niedziela, 23 października 2016

Z kroniki kryminalnej, część 4



Następnego dnia obudziły mnie krople deszczu grające o starą szybę XIX wiecznej kamienicy, w której mieszkam.
O dziewiątej umówiony byłem z Panem Fletcherem- kierownikiem hotelu, w latach 1990-2010, w którym Państwo Walentynowiczowie byli na zabawie noworocznej.
Leniwie wstałem z ciepłego łóżka i odsłoniłem żaluzję, mając w sobie nutkę nadziei, że za chwile się rozpogodzi i przestanie padać. Niestety, jak na razie nie zapowiadało się na to. Mając przed sobą do przejechania komunikacją miejską na drugi koniec miasta, kilka minut po ósmej wsiadłem do starego wiedeńskiego składu, który właśnie podjechał na przystanek. Na nowo zamontowanej tablicy zamontowanej na ostatniej szybie, po której spływały krople deszczu rozmazując napis przeczytałem nazwę końcową do której jechał ten tramwaj, a brzmiała ona ,,Zielone Brzegi”.
Ogromna posiadłość Pana Fletchera znajdowała się za ogromnym drewnianym ogrodzeniem, dosłownie parę kroków od pętli tramwajowej. W międzyczasie, jak na złość, ciemne chmury, które jeszcze całkiem nie dawno temu przykrywały Kraków, rozeszły się, a piękne słońce oświetlało teraz miasto.
- Fuck! – zakląłem po cichu w języku obcym, łudząc się, że nie zostanę za chwile zdzielony parasolką, lub co gorsza laską przez jakąś starszą panią lub pana. Czemu ja zawsze musze mieć takie ,,szczęście” z tą pogodą- zastanawiałem się krocząc przez środek wielkiej kałuży, który zauważyłem będą na jej końcu. Po nie długim czasie, wszedłem w nie dużą uliczkę, na końcu której kończyła się wyasfaltowana droga, a przede mną wyłaniała się coraz wyraźniej drewniana brama. Z boku, delikatnie zasłonięty przez płaczącą wierzbę znajdowała się nazwa ulicy i numer domu. Tak dla informacji dodam, że był to ten adres, który wcześniejszego dnia podyktowała mi żona Pana Fletchera – numer 19.

Nie śmiało nacisnąłem dzwonek, który znajdował się z boku bramy pod olbrzymim jaśminem.
Słucham? – odezwał się kobiecy głos.
Dzień dobry, Michał Ustek – przedstawiłem się.
A tak, bardzo proszę- czekamy na Pana- odpowiedziała kobieta bardzo zadowolonym i wesołym głosem. Jak bym co najmniej był jej synem, który wraca do domu po latach nieobecności lub… i tu mi przyszła inna rzecz do głowy, ale nie będę mówił o niej.
Brzęczek od domofonu otworzył wielkie drewniane drzwi.
Po przekroczeniu bramy, wielkie marmurowe krasnale prowadziły mnie kolorowa dróżką wysypana płatkami róż do drewnianego dworku. Przed drzwiami ukazała się sylwetka przystojnego mężczyzny w kwiaciastym ubranku szytym na zamówienie.
Dzień doby panu- Jan Fletcher - mężczyzna przedstawił się podając w moją stronę uśmiechniętą rękę.
Iwona przekazała mi informacje o tym, że będzie Pan chciał dowiedzieć się czegoś o hotelu. Nie wiedziałem jak się mam przygotować do tej rozmowy..- zachichotał bardzo ubawiony mężczyzna.
Nic wielkiego- ostrożnie przerwałem mężczyźnie. Mam pytanie, odnośnie sylwestra 1999/2000. Chodzi mi dokładnie o parę Pana Walentynowicza i jego partnerkę. Czy mógłby mi Pan coś więcej o nich powiedzieć?
Oczywiście, ale nie tutaj.
Zapraszam, wejdźmy do środka.
Iwo przygotowała ciasteczka- musi Pan je spróbować, nikt nie robi lepszych – roześmiał się mężczyzna wprowadzając mnie do środka dworu.
Proszę wejdziemy do salonu – zaproponował wskazując mi drogę.
- Proszę, niech pan siada – powiedział wskazując bordowy fotel, obok którego stał nie duży srebrzysto- szklony stolik. Na jego wypolerowanej szybie stały już ciasteczka i herbata zaparzona w porcelanowym czajniku.
W pomieszczeniu roznosił się delikatny zapach starego drewna, wymieszany z tytoniem do fajki.
Na ścianach bardzo przestronnego pokoju wisiały stare, ręcznie malowane obrazy z czasów, których moi dziadkowie nie pamiętają.
Usiadłem na wprost starego kamiennego kominka, w którym widać było, że dawno nikt nie palił, natomiast z tyłu za mną stał nie jasno zielony piec kaflowy, w którym tlił się delikatny płomień.
- Widzę, że spodobała się Panu moja kolekcja obrazów – powiedział Pan Fletcher stawiając na stoliku nalewkę o ciemnym kolorze.
- Tak, tak – wydusiłem z siebie. To pana kolekcja? – zapytałem głupio.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Moja – odpowiedział. A to jest mój ulubiony obraz – powiedział przyklejając się do średnich wielkości obrazu w masywnej złotej ramie. Oglądając obrazy, mogłem dostrzec nazwiska wielu znanych malarzy. Było też kilku nie znanych, jednak jeden obraz rzucił mi się w moje ślepe oczy najbardziej. W jego dolnym dole był autograf autora – Kossak.
- Proszę – usiądźmy – powiedział Pan Fletcher wskazując na fotel, a sam usiadł na długiej wersalce obok mnie.


- Interesuje Pana Sylwester w hotelu? – zaczął, uśmiechając się i nalewając nam herbatę do porcelanowych filiżanek ozdobionych w kwiaty i ptaszki.
- Dziękuję – powiedziałem odbierając od niego filiżankę z grubą sikorką.
- Tak – dodałem.
 - Ych, mężczyzna rozmarzył się na chwile. Usiadł na tapczanie i delikatnie przechylił filiżankę biorąc łyk herbaty.
Przez nie długi czas siedzieliśmy na wprost siebie bez słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz