środa, 20 stycznia 2016

Sam na sam: Lot, czyli jak zostałem wzięty za anglojęzycznego





Sam na sam
Lot, czyli jak zostałem wzięty za anglojęzycznego
Siódmy czerwca 2015 roku.
Szósta rano, lotnisko w Katowicach – Pyrzowicach.
Różowy samolot, jednej z tanich węgierskich linii lotniczych właśnie mignął przez siatkę kiedy 
z fioletową torbą na kółkach szedłem do terminala odlotów. Zbliżając się do niego usłyszałem kobiecy głos.
‘Pasażerowie lecący liniami ..., do Eindhoven, numer lotu …, proszeni są o podchodzenie do odprawy bagażowo – biletowej’.
Był to mój pierwszy dzień podróży do  królesta wiatraków i uśmiechniętych ludzi.
Za kilka godzin miałem wylądować na lotnisku w Eindhoven, a później czekała mnie podróż miejscowym pociągiem i miejscowym autobusem do małego miasteczka , w którym spędziłem pierwsze dwa tygodnie mojej wyprawy - sam na sam.
Jak wygląda lotnisko? – lotnisko jak lotnisko.
Nie był to mój pierwszy samotny lot.
Jednak na sam lot nie mogłem się już doczekać od dawien, dawna…
Nie wiem,  ale mam w sobie coś takiego, co powoduje, że jak widzę samolot przelatujący nade mną to moje serce śpiewa z radości.
Ale to nie czas, ani nie miejsce na rozpisywanie się o samolotach. Zresztą sam nie jestem specjalistą, dlatego ten temat pozostawię innym, którzy naprawdę znają się na nim lub tym, którzy znają się na wszystkim. Z pewnością zrobią to lepiej niż ja.
Za nim jednak przejdę do lądowania, wrócę się jeszcze do małego skandalu, który zrobiłem wsiadając do samolotu.
Kupując miejsce specjalnie, poprosiłem o wybranie miejsca, które będzie przy oknie. 
Widoki podczas lotu są po prostu niesamowite, a oglądanie ich przez czyjeś ramię czasami wzbudza kontrowersję, zupełnie nie wiem dlaczego.
Wracając już do siedzenia i małego skandalu.
Kiedy udało mi się przedostać przez tłumy pasażerów, którzy natychmiast musieli wejść do samolotu jako pierwsi i zająć swoje miejsce wcześniej niż osoby, które weszły przed nimi, zauważyłem młodego chłopaka siedzącego na moim miejscu. Własnym oczom nie mogłem zauważyć to co zobaczyłem, bo w życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby usiąść na miejscu, które nie jest moje.
Dlatego jeszcze trzy razy sprawdziłem, czy aby to miejsce i rząd, w którym mam usiąść jest właściwy.
Kiedy okazało się, że chłopak zajął moje miejsce, przeprosiłem go grzecznie pytając czy jest pewny, że to jego miejsce, i pokazałem mu swój bilet.
Niechcąc wyjść na buraka, który zakłada, że jeżeli w samolocie jest polska załoga, to wszyscy będą polakami, odezwałem się do niego po angielsku. Twarz chłopaka posmutniała i po chwili stwierdził, że rzeczywiście nie jest to jego miejsce.
Chłopak siedział dokładnie w tym samym rzędzie co ja, tylko nie pod oknem, ale od strony korytarza.
Między nami leciał jeszcze jakiś jeden chłopak, myślę że w moim wieku. Od razu kiedy tylko usiadł, nadałem mu ksywkę – browar.
Kiedy przyszła możliwości zrobienia zakupów w sklepiku pokładowym, moje przeczucie co do wyboru i zakupu chłopaka siedzącego obok mnie nie zawiodło mnie. Od razu kiedy usiadł obok mnie, wiedziałem, że jego zakupem na pokładzie będzie piwo i tak też się stało.
Pan Browar, polak, nie mówię tego żeby obrażać polaków, bo sam nim jestem. Jest mi to wyjaśnienie potrzebne do dalszego ciągu historii.
Chłopak, którego przesadziłem ze swojego siedzenia też był polakiem. Obaj się świetnie dogadali, 
ja byłem zajęty patrzeniem w okno, kiedy samolot startował z pasa – by the way( prawdę mówiąc), uwielbiam ten moment.
Chłopaki zgodnie stwierdzili, że nie mówię po polsku. Załoga też tak musiała stwierdzić – zupełnie nie wiem dlaczego, bo podczas sprzedaży w trakcie lotu, stuardessę zapytała się chłopaków po polsku, a do mnie zwróciła się po angielsku. Jednak nasza rozmowa skończyła się na słowach
No, thank you.
W tym momencie zostałem wzięty za anglojęzycznego.
Punktualnie o 9, samolot wylądował na płycie lotniska w Eindhoven.
Wszędzie do okoła było zielono i płasko.
Ale to nie koniec skandalików, które zrobiłem podczas lotu.
Nie spiesząc się, jak zwykle poczekałem, aż wszyscy pasażerowi wysiądą i dopiero kiedy zrobiło się luźno, wyszedłem z fotela.
Nie lubię wysiadać z samolotu pierwszy.
Stwradessa, gotowa była już powiedzieć Good buy, kiedy z moich ust popłynęły słowa, dziękuję bardzo do widzenia.
Stewradesse w tym momencie zamurowało. Dlaczego? O to należy zapytać ją samą.
Kilka kroków później znalazłem się na płycie lotniska w Holandii i od tego momentu zaczęła się moja podróż po Holandii - sam na sam.

 Tego dnia, musiałem dostać się do nie dużego miasteczka Tienray, w którym spędziłem pierwsze dwa tygodnie. Przede mną teraz była podróż autobusem, pociągiem i jeszcze raz autobusem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz