niedziela, 13 listopada 2016

,,Z kroniki kryminalnej", część 6

Oglądał Pan ,,Psychozę” – Alfreda Hitchcocka?- mężczyzna zapytał mnie niespodziewanie odstawiając wygrzany w rękach kieliszek na stolik obok mnie.
- Nie, ale oglądałem serial Bates Motel, podobno powstał na bazie Psychozy – odpowiedziałem, biorąc ostatni łyk tego co zostało mi w kieliszku.
- A znam- widziałem kilka razy. Podobno czwartą serię mają teraz kręcić- powiedział z uśmiechem na twarzy.
A wracając do ,,Psychozy”  - polecam Panu ten film. Zwłaszcza niech zwróci pan uwagę na postać Normana Bates’a i jego matki – przerwał.
W tym momencie do mojej pustej głowy dotarło, że mężczyzna próbuje mi przekazać coś bardzo ważnego, ale nie chce o tym powiedzieć wprost.
Pan Fletcher wstał z kanapy i skierował się w stronę starego regału.
Przez chwile w nim grzebał i wrócił na tapczan z małej wielkości pudełkiem, które wypełnione było listami i luźno pętającymi się zapisanymi kartkami.
Pamięta Pan jak mówiłem, że widziałem ich po raz ostatni rozpływających się w drzwiach – zapytał wyjmując z pudełka zapisane kartki.
- Tak, oczywiście Panie Fletcher – powiedziałem poprawiając się na fotelu.
- Użyłem mojej wyobraźni – powiedział mężczyzna.
- Zapewne zastanawia się Pan co to jest?
- Ychy – potrząsnąłem głową nie wypowiadając ani jednego słowa.
Są to listy Pana Walentynowicza do jego matki- powiedział wyjmując listy z pudełka.
- Pisał do swojej Matki? – zapytałem z niedowierzaniem.
Pan Fletcher nic nie powiedział. Uśmiechnął się jedynie.
Schowałem listy, które dostałem od niego do kieszeni marynarki.
Obiecałem Panu Fletcherowi, że nasza dalsza rozmowa nie wyjdzie na zewnątrz. Rozmawialiśmy do późna, wbrew temu co oczekiwałem po wizycie u niego dowiedziałem się rzeczy, o których nikt nie wiedział. Na zakończenie naszej rozmowy, dostałem adres boya hotelowego, który całą noc spędził wtedy w hotelu.
Nie duży drewniany zegar wiszący na ścianie za mną wybił szóstą wieczór. Odwróciłem się za siebie nie mogąc uwierzyć w to, że jest już szósta. Z przed pokoju wydobywały się smakowite zapachy obiadu.
Drzwi nagle otworzyły się i żona Pana Fletchera zaprosiła nas na obiad.
Prawda jest taka, że wcale nie chciałem zostać na obiad, jednak tak naprawdę nie wypadało mi odmówić starszemu Panu, dzięki któremu dużo się dowiedziałem o tamtej nocy.
No to zapraszam do jadalni – powiedział wstając i wskazując mi drogę obok wysokich schodów prowadzących na piętro domu.
Zapachy świeżo wyjętej kaczki z pieca coraz bardziej drażniły mój głodny brzuch. Na samym środku drewnianego stołu stał już duży półmisek z upieczoną kaczką z warzywami i dzbanek z czymś w rodzaju kompotu, a może soku – do końca sam nie wiedziałem co to jest.
Pomimo, że spędziłem cały dzień u obcych mi całkiem ludzi czułem się jak u siebie w rodzinnym domu, a może i nawet lepiej.
Szczerze mówiąc, nie chciało mi się wychodzić.
Najedzony i zadowolony, że udało mi się zdobyć tyle informacji zaraz po siódmej udałem się w drogę powrotną.
Żeby mi się lepiej wracało, dostałem buteleczkę z winem, tutaj się przyznam, chociaż nie jestem wielbicielem alkoholu, ta butelka wina była wyjątkowa.



Kilka minut przed wpół do ósmej wieczorem,  wsiadłem do ostatniego, starego, wiedeńskiego składu tramwajowego i powoli wracałem do domu. 

Do domu miałem dobre pięćdziesiąt minut, czyli akurat żeby poukładać sobie w głowie to czego dowiedziałem się rozmawiając z panem Fletcherem. Mijając po kolei następne przestanki oglądałem sobie ludzi spieszących się gdzieś, nic mi nie mogło się poukładać. Myśli przeplatały się ze sobą tak mocno, jakby co najmniej chciały stoczyć ze sobą wojnę na życie i śmierć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz