Następnego dnia obudziły mnie
krople deszczu grające o starą szybę XIX wiecznej kamienicy, w której mieszkam.
O dziewiątej umówiony byłem z
Panem Fletcherem- kierownikiem hotelu, w latach 1990-2010, w którym Państwo
Walentynowiczowie byli na zabawie noworocznej.
Leniwie wstałem z ciepłego
łóżka i odsłoniłem żaluzję, mając w sobie nutkę nadziei, że za chwile się
rozpogodzi i przestanie padać. Niestety, jak na razie nie zapowiadało się na
to. Mając przed sobą do przejechania komunikacją miejską na drugi koniec
miasta, kilka minut po ósmej wsiadłem do starego wiedeńskiego składu, który
właśnie podjechał na przystanek. Na nowo zamontowanej tablicy zamontowanej na
ostatniej szybie, po której spływały krople deszczu rozmazując napis
przeczytałem nazwę końcową do której jechał ten tramwaj, a brzmiała ona
,,Zielone Brzegi”.
Ogromna posiadłość Pana
Fletchera znajdowała się za ogromnym drewnianym ogrodzeniem, dosłownie parę
kroków od pętli tramwajowej. W międzyczasie, jak na złość, ciemne chmury, które
jeszcze całkiem nie dawno temu przykrywały Kraków, rozeszły się, a piękne
słońce oświetlało teraz miasto.
- Fuck! – zakląłem po cichu w
języku obcym, łudząc się, że nie zostanę za chwile zdzielony parasolką, lub co
gorsza laską przez jakąś starszą panią lub pana. Czemu ja zawsze musze mieć
takie ,,szczęście” z tą pogodą- zastanawiałem się krocząc przez środek wielkiej
kałuży, który zauważyłem będą na jej końcu. Po nie długim czasie, wszedłem w
nie dużą uliczkę, na końcu której kończyła się wyasfaltowana droga, a przede
mną wyłaniała się coraz wyraźniej drewniana brama. Z boku, delikatnie
zasłonięty przez płaczącą wierzbę znajdowała się nazwa ulicy i numer domu. Tak
dla informacji dodam, że był to ten adres, który wcześniejszego dnia podyktowała
mi żona Pana Fletchera – numer 19.
Nie śmiało nacisnąłem
dzwonek, który znajdował się z boku bramy pod olbrzymim jaśminem.
Słucham? – odezwał się
kobiecy głos.
Dzień dobry, Michał Ustek –
przedstawiłem się.
A tak, bardzo proszę- czekamy
na Pana- odpowiedziała kobieta bardzo zadowolonym i wesołym głosem. Jak bym co
najmniej był jej synem, który wraca do domu po latach nieobecności lub… i tu mi
przyszła inna rzecz do głowy, ale nie będę mówił o niej.
Brzęczek od domofonu otworzył
wielkie drewniane drzwi.
Po przekroczeniu bramy,
wielkie marmurowe krasnale prowadziły mnie kolorowa dróżką wysypana płatkami
róż do drewnianego dworku. Przed drzwiami ukazała się sylwetka przystojnego
mężczyzny w kwiaciastym ubranku szytym na zamówienie.
Dzień doby panu- Jan Fletcher
- mężczyzna przedstawił się podając w moją stronę uśmiechniętą rękę.
Iwona przekazała mi
informacje o tym, że będzie Pan chciał dowiedzieć się czegoś o hotelu. Nie
wiedziałem jak się mam przygotować do tej rozmowy..- zachichotał bardzo
ubawiony mężczyzna.
Nic wielkiego- ostrożnie
przerwałem mężczyźnie. Mam pytanie, odnośnie sylwestra 1999/2000. Chodzi mi
dokładnie o parę Pana Walentynowicza i jego partnerkę. Czy mógłby mi Pan coś
więcej o nich powiedzieć?
Oczywiście, ale nie tutaj.
Zapraszam, wejdźmy do środka.
Iwo przygotowała ciasteczka-
musi Pan je spróbować, nikt nie robi lepszych – roześmiał się mężczyzna
wprowadzając mnie do środka dworu.
Proszę wejdziemy do salonu –
zaproponował wskazując mi drogę.
- Proszę, niech pan siada –
powiedział wskazując bordowy fotel, obok którego stał nie duży srebrzysto-
szklony stolik. Na jego wypolerowanej szybie stały już ciasteczka i herbata
zaparzona w porcelanowym czajniku.
W pomieszczeniu roznosił się
delikatny zapach starego drewna, wymieszany z tytoniem do fajki.
Na ścianach bardzo
przestronnego pokoju wisiały stare, ręcznie malowane obrazy z czasów, których
moi dziadkowie nie pamiętają.
Usiadłem na wprost starego
kamiennego kominka, w którym widać było, że dawno nikt nie palił, natomiast z
tyłu za mną stał nie jasno zielony piec kaflowy, w którym tlił się delikatny
płomień.
- Widzę, że spodobała się
Panu moja kolekcja obrazów – powiedział Pan Fletcher stawiając na stoliku
nalewkę o ciemnym kolorze.
- Tak, tak – wydusiłem z
siebie. To pana kolekcja? – zapytałem głupio.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Moja – odpowiedział. A to
jest mój ulubiony obraz – powiedział przyklejając się do średnich wielkości
obrazu w masywnej złotej ramie. Oglądając obrazy, mogłem dostrzec nazwiska
wielu znanych malarzy. Było też kilku nie znanych, jednak jeden obraz rzucił mi
się w moje ślepe oczy najbardziej. W jego dolnym dole był autograf autora –
Kossak.
- Proszę – usiądźmy –
powiedział Pan Fletcher wskazując na fotel, a sam usiadł na długiej wersalce
obok mnie.
- Interesuje Pana Sylwester w
hotelu? – zaczął, uśmiechając się i nalewając nam herbatę do porcelanowych
filiżanek ozdobionych w kwiaty i ptaszki.
- Dziękuję – powiedziałem
odbierając od niego filiżankę z grubą sikorką.
- Tak – dodałem.
- Ych, mężczyzna rozmarzył się na chwile.
Usiadł na tapczanie i delikatnie przechylił filiżankę biorąc łyk herbaty.
Przez nie długi czas
siedzieliśmy na wprost siebie bez słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz