poniedziałek, 8 lutego 2016

Mała kawiarenka i nie znajomość węgierskiego


Nadeszła popołudniowa pora, czyli idealny moment żeby gdzieś usiąść i coś zjeść.
Usiadłem w bardzo klimatycznej i uroczej piwniczce.
Wszystko zapowiadało się elegancko i bardzo profesjonalnie. Nawet przez chwilę zacząłem się zastanawiać czy stać mnie na to, żeby tu być.
Trochę czekałem na obsługę, która cały czas gdzieś krążyła, tylko jakoś nigdy w moją stronę.
Siedząc na wygodnej kanapie, czekałem 5,10,15,20 minut, ale nikt nie podchodził. Wstałem i podeszłem do baru, żeby poprosić o kartę lub samemu ją sobie wziąć.
Kobieta lekko przerażona coś wymamrotała i po chwili przyniosła kartę.
Następne 20 minut czekałem, aż ktoś podejdzie i przyjmie ode mnie zamówienie.
Skinąłem głową na Panią dając jej znać, że jestem już zdecydowany i chętnie bym zamówił coś.
Pani podeszła i zaczęła coś mówić po węgiersku.
Zapytałem się jej, czy możemy mówić po angielsku bo nie znam węgierskiego.
Niestety Pani nie znała angielskiego. Oprócz tego niechęć Pani do zapisania nazwy z karty mówiła sama za siebie.
Pokreśliła coś na swojej małej kartce niebieskim długopisem i znikła.
I znowu czekałem..., 5,10, 15, 20 i nic. Trochę zaczęło mnie to denerwować. W końcu ile można robić herbatę i podawać ciastko, stojące w lodówce.
Miałem już dość czekania, tym bardziej, że Pani znikła na dobre i już się nie pokazywała.
Szkoda, bardzo mi się spodobało tu i dobrze mi się siedziało, jednak stawałem się coraz bardziej zły, że nikt nie podchodzi z obsługi.
Wychodząc z kawiarenki, Pani nagle się pojawiła machając rękami i wykrzykując coś po węgiersku.
Nie wiedziałem co mówi, a po za tym miałem już dość czekania tutaj. Podziękowałem i wyszedłem.
Spacerkiem wróciłem do hotelu, a po drodze wstąpiłem do zacisznej restauracyjki z lokalną kuchnią.
I jeszcze kilka zdjęć ze spaceru





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz