykła muzyka – rozmarzyłem się na chwile.
- Doskonale ją pamiętałem z dzieciństwa – dodałem.
- Moja Mama, była wielką fanka utworów Pani Wiktorii, i praktycznie cały czas jej płyty znajdowały się w radiowym adapterze.
Również te późniejsze, gdzie Pani Wiktoria śpiewała razem z Arturem, nagrane już na kasetach.
Teraz ta muzyka powróciła.
Jesteś pewny, że to była ona, może była tylko podobna? – zapytał dziennikarz, próbując przekonać mnie.
Nie mogłem się mylić.
Wszędzie bym ja rozpoznał – roześmiałem się.
Co się później działo?- dziennikarz kontynuował rozmowę.
Tego wieczoru zostałem trochę dłużej.
Siedząc na ławce słuchałem dźwięków muzyki dobiegającej mnie z wnętrza trzeciego piętra kamienicy.
Powoli poczułem jak zaczyna wypełniać mnie nie opisane szczęście i dostatek wszystkiego czego moje ciało w tym momencie pragnęło. W tej samej chwili, potężny dźwięk dzwona rozległ się. Jedenaście potężnych uderzeń jednego z kościołów rozległo się na całą okolicę.
 Po wybiciu jedenastego razu, muzyka nagle ucichła, a piękna i kolorowa kamienica zamieniła się z powrotem w białą ścianę.
Tego wieczoru wróciłem do domu na nogach.
Przez następnych kilka wieczorów, punktualnie z dziewiątym uderzeniem dzwona z Wierzy Mariackiej, kiedy słońce powoli zaczynało układać się do snu, nie napisałem ani słowa.
Siedziałem na ławce i wsłuchiwałem się w dźwięki muzyki, która wydobywała się z tajemniczej  kamienicy.
Wesołe śmiechy, tłuczone kieliszki do wina, wesoła muzyka, głosy i nieznane cienie postaci odbijały się w otwartym witrażowym oknie kamienicy, która gdy tylko zaczynało świtać zamieniała się w zwyczajną białą, niczym nadzwyczajnym nie wyróżniającą się kamienicą.






Tego wieczoru, z resztą jak w każdą środę, punktualnie o dziewiątej tramwaj minął przystanek Dworzec Główny, i na chwile zatrzymał się przed tunelem kolejowym.
Wielkie kłębiaste chmury, powoli zaczynały rozsuwać się, jednak w dalszym ciągu nie dopuszczały słońca.
Nagle na jednej z barierek moim oczom ukazał się postać chłopaka, ubranego w brązową kurtkę, brązowe spodnie i z okularami całkiem podobnymi do moich.
Postać opierała się o jedną z wielu barierek zabezpieczających.
Im bardziej wpatrywałem się jej w oczy, tym jej twarz zaczynała nabierać przeróżnych kolorów.
Przez kolejne dwie środy, kiedy wracałem z wieczornych zajęć, postać chłopaka, za każdym pojawiała się dokładnie w tym samym miejscu tak samo ubrana, jednak gdy tramwaj ruszał , chłopak znikał, a niebo na nowo pokrywało się szarymi, depresyjnymi i ciężkimi chmurami.
Trzeciej środy, postać również się pojawiła. Jednak tym razem wyglądała zupełnie inaczej.
Zielona kamizelka, niebieskie spodnie i wielka mucha starannie zawiązana z koszulą z takim samym układem nut, które znajdowały się na kartce w dniu śmierci Pani Wiktorii.
Za nim tramwaj ruszył postać zdążyła zniknąć, a mnie coraz bardziej zaczęło intrygować co znaczyły napisy na kartce i jego koszuli.
Jak co tydzień w piątek usiadłem na ławce na wprost białej kamienicy.
Przed godziną dziewiąta, światło na trzecim piętrze zamigało trzy razy, a w blasku szyby odbiła się postać chłopaka, którą przez ostatnie trzy wieczory widziałem przy Dworcu.
Postać stała wpatrzona w jakiś punkt, który do końca nie był uchwytny dla mojego oka.
Zegar z Wieży Mariackiej zaczął wybił godzine dziewiąta, lecz tym razem kamienica nie zamieniła się w kolorowe i wesołe miejsce. W dalszy ciągu była biała kamienicą. Posiedziałem na ławce jeszcze chwilę, cały czas próbując dostrzec co kolwiek z jej wnętrza, lecz nic. Tego wieczoru była z-w-y-k-ł-y-m b-i-a-ł-y-m b-u-d-y-n-k-i-e-m.
Postanowiłem udać się w stronę Rynku.
 W blasku księżycowej latarni, wprost Kościoła dostrzegłem samotnie stojąca dorożkę o numerze13/6. Światło księżycowe, które padało z wieży Kościoła oświetlało ją w całości delikatnie. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, do okoła mnie roztaczała się cisza.
Mocne księżycowe światło padało na dorożkę, jednak postać fiakier była w nim prawie niewidoczna. Natomiast konie, te - wyglądały jak zaczarowane. Oba były szaro-białe, z ogromnymi białymi pióropuszami na głowach, do których przyczepione były czerwone tulipany.
Parę minut później zbliżyłem się do Wieży Ratuszowej.
W dalszym ciągu nikogo nie widziałem, a światło księżycowe powoli przechodziło nad sukiennicami.
Ciekawość sprawiła, że podszedłem bliżej w kierunku ulicy Szewskiej, żeby zobaczyć wielką rozświetlona chmurę, która znajdowała się nad Sukiennicami.
 W tym samym czasie, z lewej strony usłyszałem coraz głośniejszy stukot kopyt. Była to ta sama dorożka, która stała przed Kościołem, dokładnie po drugiej stronie Sukiennic. Teraz cała jej magia pokazała się moim oczom. Konie zarżały i dorożka powoli zatrzymała się.
Zaciekawiony, delikatnie otworzyłem drzwiczki kolorowej i nierównej karocy.
Ja się okazało, nierównej, ale tylko z zewnątrz.
W środku karoca była jeszcze bardziej kolorowa niż na zewnątrz, a wszędzie do okoła wisiał papier w kolorze pomarańczy i różu z zapisami nutowymi.
Nawet nie wiedziałem kiedy dorożka ruszyła.
Przez całą drogę, a na pewno przez jej większość zajęty byłem jej wystrojem i próbą odczytu nut.
Udało mi się odszyfrować jedynie  poszczególne nuty, jednak nie łączyły się one w spójna całość.
Kilkadziesiąt minut, a może i nawet kilkaset minut później dorożka zatrzymała się na dziedzińcu. Przed moimi oczami ukazał się  trzy, a może i nawet cztero piętrowy Biały Dwór.- Był cudowny.
Zielone liście bluszczy delikatnie i bardzo staranie owijały kolumny podtrzymujące wejście do niego. Pod każdym oknem wisiały czerwone tulipany, a z każdego okna słyszałem muzykę i śmiechy.
Muzyka wcale nie wydała mi się obca, a postać stojąca w oknie na piętrze, zwrócona tyłem do otwartego okna wyglądała całkiem jak chłopak z Dworca.


Pociągnąłem za wielką złotą klamkę i wszedłem do dworku.
Dokładnie na wprost siebie miałem ogromne białe schody, szerokie na cała długość holu i rozchodzące się na dwie strony przy samym końcu.
Z lewej i prawej strony, stały bukiety  czerwonych tulipanów, a potężny diamentowy żyrandol zwisał tuż nad moją głową.
Ostrożnie zaczajałem wychodzić po marmurowych schodach na piętro.
Małe pokoiki na pierwszym piętrze stały puste. Jasne światło oświetlało ich piękne wnętrza, lecz nikogo w nich nie było.
Zaciekawiony tym, co się stało ze wszystkimi tymi osobami, które widziałem z okna , udałem się w stronę nieco mniejszych schodków.
Prowadziły one na drugie piętro.
Wielka sala z tysiącami żyrandoli, niebiańskich trunków z orkiestrą i miejscem do tańca stanęła przede mną.
Parę osób właśnie tańczyło tango do piosenki ,,Santa Maria”  francusko – amerykańskiego zespołu Gotan Project.
Na drugim końcu Sali, dostrzegłem jeszcze jedne schody. Jednak te wyróżniały się od pozostałych.
Mahoniowy marmur wyraźnie, ale nie rażąco wybijał się od pozostałości.
Mały korytarzyk prowadzący po mahoniowych lekko wijących się schodkach i  delikatnie brązowym czymś na ścianach pełnych  starych obrazów wprowadzał mnie w niesamowity stan.
Wyszedłem na  prostokątny korytarz, przy którym umieszczonych było całe mnóstwo drzwi, po jednej i drugiej jego stronie.
Otworzyłem drzwi do pierwszego pokoju, który napotkałem.
W środku było pełno ludzi.  Zapach cygar, pomieszany z papierosami unosił się wszędzie, a muzyka Big Mamy Thorton właśnie rozbrzmiewała z adaptera.
Jednak najbardziej ciekawiła mnie postać chłopaka z Dworca.
Wieczory nie zawsze są takie jak by się mogło wydawać.
Pełne spokoju, ciszy, czy wręcz odwrotnie, pełne ludzi wracających z teatrów, imprez lub dopiero wybierających się na nie.
Czasami samotna podróż do domu, ostatnim kursem tramwaju może okazać się wybawieniem, a czasem
może okazać się JEDNĄ WILEKĄ TAJEMNICĄ, a jasne podziemne przejście, pod ulicą, zamienić się w ciemne nory pełne szumów i nie znanych dźwięków.
Zbliżała się jedenasta wieczorem.
Siedziałem na ławce podziemnego tunelu, czekając na tramwaj. Oprócz mnie nikogo nie widziałem. Towarzyszył mi jedynie dźwięk przepalającej się lampy i szum ciepłego, wiosennego wiatru.
Czekając na skład miejscowego tramwaju, którym miałem wrócić do domu, wyjąłem książkę Agathy Christie i kontynuowałem jej lekturę.
Nie przeczuwałem niczego dziwnego. Czegoś co całkiem nie długo miało się wydarzyć.
Przewracając kolejną stronę ,, Morderstwa w Orient Ekspresie”,  z lewej strony dobiegł mnie odgłos czyjś kroków. Z ciekawości odwróciłem się żeby zobaczyć zabłąkaną duszę, lecz nikogo nie widziałem. Jedynie lampa oświetleniowa, coraz bardziej brzęczała.
Wstałem z ławki, i przeszedłem w jej stronę. W tej chwili po drugiej stronie peronu zauważyłem zakapturzona postać przemykająca z ogromnym wiadrem.
Halo! – zawołałem.
Postać przystanęła na chwilę, lecz z pod kaptura wystawał jej tylko długi szpiczasty nos.
- Nic nie odpowiedziała.
Halo!, proszę zaczekać! – zawołałem jeszcze raz, lecz tym razem postać rozpłynęła się w wietrze wjeżdżającego tramwaju.
Przystanąłem przy krawędzi peronu i popatrzyłem jeszcze przez chwilę na druga stronę przystanka, lecz nikogo tam już nie było.
Wszedłem do wagonu i usiadłem na jego końcu.
Przez wąski korytarz, który prowadził prosto do kabiny motorniczego, udało mi się dostrzec jedynie jakiegoś mężczyznę siedzącego mniej więcej w jego połowie.
Oprócz naszej dwójki, nikt więcej nie jechał.
Przez następne cztery przystanki, wagon zatrzymywał się, ale nikt do niego nie wsiadał.
Na piątym przystanku, do tramwaju wsiadła postać, którą na pierwszy rzut oka trudno było rozpoznać.
Z początku nie widziałem jej dobrze, lecz zaraz, gdy tramwaj ruszył postać zwróciła się w moją stronę. Teraz ją rozpoznałem, była to ta sama zakapturzona osoba, która rozpłynęła się wraz z wjeżdżającym składem.
Szła w moja stronę, lecz tym razem była bez wiaderka.
Moje myśli zaczęły się bić ze sobą i nie dawały mi spokoju. Jak ta postać przedostała się pięć przystanków dalej, jeżeli jest to jedyny tramwaj jeżdżący po tej trasie, a przed nami nic nie jechało- zastanawiałem się.
Zanim tramwaj dojechał do następnej stacji, postać zajęła miejsce za mężczyzną, który wydawał się nieobecny.
Na następnym przystanku, do składu wsiadło już znacznie więcej osób. Jakaś kobieta z małym dzieckiem, starszy Pan, i grupka studentów wracających z jakiejś imprezy – a przynajmniej tak obstawiam.
Wielkie przeźroczyste krople deszczu zaczęły stukać o jasne szyby tramwaju, układając się w  bukiet kwiatowy.
Zbliżała się północ, tramwaj właśnie dojeżdżał do przystanku, na którym miałem wysiąść.
Drzwi otworzyły się, i oprócz mnie wysiadło jeszcze kilku studentów, którzy mieszkali w mieszkaniu po Pani Wiktorii.
Jeszcze tego samego wieczoru, przez okno swojego pokoju zauważyłem tą samą postać z wiaderkiem.
Postać weszła na dziedziniec i rozpłynęła się w deszczu, który zaczął moczyć kostkę brukową dziedzińca.
Następnego dnia rano, wychodząc na zajęcia,  na drewnianej balustradzie klatki schodowej zauważyłem leżącą szarą bluzę z kapturem. Była ona dokładnie taka sama, jak ta, którą miała na sobie tajemnicza postać. Lecz oprócz bluzy, nikogo nie widziałem.
Po południu, kiedy wracałem po zajęciach, bluzy już nie było, a na jej miejscu ktoś wyrzeźbił jakieś nuty.

(Następnego ranka).
O ósmej rano obudził mnie dźwięk uderzających kropel o parapet.
Podniosłem się nagle z łóżka zapominając, że mam piętrowe łóżko a przerwa do sufity jest nie duża, z całej siły uderzając się.
Przez długą chwile nie mogłem uwierzyć, czy to wydarzyło się naprawdę, czy moja wyobraźnia zaczęła fantazjować.
Przez cały dzień nie dawało mi spokoju.
Nie potrafiłem skupić się nawet na pięć minut. Cały czas myślałem o tym śnie , no i kim jest ten chłopak. A przede wszystkim nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na najbardziej nurtujące mnie pytanie w tej chwili. Czy to wszystko mi się tylko śniło. A może jednak nie?
Po południu, przestało padać, a chmury rozeszły się.
Postanowiłem przejść się na Rynek.
Parę minut po ósmej doszedłem na Planty. Jednak nie usiadłem na ławce jak to zwykle robiłem.
Poczekałem do godziny dziewiątej chodząc do okoła białej kamienicy aż zegar wybije godzinę dziewiątą.
Przez ten czas, całe tłumy ludzi przetoczyło się przez Planty.
Gdy zegar wybił dziewiątą, udałem się w stronę ulicy Szewskiej.
Kiedy doszedłem do Sukiennic, na wprost Kościoła, zauważyłem samotnie stojącą doróżkę.
Była to sama dorożka, którą widziałem wcześniej.
Oprócz niej, nie było ani jednej żywej duszy.
Podszedłem do wierzy ratuszowej i stanąłem na wprost ulicy Szewskiej. W tym momencie, nad sukiennicami pokazała się wielka jasna księżycowa latarnia, a z lewej strony usłyszałem stukot kopyt koni.
Kiedy konie się zbliżyły, nie miałem już wątpliwości. -To nie był sen.
To była dokładnie ta sama dorożka. Z niewidzialnym fiakierem, szaro-czarnymi końmi z pióropuszami i bukiecikami czerwonych tulipanów, a z boku dorożki był jej numer 13/6. Wszystko się zgadzało.
Konie zatrzymały się przy mnie.
Otworzyłem drzwi do karocy i tym razem bez namysłu wsiadłem do środka i ruszyliśmy.
Po kilkudziesięciu minutach karoca zatrzymała się przed tym samym Dworkiem.
Z okien wydobywały się dźwięki różnych wykonawców.
Jednak tym razem, coś było innego.
Przed drzwiami wejściowymi stała zakapturzona postać.
Miała dokładnie taką samą szarą bluzę, jak ta z którą jechałem w tramwaju. Jedyne czego jej brakowało to wiaderka.
Postać podeszła do mnie i rozsunęła zamek zdejmując bluzę.
Z pod bluzy, dostrzegłem brązową marynarkę w koszulę w nuty, i brązowe spodnie.
Cześć, przepraszam jeżeli Cię wystraszyłem – zaczęła coś mówić.
Nieśmiało popatrzyłem się na jej twarz.
Przede mną teraz stał chłopak, którego widywałem na Dworcu, uśmiechając się życzliwie do mnie i podając rękę.
Wybacz, nie przedstawiłem się – powiedział.
-Michał Skrzypek.
W tym momencie stanąłem jak osłupiały., nie za bardzo rozumiejąc o co chodzi.
Nie martw się nie jestem duchem – zaśmiał się. Jestem bratem Artura Skrzypka – dodał.
Jak, to????? Zapytałem z ogromnym zdziwieniem.
To Artur ma brata/ - zapytałem z jeszcze większym niedowierzaniem.
Jak widzisz – odpowiedział, cały czas uśmiechając się do mnie.
Michał wprowadził mnie do Dworku.
Wybacz, że nie przywitałem Cie za pierwszym razem – zaczął mówić.
Nie ma problemu – przerwałem mu.
Zapewne poznałeś już nasz Dworek – zapytał.
Tak, chyba tak, a przynajmniej tak mi się wydaje, odpowiedziałem niepewnie, z płatającym mi się językiem z wrażenia.
Michał poprowadził mnie od razu na trzecie piętro.
Co miałeś na myśli mówiąc nasz? – zapytałem nieśmiało.
No nasze, moje, Wiktorii, Franka i wielu jeszcze innych, których na pewno polubisz – zaśmiał się.
Nic w tym momencie z tego już nie rozumiałem, ale wolałem się nie dopytywać  przy najmie na razie.
Dlaczego widziałem Cie przy Dworcu? – zapytałem.
Lecz Michał nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie i cały czas prowadził mnie schodami na górę.
Zaprowadził mnie do pokoju, który znajdował się na samym końcu trzeciego pietra.
Wielkie drewniane drzwi otworzyły się i przede mną ukazał się niesamowity świat.
Świat z jednej strony bardzo mi bliski, ale na co dzień daleki.
Stare meble, wystrój z poprzedniej epoki, wielki stary fortepian, całkiem podobny do tego, który miała Pani Wiktoria, obrazy i adapter, z którego wydobywały się dźwięki Quantic’a.
Rozgość się, proszę powiedział do mnie.
Dużo nie znanych twarzy, siedziało na krzesłach ustawionych przed fortepianem.
Na stołach przygotowane były talerze z jedzeniem, jak i całe stosy karawek z różnymi trunkami,  oraz pudełka z cygarami i cygaretkami.
Przez chwilę poczułem się zagubiony.
Chciałem zwrócić się do Michała, i zapytać się go co ja tu robię, lecz on nawet nie wiem kiedy, zniknął.
W drugim rogu sali zobaczyłem wysokiego chłopaka, przystojnego. Ubranego w niebieską koszulę i dżinsy.
W ręce trzymał kieliszek z jasnym trunkiem, a jego uśmiech powalał mnie z nóg.
Podszedłem do niego bardzo nie pewnie, ale stanowczo, lecz on wydawał się nie zwracać na mnie uwagi.
Przepraszam bardzo? – zapytałem.
Lecz, postać wydawała się jakby nieobecna.
Próbując nawiązać z nim jakiś kontakt, nagle poczułem jak jakąś ręka kładzie mi się na ramieniu, a cichy głos zaczyna coś szeptać mi do ucha.
Przepraszam!- podskoczyłem na widok kobiety stojącej za mną.
Nie, to ja przepraszam. Nie chciałam Cię wystraszyć – odpowiedziała robiąc krok jeszcze bliżej mnie.
Jestem Eliza – przedstawiła się kobieta.
Pierwszy raz jesteś u nas? – zapytała.
Tak – odpowiedziałem niepewnie.
I nikt ci nie powiedział, żeby przyjść do nas – potrząsnęła głową, a jej ciemne włosy, rozwiały się do okoła.
Chodź do nas. Kobieta chwyciła mnie nagle za rękę i zaczęła prowadzić w głąb pokoju.
Kto to jest? - zapytałem nieśmiało, wskazując na mężczyznę w niebieskiej koszuli.
Kogo masz na myśli? – zapytała zmieniając uśmiechnięta minę, na skwaszoną jakby zjadała co najmniej osiem cytryn na raz.
Ten wysoki w rogu… - starałem się kontynuować.
A on! – wykrzyknęła.
Nikt taki – odpowiedziała lekceważąco machając na niego ręką.
Wszyscy chłopacy, którzy są odmiennej orientacji się w nim zakochują, lecz on jeszcze nigdy nie dokonał wyboru, czy jest homo czy hetero.
A to jest możliwe?- zapytałem zaciekawiony.
Jak widzisz – odpowiedziała bez namiętności w głosie.
Hej! – zawołał nagle.
Musiała zauważyć, że moją uwagę przyciągał bardziej tamten mężczyzna niż ona sama.
Chyba nie jesteś inny, co?- zapytała.
Co masz na myśli?
No wiesz, wolisz to robić z chłopakami.
Yyyy.., co?. Nie, oczywiście że nie – odpowiedziałem z lekko zdjętym głosem, którego najwyraźniej nie zauważyła.
Nagle przede mną stanęły wielkie białe drzwi.
Nie bój się, wchodź śmiało – powiedziała, podając mi dłoń.
Z początku pokój wydawał się normalny, jednak, gdy otworzyła małe drzwiczki, które schowane były za regałem z książkami, moim oczom ukazał się zupełnie inny świat.
Szczerze mówiąc, nie było to czego się spodziewałem.
Dwa długie łoża i kobiety leżące prawie gołe na nich.
Wchodź śmiało– zachęcała mnie, zrzucając powoli z siebie części ubrania.
Jednak jakoś nie potrafiłem wejść do środka.
Stałem przed drzwiami przez dłuższy czas. Nawet nie pamiętam co się działo, ale dokładnie z dziesiątym uderzeniem zegara, stojącego w pokoju, powróciłem do świata żywych.
Przed sobą w dalszym ciągu widziałem rozebrane kobiety. Jednak tym razem, zajęte były samymi sobą.
Zamknąłem drzwi i wyszedłem na korytarz.
O! tutaj jesteś – usłyszałem głos dobiegający mnie ze strony schodów.
Odwróciłem się nieprzytomnie i spojrzałem w ich stronę.
Już się martwiłem, że się zgubiłeś. Piotr powiedział, że wyszedłeś gdzieś.
Tak, byłem w ubikacji – odpowiedziałem próbując wytłumaczyć się jakoś.
Chodźmy, mam ci kogoś do przedstawienia.
Piotr?! – wykrzyknąłem na korytarz, stając na tych miast w miejscu.
Kto to taki? – zapytałem.
No jak to? Nie wiesz?
Ten wysoki chłopak, w czerwonej marynarce, jak to sam przecież określiłeś.
Komu, określiłem? – zapytałem z niedowierzaniem.
Przecież nie zamieniłem z nim ani słowa – pomyślałem.
Przecież staliście razem i gadaliście przez dobre pół godziny – popatrzył na mnie z uśmiechem.
Naprawdę? – zacząłem czuć się co raz dziwniej, nic już nie rozumiejąc. Przecież z nikim nie rozmawiałem, oprócz tej dziwnej dziewczyny Elizy – pomyślałem.
Chodź, bo Wiktoria pomyśli, że się zgubiłeś – dopowiedział śmiejąc się do mnie.
Krzysiek? – usłyszałem głos z za drzwi.
Idziecie już?, wszystko jest już gotowe – jakiś głos wydobył sie z za ostatnich drzwi.
Tak, jesteśmy. Nasz bohater zagadał się trochę z Piotrkiem, ale już idziemy.
Proszę wchodź – zwrócił się do mnie, przytrzymując mi drzwi swoimi długimi i kościstymi rękami.
W środku panował idealny porządek. Wielki fortepian marki…….
stał w kącie pokoju udekorowany zielonymi tulipanami. W chwili obecnej nikt na nim nie grał, jednak czekał przygotowany i wydawał się tak jakby nie mógł się już doczekać, aż ktoś dotknie jego delikatnych biało – czarnych klawiszy.
Siadaj – powiedział Krzysiek.
Popatrzyłem na niego nie pewnym wzrokiem.
A, gapa ze mnie – roześmiał się.
Oczywiście, nawet nie ma gdzie.
Poczekaj, przyniosę coś od siebie.
Ale nigdzie nie odchodź – dodał uśmiechając się, kiedy opuszczał pokój.
Nie będę, a może iść z tobą? – zaoferowałem mu swoja pomoc, jednak nie została ona rozpatrzona pozytywnie.
Szczerze mówiąc czułem się trochę onieśmielony. Tylu nowych ludzi, których nigdy wcześniej nie spotkałem.
Czy to możliwe? – pytałem siebie cały czas, niedowierzając, że jestem wśród takiej ilości ludzi.
Po nie długiej chwili, wrócił Krzysiek razem z chłopakiem w niebieskiej koszuli.
W tym momencie, gdy tylko go ujrzałem, serce moje zaczęło przyspieszać coraz bardziej i bardziej, a krew pulsowała coraz szybciej i szybciej. Poczułem, że moje źrenice zaczynają nagle powiększać się, tak szybko jak nigdy do tej pory tego nie robiły.
Nawet nie zauważyłem jak do pokoju weszła postać, która zasiadła przy fortepianie i zaczęła z niego wydobywać dźwięki.
Dopiero utwór ,,Tęczowa łąka”, Artura Skrzypka i pani Wiktorii sprawił, że wróciłem na ziemie.
Obok mnie siedział Krzysiek, a za raz za nim chłopak w niebieskiej koszuli, bo tak go nazwałem.
Bardzo zainteresowało mnie kto gra na pianinie i kim jest ta Pani, która siedziała obok pianisty i śpiewała.
Krzysiek? – zapytałem przechylając się w jego stronę tak bardzo jak tylko było to możliwe. Nie chciałem w końcu, żeby moja niewiedza na temat tych wykonawców wypłynęła na zewnątrz, tym bardziej jak podobno byli to znani i wpływowi artyści.
Wpływowi – oczywiście swoją muzyką – zapominałem tego dodać.
Lecz Krzysiek popatrzył się na mnie uśmiechając się szyderczo.
Teraz patrzyłem się mu prosto w oczy błagalnym wzrokiem, żeby mnie uświadomił.
Nie powiem Ci teraz, bo i tak mi nie uwierzysz- zaśmiał się pod nosem.
Dowiesz się po koncercie.
Pani Wiktoria i Artur, chcą cie osobiście poznać. Maja całe mnóstwo pytań do ciebie.
Pani Wiktoria?, Artur?- zapytałem zdziwiony lekko zrywając się z krzesła.
Jak to możliwe? Przecież oni nie żyją – moje myśli zaczęły się bić ze sobą.
Ciii, siadaj – uspokoił mnie.
Ale jak to…
Na razie słuchaj – wyciszył mnie, żebym nie zrobił jakiegoś skandalu przypadkiem.
Po koncercie, Krzysiek zaprowadził mnie do małego pokoiku, bardzo wytwornie ozdobionego.
Wszędzie do okoła stały zielone tulipany, a z kuchni, która znajdowała się obok, unosił się zapach roztopionej czekolady.
Usiądź gdzie ci się podoba – powiedział.
A ty? Ja za chwilę przyjdę.
Siadaj, nie krepuj się – uśmiechnął się.
Siedząc na bardzo wygodnym fotelu, jasnym, i oglądając obrazy wmalowane w ściany, nagle niespodziewanie jakiś kobiecy głos odezwał się w moją stronę.
Dzień dobry – przywitał się głos, delikatnie skłaniając się w moja stronę.
Zerwałem się od razu na równe nogi, albo może nieco mniej równe.
Proszę, nie wstawaj – powiedziała spokojnie kobieta.
Pamiętasz mnie? – zapytała.
Na pewno nie!, takie idiotyczne pytania zadaje- uśmiechnęła się puszczając oczko do mnie.
Pani wybaczy, ale nie – odpowiedziałem trochę skrepowany.
Nie dziwie ci się – odpowiedziała.
Jak bym była Toba, tez bym nie poznała.
Przepraszam bardzo? – zapytałem
Nie chciałbym wyjść na wścibskiego, ale Krzysiek był bardzo tajemniczy i nic mi nie chciał powiedzieć.
Wspomniał tylko o jakiejś Pani Wiktorii i Arturze.
Nagle z kuchni dobiegł mnie odgłos tłuczonej porcelany.
Może pomóc w czymś? – zapytałem.
Co?, a nie, dziękuje już sobie poradziłam.
Siadaj – powiedziała kobieta wnosząc ogromną tacę z roztopioną czekoladą w porcelanowych filiżankach i ciasto rabarbarowe.
Przepraszam bardzo za ciasto- zaczęła mówić kobieta.
Ale zdążyłam upiec tylko z rabarbarem.
Moje ulubione!- wykrzyknąłem.
To cieszę się bardzo- kobieta uśmiechnęła się do mnie.
Przepraszam? – zapytałem.
Tak?
Przyniosła Pani pięć nakryć.
Tak, zgadza się. Reszta jak zwykle się spóźnia, ale nie przejmuj się tym.
Co Pani ma na myśli?- zapytałem niepewnie.
A to Krzysiek ci nic nie powiedział?- zapytała zdziwiona kobieta
Jak Pani słyszy – odpowiedziałem
No tak, tak to już z nim jest.
Tak samo jak i z jego bratem.
To znaczy?
Zobaczysz zaraz sam.
O!- wykrzyknęła kobieta. Zdaje się, że wszyscy już są.
Dzień dobry Wiktorio.
Dzień dobry, proszę bardzo wchodźcie.
Wy się nie znacie chyba?- zapytała kobieta.
W połowie – odpowiedziałem niepewnie.
Przed moimi oczami w tym momencie pojawił się chłopak w niebieskiej koszuli.
To jest Piotrek –  kobieta przedstawiła mi niebieską koszulę.
Następnie, w kolejności tak jak stoicie, Panowie będę was przedstawiała – roześmiała się.
Mój współ muzyk, jak to zabrzmiało- skomentowała, Artur Skrzypek, Bartka, brata Artura już znasz.
 - i ja Wiktoria – przedstawiła się podając mi rękę.
W tym momencie stanąłem osłupiały. Przed sobą miałem dwóch wielkich artystów, którzy oficjalnie nie żyli, brata nieżyjącego pianisty i chłopaka w niebieskiej koszuli o imieniu Piotrek.
Poczułem jak niewypowiedziane uczucie zaczynało wypełniać mnie ze wsząd, gdzie tylko mogło.
- Bardzo proszę panowie, siadajmy… - powiedziała Wiktoria nie mogąc doczekać się, żeby siąść.
Wszyscy usiedliśmy w końcu na miękkich fotelach.
Kto zaczyna?- zapytał Krzysiek.
Ty! – Wiktoria odpowiedziała stanowczo.
Przepraszam, ale mam pytanie, jak mogę oczywiście- zapytałem nieśmiało.
Jak najbardziej pytaj o co chcesz.
O co tutaj chodzi? zapytałem.
Przecież Państwo nie żyjecie.
W tym momencie wszyscy obecni tam roześmiali się w niebogłosy.
Popatrz, zaczął Bartek.
To wszystko zależy od tego jak na to popatrzysz.
Możesz przyjąć dwie wersje. Którą wybierzesz to już zależy tylko od Ciebie.
Pierwsza mówi, że wszyscy jesteśmy tyko wytworem fantazji. Żyjemy w świecie metafizyki, która dla przeciętnego człowieka nie jest dostrzegalna.
Druga zakłada, że jednak zwykły śmiertelnik może połączyć się  z przestrzenią metafizyczną i na jakiś czas do niej wejść.
Jest też i trzecia. Odezwał się Artur.
Mówi ona, że jednak wszyscy jesteśmy żywi, a to jak zginęliśmy da się prosto wyjaśnić.
Nikt dokładnie nie widział czy na pewno rzekome moje ciało znalezione u mnie w mieszkaniu należało do mnie. Pani Wiktorii ciała bezpośrednio też nikt nie widział zaraz po śmierci - dodał.
To wszystko zależy jak na to popatrzysz.
Jeżeli popatrzysz przeciętnie, uznasz, że to był kolejny sen, o którym za chwilę zapomnisz. Jednak gdy stwierdzisz, że to może przytrafiło się naprawdę…
Wtedy kto wie… - urwał Artur.
No dobrze, wystarczy tych wywodów – przerwała pani Wiktoria śmiejąc się i z całą sympatią podała nam czekoladę i kawałek placka z rabarbarem.
-Sam już nie wiem co o tym mam myśleć – powiedziałem zabierając filiżankę z czekoladą.
Wybierz jeden z trzech wariantów – powiedział Artur.
Podpowiem Ci, my wybraliśmy ten ostatni.
Artur wystarczy już! – Pani Wiktoria popatrzyła się na niego krzywym okiem i wybuchnęła śmiechem na cały pokój.
Siedząc na bardzo miękkiej i niebiańskiej kanapie nie mogłem przestać myśleć o tym czy to się dzieje naprawdę czy jedynie śnie.
W pewnym momencie dostrzegłem, że zanurzyłem się tak głęboko w sobie, że nie słyszałem Wiktorii, która próbowała mi przedstawić kogoś.  
Nagle przed sobą zobaczyłem postać nie wysokiego mężczyzny z czerwoną muchą w czarne kropki. Teraz już nie miałem wątpliwości.
Wszyscy byliśmy jak najbardziej prawdziwi, i żywsi niż nie jeden żywy człowiek.
- Dzień dobry – przywitał się podając prawa rękę Franek i usiadł na prostym krześle obok mnie.
Spojrzeliśmy w tym momencie oboje na siebie, jednak żaden z nas nie ośmielił się odezwać.
- No i jak tam z ciałem Edmunda? – zapytała zaciekawiona Wiktoria.
- Oj droga Wiktorio… - zaczął mówić i zrobił długą przerwę.
- Właśnie po to tu wszystkich Was zaprosiłem. Tobie Wiktorio z Arturem szczególnie jestem wdzięczny za pomoc.
- Pomoc? – odezwałem się nie mając pojęcia o co chodzi.
- Tak, zgadza się młody człowieku – odpowiedział zwracając się do mnie Franek z uśmiechem tak szerokim jaki tylko potrafił wydobyć z siebie.
- A co z ciałem? Znalazło się? – zapytał Artur.
 - Ciało Edwarda jest już bezpieczne nic mu nie grozi.
- No a kto w ogóle coś takiego mógł zrobić? – zapytałem zaciekawiony jak małe dziecko.
- Spokojnie …, wszystko w swoim czasie - odpowiedział Franek.
- Mam do Was jeszcze jedną prośbę. Nikt nie wie, że tu jesteście.
- Za drzwiami znajdują się wszyscy uczestnicy tej wycieczki.
- Jak dam Wam znak, prosiłbym abyście wtedy weszli pojedynczo do sali, dobrze.
- Jak najbardziej, oczywiście…- odpowiedzieli wszyscy zgodnie.
Franek wstał z krzesła i powoli zaczął kierować się do dużej sali do której zaproszeni zostali wszyscy uczestnicy wycieczki z Kalkuty.
Wszedł do środka, a na jego widok gwar rozmów, który w niej panował nagle ucichł.
- Dobry wieczór Państwu, dziękuję bardzo, że znaleźli Państwo chwilę wolnego czasu, żeby pojawić się na naszym wieczorku.
- Na jakim wieczorku delikatnie wychylając się za drzwi – wyszeptał Wojtek.
- Ciiii.., nie wychylaj się za bardzo – przystopował go Krzysiek.
- Szanowni Państwo zaczął Franek. Jest mi niezmiernie miło powitać już oficjalnie Państwa na naszym kameralnym wieczorze tanecznym. Jeżeli w trakcie zabawy będą Państwo mieli ochotę napić się czegoś, proszę się nie krepować. Barki są do Państwa dyspozycji.
W tym momencie Andrzej wstał i wykrzyknął pełen entuzjazmu.
-No to co kto pije?!
- Kochanie, uspokój się - przystopowała go Maria.
- O – zaśmiał się Franek, Państwo wybaczą mi moje roztrzepanie, ale zapomniałem się przedstawić.
Franek ostrożnie rzucił okiem po sali, i dzięki tym słowom potwierdził swoją pewność, kto jest mordercą.
Zapewne większość z Państwa mnie jeszcze nie zna, a może i wszyscy państwo…
- Przepraszam, z końca sali Pani Krysia przerwała mu.
- Słucham Panią?
- Przepraszam, ale brakuje dwóch osób tutaj z nami – zauważyła.
- Naprawdę, nie zauważyłem – powiedział z lekką ironia w głosie Franek.
W tym momencie małe zielone drzwiczki otwarły się i w progu przed wszystkimi stanęli Wojtek i Krzysiek.
- Czy miała Pani na myśli Panów? – zapytał dokładnie obserwując zgromadzonych gości.
- Krzysiek!, Wojtek!- wykrzyknęła Maria z radością w głosie.
- Pani Marysiu, proszę się uspokoić – powiedział inspektor do podekscytowanej kobiety.
- Zapraszam Panowie Franek odwrócił się do chłopaków przodem, a do pozostałych tyłem, tak żeby tamci nie widzieli, że daje znak Pani Wiktorii, żeby wyszła.
- W tym momencie twarze zgromadzonych wszystkich ludzi na sali znacznie zmieniły swój wyraz. Jedne stały się pogodne i radosne, inne z kolei złe i niezadowolone.
- Szanowni Państwo, a zatem tak jak już wspomniałem zaprosiłem tutaj Państwa. Przepraszam, ze odbyło się to w takiej formie, ale obawiam się, ze gdybym od razu się Państwu przedstawił, początek naszego balu nie minął by tak przyjemnie – zaśmiał się ironicznie Franek.
- Ja Pana pamiętam z hotelu. A to teraz już wiem, czemu Pan się tak mało w nim pokazywał – powiedziała z oburzeniem Pani Kleszczyńska.
- Szanowna Pani… schylił się Franek.
- Wie chociaż Pan kim jest morderca? – zapytała kpiącym głosem.
- Ach… - inspektor ponownie uśmiechnął się do siebie.
- Muszę przyznać, że rozwiązanie wydawało mi się wcale nie takie łatwe. Jednak dzięki ogromnej pracy tych wielce utalentowanych artystów, wszystko stało się przejrzyste jak woda w strumieniu.
Kiedy skończył mówić, z pokoju obok wyszli Artur, jego brat i chłopak w niebieskiej koszuli. A no i oczywiście ja. Razem z niebieską koszulą stanęliśmy w rogu przy starym kaflowym piecu i tym razem to my przysłuchiwaliśmy się rozwiązaniu zagadki.
- Teraz już na pewno nie maja Państwo wątpliwości, że Wiktoria Czeczkówna i Artur Skrzypek żyją – powiedział detektyw, gdy zobaczył na większości gości zaskoczone miny.
- No… ładny występ Pan tu urządził. Strata mojego czasu – powiedziała oburzonym głosem Kleszczyńska.
- Szanowna Pani, zechce Pani usiąść – przystrofował ją Franek.
- No… – powiedziała oburzona kobieta zakładając nogę na nogę.
Razem z nią w fotelu, nierozłącznie towarzyszył jej olbrzymi globus.
- Dzięki ogromnej pracy moich przyjaciół doszedłem do tego, że chociaż ktoś mógłby mi zarzucić nie profesjonalizm, jednak ja zapewniam Państwa, że wszystko odbyło się jak najbardziej profesjonalnie.
- O czym on mówi? - zapytała sąsiadka z trzeciego piętra kamienicy Wiktorii.
- Nie wiem słońce – odpowiedział jej mąż głaszcząc ją po ciężarnym brzuchu.
- Przez pokój przeleciał powiew świeżego powietrza.
-W nocy, kiedy organizowany był wieczorem balowy w hotelu, cześć z Państwa uczestniczyła w nim, cześć z Państwa poszła na wieczorne podboje miasta, a cześć z Państwa została w swoich pokojach.
Pani Maria razem z mężem Andrzejem i chłopakami – inspektor skierował się w stronę Krzyska i Wojtka, byliście Państwo najpierw na spacerze, a później wrócili do pokoju i spędzili wspólnie czas do godziny w pół do trzeciej, co potwierdzić może pani Wiktoria, która widziała jak Panowie wracaliście do pokoju, prawda – zwrócił się do Wiktorii.
- Tak, tak… - odpowiedziała potwierdzająco kobieta.
- A Maria i Andrzej, czy ich tez Pani widziała tamtej nocy? – krzyknęła Pani Kleszczyńska.
Przecież mogli przejść obok Pani nie zauważeni – dodała po chwili.
- O wypraszam to sobie – odezwała się Maria lekko poruszona.
- Panie, bardzo proszę…
- Pani Wiktorio… - skierował się do niej Franek.
- To nie możliwe, żeby Państwo …. wyszli z pokoju nie zauważeni - powiedział.
- Dlaczego nie? – zapytał Kamil.
- Z jednego powodu młodzieńcze, odpowiedziała Wiktoria. Pokój Państwa … znajdował się na wprost korytarzowego fotela. A ja tamtej nocy nie mogłam spać i do pokoju wróciłam dopiero o wpół do czwartej.
- Pani Kleszczyńska - zwrócił się Franek do kobiety. O której godzinie zobaczyła Pani Edwarda Piotrowicza martwego – zapytał detektyw.
Nie wiem, byłam zdenerwowana.
- Trzecia trzydzieści pięć było jak wleciałaś do sali– powiedział nagle Michał.
- Prosił Cie ktoś o zdanie… - powiedziała nie uprzejmie Kleszczyńska do Michała.
- Dziękuje Panu, powiedział Franek. To co mówi Pan Michał jest prawdą. Sekcja zwłok wykazała, że zgon nastąpił pomiędzy godzina trzecią, a trzecią trzydzieści. Więc tak czy siak, ani pani Maria, ani an Andrzej nie zabili ofiary.
-Dodatkowo, pani Wiktoria widziała Pana Edmunda przez hotelowe okno żywego o godzinie trzeciej.
Franek tanecznym krokiem zbliżył się do pani Kleszczyńskiej, która cały czas siedziała z olbrzymim globusem na fotelu.
- Łoo! – kobieta udała, że niespodziewała się go obok niej.
- A jak Pani spędziła ten wieczór? – zapytał.
- Cóż, jeżeli Pan musi wiedzieć – zaczęła mówić z oburzeniem.
- Bardzo proszę - odpowiedział.
-Do godziny dwudziestej trzeciej byłam na balu.
-Później źle się poczułam…. – kobieta zawiesiła głos i zabójczym wzrokiem popatrzyła na Michała.
-Czyli o dwudziestej trzeciej opuściła Pani salę balową? - zapytał Franek.
- Tak – pokiwała twierdząco głową przenosząc globus z jednej strony fotela na drugą.
- I gdzie się Pani następnie udała?
- Wróciłam do pokoju. Wzięłam proszek przeciwbólowy i usnęłam. Obudziłam się dopiero po trzeciej.
- Czy zeszła Pani od razu na dół?
- Nie…, przez chwilę płakałam w pokoju nie mogąc zrozumieć jak, jak mój Michał mógł mi coś takiego zrobić z tą zdzirą – kobieta jąkając się wskazała na Krysie.
Krysia nie zareagowała.
- Czyli dopiero po chwili opuściła Pani swój pokój? – zapytał Franek, chodząc po pokoju.
- Tak.
- Wyszłam z pokoju przed wpół do czwartej i chciałam zawołać windę, żeby zjechać na dół. Jednak długo nie mogłam się na nią doczekać.
- Zeszła Pani po schodach?
- Tak, oczywiście, że po schodach, a niby jak inaczej miałam się dostać na dół? – zapytała z oburzeniem kobieta.
-Zeszłam na dół schodami i przechodząc obok windy zauważyłam, że stoi na piętrze.
- Zauważyła może coś Pani nie zwykłego? – wyciągał delikatnie Franek z Pani Kleszczyńskiej.
- Nie.
- Winda zjechała na dół i otworzyła się…, on tam leżał… - zaczęła szlochać Kleszczyńska.
- Czy widziała może Pani kogoś w trakcie schodzenia na dół?
- Nie, a kogo miałabym widzieć?
- Nie wiem, tak tylko pytam…
- Czyli miedzy godziną trzecią, a w pół do czwartej była Pani na górze, ale już nie spała, prawda?
- Tak.
- Czy ktoś mógłby to potwierdzić? – zapytał Franek.
- Przepraszam, ale czy Pan coś sugeruje… - oburzyła się kobieta odwracając się w jego stronę i zdejmując globus na podłogę.
- Absolutnie nic Szanowna Pani – odpowiedział z lekkim uśmiechem na twarzy chodząc po pokoju.
- Pani Kleszczyńska – zwrócił się do kobiety.
Mogłaby nam Pani zdradzić co robiła pani przez te pół godziny?
- Kobieta popatrzyła na niego morderczym spojrzeniem.
- Jak to co? – obruszyła się. Nic szczególnego.
- O!, nie moja droga – powiedziała nagle Wiktoria.
Dokładnie widziałam co Pani robiła tamtej nocy.
Zapomniał Pani już, że z korytarza wszystko widać? Z tego miejsca niczego nie mogłam przegapić. Nawet Panią kiedy to najpierw podeszła Pani do drzwi Państwa…… u których siedzieli chłopaki, Wiktoria wskazała na Krzyśka i Wojtka, już nie mówiąc o tym, gdy kierując się do windy, zahaczyła Pani jeszcze o jedne drzwi.
- Tak? Ciekawe, może mi Pani przyponie czyje? – zakpiła Kleszczyńska.
- Nasze – z końca Sali odezwała się Basia.
 -Może zdradzi nam Pani co robiła pod nimi i to przez dobre dwadzieścia minut? - zapytała zaciekawiony Franek.
- Nic, ja tylko…. – kobieta speszyła się i arogancko odpowiedziała do Basi: -Nie twój interes… smarkulo.
- Pani Kleszczyńska, bardzo proszę się zachowywać – przystrofował ją Franek.
- Byle jak, ale nich się Pani zachowuje – powiedział ktoś z sali.
- Czyli jak sami Państwo słyszeli, Pani Kleszczyńska też tego nie mogła zrobić – skomentował Franek.
- To na pewno ona to wszystko zrobiła! – wykrzyknęła Kleszczyńska wskazując palcem na  Krysię, która Bogu Ducha winna, siedziała razem  z jej mężem Michałem.
- Ja?  - zdziwiła się Krysia.
- Franek uspokoił ręką Krysię.
- To nie możliwe – powiedział detektyw.
- Dlaczego? – oburzyła się jeszcze bardziej Kleszczyńska siedząc w pozycji gotowości do startu.
Jak potrafiła mi narzeczonego ukraść to czym dla takiej jest morderstwo?!
- O!, To już trochę się za daleko Pani posunęła oskarżając Michasia o coś takiego – naskoczyła na nią Krysia.
- Obawiam się, że to nie możliwe – powtórzył detektyw zachowując cały czas spokój i powagę na twarzy.
Nie chcę przy wszystkich roztrząsać Pani problemów małżeńskich, bo nie po to tu się zebraliśmy.
- No pewnie… -  Kleszczyńska zaczerwieniła się jak wielki wulkan, który za chwilę ma zamiar wybuchnąć.
- To może teraz trochę teraz ja – nagle z rogu, w którym był niedostrzegalny, wyszedł brat Artura.
- Kto to jest? – zapytała część sali?
- Państwo mnie zapewne nie pamiętają, puścił przyjaźnie oczko do Krysi, która sierdziła zwinięta w jeden wielki kłębek nerwów.
-Kim Pan jesteś? – krzyknęła Kleszczyńska.
- Dobrym Duchem – odpowiedział w żartach.
Goście po cichu podśmiechiwali się pod nosami.
- Dosyć tego! – oburzyła się Kleszczyńska, trzaskając ręką w globus.
- O przepraszam, zapomniałem się przedstawić.
- Bartek Skrzypek - chłopak ukłonił się.
- Wiem! Pamiętam Pana - wykrzyknął Tomasz.
- Jestem skrzypkiem, i tamtego wieczoru razem z chłopakami graliśmy na balu.
Mogę potwierdzić to, jak i koledzy ode mnie zespołu, że przez całą noc pani Krysia razem z panem Tomaszem nie opuścili sali. Na chwilę jedynie usiedli przy stoliku i wtedy zamówili jakieś napoje, ale po ich konsumpcji, od razu wrócili na parkiet.
- Boże! To Pan to wszystko widział – wykrzyknęła Krysia.
- Oczywiście Proszę Pani, ze środka sceny wszystko można zobaczyć – uśmiechnął się chłopak.
- Dziękuje Ci Bartek – powiedział Franek.
Detektyw zbliżył się do dużego tapczanu, na którym siedzieli Elena i Edward.
- Jak tam zdjęcia Panie Edwardzie? – zapytał detektyw.
- Wyszły takie, jakich nigdy wcześniej nie robiłem! – odpowiedział bardzo podekscytowany mężczyzna.
- Z tego co wiem, to Państwa też nie było na balu, prawda? – zapytał Franek.
- Zgadza się – odpowiedziała Elena.
- Czy mogli by nam Państwo powiedzieć co robili tej nocy?
- Oczywiście, przecież to żadna tajemnica – odpowiedziała Elena.
- Jak wróciliśmy do hotelu, nie mieliśmy ochoty iść nigdzie. Upały nam bardzo dokuczały, a po za tym byliśmy bardzo zmęczeni. Ja chciałam wysłać jeszcze kartki, które zakupiłam na wycieczce poprzedniego dnia, a Edek podpisywał i zgrywał zdjęcia do komputera.
- Czyli całą noc spędzili Państwo w pokoju nigdzie nie wychodząc? - zapytał Franek.
 Dokładnie, tak było – potwierdził Edward.
- Na pewno kłamią – krzyknął ktoś na sali.
Detektyw zatrzymał się w miejscu i rzucił okiem na zgromadzonych.
- Czy nie jest Pani zbyt pewna siebie Pani Kleszczyńska – zapytał.
W tym momencie cała sala, no może prawie cala, zamarła jakby strzelił w nich grom z jasnego nieba.
- Skąd Pan wiedział, że to ja? - zapytała zaskoczona kobieta.
- Franek uśmiechnął się, nie odpowiadając nic.
- Chce Pani dowodów, proszę, dokładna data… - Edward zerwał się na równe nogi z fotela.
- Może być zmieniona - odpowiedziała kpiącym głosem Kleszczyńska.
- Jak Pani śmie coś takiego nawet mówić – oburzyła się Elena.
- Szanowni Państwo, Pani Kleszczyńska – skarcił kobietę wzrokiem Franek.
- I na to dowód też mam.
Zapewne pamięta Pani jak rozerwała sobie Pani rajstopy – zwrócił się detektyw do Kleszczyńskiej.
- No tak, ale co to ma do tego?
- Oj ma…, i to więcej niż się Pani wydaje – powiedział.
Kiedy zmieniła Pani rajstopy, zbliżając się do windy przystanęła Pani przy drzwiach.
- No może …
- Nie może, tylko na pewno – poprawił ją Franek.
- Jak i później, tak samo i teraz Pani podsłuchała dwie pary drzwi.
- Jedną z nich były drzwi naszych młodych kochanków Pana Kamila i Pani Basi – Franek zwrócił się w ich kierunku skinąwszy głową.
- Z pod jednych drzwi usłyszała Pani odgłosy kochającej się pary, a z pod drugich lejąca się wodę i rozmowę Pani Eleny z Panem Edwardem, prawda? - Detektyw wymusił na Kleszczyńskiej przyznania, że ma racje.
- No…, tak – powiedziała nie zadowolonym głosem.
Następnie udała się Pani do windy i wróciła do sali balowej, prawda?
- Nic przed Panem się nie ukryje – wymamrotała.
Franek nie zareagował.
- To w końcu kto jest tym mordercą?, siedzimy tu i siedzimy, i nic- wykrzyknął zburzony lokator z drugiego piętra kamienicy Wiktorii.
-No właśnie, kto?
- Franek srogim wzrokiem spojrzał na dozorcę kamienicy i niespodziewanie odwrócił się w stronę młodych kochanków.
- Jak to jest wbijać pięć razy nóź w ciało i patrzeć się na umierającego człowieka?- skierował swój wzrok na Kamila.
- Pan chyba się źle czuje? Szarpnęła nim lekko Kleszczyńska.
- Nie Szanowna Pani, nigdy wcześniej lepiej się nie czułem
- Musiał się Pan pomylić w czymś – powiedziała twierdząco.
- Obawiam się, że to nie możliwe. W takich sprawach nigdy się nie mylę – odpowiedział uśmiechając i poprawiając muchę.
- W tym momencie w pomieszczeniu przemknęła nuta zgrozy.
- Ale jak to? Przecież słyszałam jak lała się woda u nich?
- Tak, ma Pani racje – powiedział Franek. Słyszał Pani szum lejącej się wody.
- W rzeczywistości, tak naprawdę w tym czasie w pokoju była jedynie Pani Basia.
- Jak to możliwe? – zapytała zaciekawiona Kleszczyńska.
- Pani Wiktorio, chłopaki…
Zechce nam Pani to wyjaśnić? – poprosił inspektor.
- Oczywiście Inspektorze. Przed wpół do trzeciej widziałam jak Kamil I Basia wychodzili z pokoju. Było dość ciemno, a światło było zgaszone więc nie mogli mnie zobaczyć. Nie wiedziałam wtedy, że mają zamiar zabić Edmunda. Z oddali widziałam jedynie długo ostry element, który Kamil trzymał w dłoniach, ale z daleko nie widziałam dobrze co to było.
- To jeszcze o niczym nie świadczy! – z fotela wstał wzburzony Kamil.
- Oczywiści, ma Pan rację – powiedział Franek.
- Krzysiek, Wojtek! – zawołał.
Drzwi wejściowe od korytarza powoli się otworzyły.
Chłopaki wnieśli mały odtwarzacz i trzy płyty z nagranymi dźwiękami. Przeróżnymi. Na jednej był nagrany dźwięk udawanego kochania się, na drugiej śpiew i rozmowa, a na trzeciej szum przypominający lejącą się wodę z pod prysznicem.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
- Kamil, powiedz im, to już nie ma sensu, oni i tak już wiedzą – wyszeptała cicho do ucha Basia przylepiając się do jego ramienia.
Chłopak wziął Basię i zaczął czule głaskać ją po głowie.
- Jak to jest, kiedy twój ojciec przypomina sobie, że ma syna po dwudziestu latach i zaczyna ustawiać jego życie? – zapytał niespokojnie zrywając się z fotela
- Nie wie Pan jak to jest!? – wykrzyknął.
No jak!?
Chłopak nerwowo zaczął przemieszczać się po pokoju.
- Nie wiecie jaki naprawdę był mój Ojciec? – zapytał chłopak. Pani Wiktorio, może Pani powie, jak się musiała Pani mną opiekować, bo ta świnia interesowała się tylko kolejną cycatą kurwą z rogu – wzburzył się Kamil.
- Proszę się uspokoić – Franek delikatnie podszedł do chłopaka, i łagodnie posadził go na fotelu.
- Chciałem ją pomścić.
- Akurat tutaj nie ma pan racji – powiedział.
Obawiam się, że powodem morderstwa nie była chęć pomszczenia matki Panie Kamilu – powiedział z pewnością w głosie.
- Zamordował Pan tamtej nocy Edwarda Piotrowicza za scenę jaką urządził Panu jeszcze wcześniejszej nocy, prawda?
Na twarzy chłopaka pojawiło się zaniepokojenie.
- O czym Pan mówi? – zapytał.
Wcześniejszej nocy, przyłapał Pana na nielegalnym pakowaniu marihuany i rozpowszechnienia jej, czy się nie mylę?
-Tamtego wieczoru poczekał Pan przy windzie jak Edmund wychodził z balu. Zszedł Pan do recepcji, jednak Edmund nie wychodził długi czas.
Gdy zobaczył Pan, że żegna się z Panią Wiktorią, pobiegł Pan schodami na górę i poczekał przy windzie. Zaskoczył Pan Edmunda gdy ten chciał wysiąść ogłuszając go w głowę .
W chwili gdy był nieprzytomny, zadał mu Pan pięć ciosów w serce jeden obok drugiego, by mieć pewność, że na pewno trafi.
- To bzdura – wykrzyknął Kamil.
- Tak Pan uważa?
- W takim razie, może wyjaśni nam Pan, skąd u państwa w pokoju zawinięte w zimowy sweter znalazły się działki z narkotykiem?
- Skąd Pan wiedział gdzie to schowałem?!
- Dziękuję Panu, to chciałem usłyszeć – odpowiedział zadowolonym głosem Franek.
-Kamilu? – zawołała go Wiktoria, chcąc zwrócić jego uwagę.
Twój Ojciec wcale nie był taki jak go przedstawiała Twoja Matka.
Dowiedziałam się tego też dopiero teraz, gdy twój Tata dał mi ten list.
Wiktoria ostrożnie podał go chłopakowi.
Kamil rozwinął list i zaczął nerwowo czytać.
Po chwili zamarł w bez ruchu.
- Panowie, bardzo proszę wyprowadzić Pana- zwrócił się do nieumundurowanych policjantów, którzy stali w rogach pokoju.
- No to już wszystko za nami, ale jak taki młody chłopak… – powiedziała Pani Kleszczyńska.
- A co z tymi diamentami co znikły z pokoju Artura? – zapytała niespodziewanie Krysia.
W tym momencie na sali zapadła głucha cisza.
- Jakie diamenty? – wyszeptał ktoś z konta.
- Otóż właśnie.
Podejrzewam, że nikt z Państwa nie wiedział o tym nic z wyjątkiem paru osób.
- Artur Skrzypek oprócz tego, że jest muzykiem, jest także kolekcjonerem diamentów i brylantów. Nigdy nie trzymał ich w widocznym miejscu, ukryte były w szafie zegara, gdzie wydawało się, że nikt ich tam nie będzie szukał. Jednak jak się przekonaliśmy mylił się.  Na oknie leżały nieoszlifowane diamenty. Jednak nikt kto się nie zna na nich, nie dostrzegł by ich. Oprócz dwóch osób.
Tej nocy, gdy Artur świętował udaną sztukę, na przyjęciu był sąsiad Artura Pan Michalski z pierwszego piętra. Nikt jednak z Państwa nie przypuszczał, że Pan Michalski wraz ze swoją współpracowniczką nie legalnie handlują diamentami.
Przedstawienie się jako dziennikarka i umówienie na rozmowę, żeby rzekomo przeprowadzić wywiad było proste, a za równo najlepszym sposobem na zdobycie diamentów.
Nie przewidziała Pani tylko jednego Pani Brodna, a może właściwiej byłoby zwrócić się do pani Panno Wilczyńska? – inspektor popatrzył się w jej stronę.
Kobieta rzuciła się nagle do drzwi, jednak sprawni sierżanci złapali kobietę.
To by było wszystko – zakończył Franek. Przepraszam, że odbyło się to w takiej formie, jednak taka była jedyna możliwa.
Tego wieczoru wszyscy rozeszli się do swoich mieszkań. Franek wyjechał z miasta do małego domku, gdzie spokojnie przeszedł na emeryturę i rozpoczął nowe życie w towarzystwie przyrody.
Nawet życie naszych bohaterów się też nieco zmieniło.

I.                   Pani Kleszczyńska, zaraz po powrocie wybrała się na pielgrzymkę błagalną. Po drodze śpiewała przeróżne pieśni religijne. Jednak hitem pielgrzymki była piosenka śpiewana w ryt muzyki piosenki ,,Money Money” zespołu ABBA ,,Jezu, Jezu, Jezu, ja Cię wielbię, tyś najlepszy jest”. Po powrocie do domu zamknęła się całkowicie w świecie ‘świętej telewizji’, a swoje oszczędności przekazała na wczasy i luksusowe auta dla ‘Ojca Dyrektora’. Co miesiąc ze swojej nauczycielskiej pensji, przekazuje nie mała kwotę na ‘Ojca Dyrektora”.
II.                 Edward i Elena w dalszym ciągu nie spędzają zbyt dużo czasu ze sobą.
- Edward, żeby poczuć chęć życia, zapisał się do Stowarzyszenia Miłośników Fotografii. W ten sposób spełnia się w całości.
Nawet ostatnio, odbył się mały wernisaż z jego zdjęciami w miejscowej galerii.
- Elena jeszcze bardziej zamknęła się w swoim świecie i już prawie w ogóle nie dostrzega męża.
III. Po rozwiązaniu swojej ostatniej sprawy, Franek oddał Krzyśkowi i Wojtkowi, swój domek w Krakowie, pod warunkiem, że odmalują go i będą zajmować się nie dużym ogrodem.
Razem z nimi zamieszkał Artur, który razem ze swoim bratem założyli zakład jubilerski. Oprócz tego, Artur spełnia się także na scenie teatralnej jako reżyser i aktor w musicalach.

IV Maria  coraz prężniej rozwija skrzydła w zakresie turystyki. Właśnie w najbliższy piątek razem z chłopaki wyjeżdżają na weekend do Budapesztu.
- Andrzej, co tu dużo mówić…
V. Krysia wyszła za maż za Michała. Od tej chwili jest już Panią Piotrowską.
Sprzedała swoje mieszkanie i zamieszkała z Michałem w jego dworku.
Po powrocie Krysia dostała propozycje współpracy z największą europejską gazetą.
Michał zatrudnił menadżerów do restauracji, a sam spełnia się w dwóch rolach. W pierwszej jako księgowy, dbając o finanse restauracji, i w drugiej najważniejszej teraz dla niego – jako ojciec opiekując się ich trzy miesięcznym synkiem – Szymonem.
VI.
Franek przeszedł na zasłużona emeryturę. Razem z Panią Wiktorią zamieszkali w jego nowo kupionym domu na wsi, umiejscowionego w otoczeniu przyrody, a z drugiej strony rzut beretem od najbliższego miasteczka, gdzie oboje rozpoczęli drugie życie.

Na zakończenie dodam tylko tyle, że za bardzo nie wiem jaka była moja rola tutaj.
Natomiast wiem, że ogromne wrażenie zrobił na mnie chłopak w niebieskiej koszuli. Kim był – tego nie wiem. Później, usłyszałem od jednego z bohaterów, że podobno nikt taki nigdy nie istniał – dziwne, prawda.
Wysoki chłopak w niebieskiej koszuli, który istnieje, a tak naprawdę go nie ma.
Ktoś kiedyś powiedział mi, że nie wszystko co nam się podoba naprawdę istnieje, często bywa tak, że nasza wyobraźnia stawia przed nami obrazy wymarzonej osoby na partnera/ partnerkę – i może coś w tym jest. Nasze życie w głównej mierze zależy od tego jaką drogę wybierzemy, - i tutaj trudno mi jest się z tym nie zgodzić, chociaż…  tak naprawdę to przecież każdy z nas kieruję swoim własnym życiem, w mniejszym lub w większym stopniu, ale nim kieruje.
Written by A.W.  
                                                                           MMXIV.