Oglądał Pan ,,Psychozę” –
Alfreda Hitchcocka?- mężczyzna zapytał mnie niespodziewanie odstawiając
wygrzany w rękach kieliszek na stolik obok mnie.
- Nie, ale oglądałem serial
Bates Motel, podobno powstał na bazie Psychozy – odpowiedziałem, biorąc ostatni
łyk tego co zostało mi w kieliszku.
- A znam- widziałem kilka
razy. Podobno czwartą serię mają teraz kręcić- powiedział z uśmiechem na
twarzy.
A wracając do
,,Psychozy” - polecam Panu ten film.
Zwłaszcza niech zwróci pan uwagę na postać Normana Bates’a i jego matki –
przerwał.
W tym momencie do mojej
pustej głowy dotarło, że mężczyzna próbuje mi przekazać coś bardzo ważnego, ale
nie chce o tym powiedzieć wprost.
Pan Fletcher wstał z kanapy i
skierował się w stronę starego regału.
Przez chwile w nim grzebał i
wrócił na tapczan z małej wielkości pudełkiem, które wypełnione było listami i
luźno pętającymi się zapisanymi kartkami.
Pamięta Pan jak mówiłem, że
widziałem ich po raz ostatni rozpływających się w drzwiach – zapytał wyjmując z
pudełka zapisane kartki.
- Tak, oczywiście Panie
Fletcher – powiedziałem poprawiając się na fotelu.
- Użyłem mojej wyobraźni –
powiedział mężczyzna.
- Zapewne zastanawia się Pan
co to jest?
- Ychy – potrząsnąłem głową
nie wypowiadając ani jednego słowa.
Są to listy Pana
Walentynowicza do jego matki- powiedział wyjmując listy z pudełka.
- Pisał do swojej Matki? –
zapytałem z niedowierzaniem.
Pan Fletcher nic nie
powiedział. Uśmiechnął się jedynie.
Schowałem listy, które
dostałem od niego do kieszeni marynarki.
Obiecałem Panu Fletcherowi,
że nasza dalsza rozmowa nie wyjdzie na zewnątrz. Rozmawialiśmy do późna, wbrew
temu co oczekiwałem po wizycie u niego dowiedziałem się rzeczy, o których nikt
nie wiedział. Na zakończenie naszej rozmowy, dostałem adres boya hotelowego,
który całą noc spędził wtedy w hotelu.
Nie duży drewniany zegar
wiszący na ścianie za mną wybił szóstą wieczór. Odwróciłem się za siebie nie
mogąc uwierzyć w to, że jest już szósta. Z przed pokoju wydobywały się
smakowite zapachy obiadu.
Drzwi nagle otworzyły się i
żona Pana Fletchera zaprosiła nas na obiad.
Prawda jest taka, że wcale
nie chciałem zostać na obiad, jednak tak naprawdę nie wypadało mi odmówić
starszemu Panu, dzięki któremu dużo się dowiedziałem o tamtej nocy.
No to zapraszam do jadalni –
powiedział wstając i wskazując mi drogę obok wysokich schodów prowadzących na
piętro domu.
Zapachy świeżo wyjętej kaczki
z pieca coraz bardziej drażniły mój głodny brzuch. Na samym środku drewnianego
stołu stał już duży półmisek z upieczoną kaczką z warzywami i dzbanek z czymś w
rodzaju kompotu, a może soku – do końca sam nie wiedziałem co to jest.
Pomimo, że spędziłem cały
dzień u obcych mi całkiem ludzi czułem się jak u siebie w rodzinnym domu, a
może i nawet lepiej.
Szczerze mówiąc, nie chciało
mi się wychodzić.
Najedzony i zadowolony, że
udało mi się zdobyć tyle informacji zaraz po siódmej udałem się w drogę
powrotną.
Żeby mi się lepiej wracało,
dostałem buteleczkę z winem, tutaj się przyznam, chociaż nie jestem
wielbicielem alkoholu, ta butelka wina była wyjątkowa.
Kilka minut przed wpół do
ósmej wieczorem, wsiadłem do ostatniego,
starego, wiedeńskiego składu tramwajowego i powoli wracałem do
domu.
Do domu miałem dobre pięćdziesiąt minut, czyli akurat żeby poukładać
sobie w głowie to czego dowiedziałem się rozmawiając z panem Fletcherem. Mijając
po kolei następne przestanki oglądałem sobie ludzi spieszących się gdzieś, nic
mi nie mogło się poukładać. Myśli przeplatały się ze sobą tak mocno, jakby co
najmniej chciały stoczyć ze sobą wojnę na życie i śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz