niedziela, 23 kwietnia 2017

,,Z kroniki kryminalnej", odcinek 15

Do domu wróciłem w środku nocy, nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem.

Następnego poranka, czułem jak coś ciężkiego nagle leci na moją głowę,
od tego momentu wszystko odwróciło się. Świat nagle stał się spokojny, mogłem dokładnie oglądać i chodzić tam gdzie mi się podobało.
Wydawało się, że nikt mnie nie widzi, ale i też moje słowa,
które wypowiadałem, a przede wszystkim wiedza jaką zdobyłem na ten temat nie była słyszalna przez ludzi, których na co dzień mijałem.
Zobaczyłem swoje ciało jak leżało teraz spokojnie i nie ruchomo na tapczanie, a moja głowa po nie udanej walce z metalowym żelazkiem,
nie przypominała już jej nigdy więcej.


Siedziałem przez chwilę na drewnianym krześle, patrząc na swoje zmasakrowane ciało, które z głowy nie przypominało mnie.
Wszędzie lejąca się krew, sprawiała że dywan, który dostałem od rodziców na urodziny, zmienił swoją barwę żółto – czerwonego, na mocno,
krwiście czerwony. Nikogo do okoła, wszechogarniająca pustka,
a za oknem piękne słońce, które oświetlało dachy miasta Karkowa.
Przez dłuższy czas, wpatrywałem się w bliżej nie określoną dal, która ciągła się za oknem. Dźwięki wiatru szumiały teraz jakby inaczej.
Były delikatniejsze i spokojniejsze, a każda chwila spędzona w ich towarzystwie była jak poranna kąpiel w strumieniu, wokół którego nie ma ani jednej ludzkiej duszy. Ale nie tylko wiatr wydawał się brzmieć inaczej, stukoty sąsiadów, którzy jak co tydzień przesuwali meble nie były już tak uciążliwe, a i czas jakby od tej chwili przestał się spieszyć.
Popatrzyłem na swój zegarek, który od 15 roku życia noszę na lewej ręce. Szkiełko było delikatnie zarysowane. Jego obtłuczenie nie wynikało
z rozbicia celowego przez kogoś, był to ślad, który pozostał po moich wszystkich wyprawach, a zwłaszcza tych samotnych i dalszych. Zbliżyła się piąta rano. Moje ciało jak leżało, tak dalej leżało. W mieszkaniu unosił się coraz bardziej nie znośny zapach, rozkładającego się ciała, dlatego postanowiłem się przejść po mieście. Ranek, był dość chłodny, jak na tę porę roku, termometr zamontowany za oknem wskazywał kilka stopni na minusie,
zaczęły się pierwsze przymrozki, trzeba się będzie cieplej ubrać -  pomyślałem, jednak później doszedłem do wniosku, że idący po ulicy sam płaszcz mógłby się wydać trochę śmieszny. Wyszedłem na pole, zostawiając wszystkie swoje ubrania tam gdzie były, w końcu moje ciało od kilku godzin jest już nie żywe, to nawet za bardzo nie miałem jak się ubierać.
Z progu swojego mieszkania, które wynajmowałem od pewnej kobiety, rzuciłem jeszcze tylko okiem za okno i postanowiłem zostawić drzwi od mieszkania otwarte. Pochodziłem sobie trochę po ulicy. Niebo było przejrzyste, ani jednej chmurki, tylko morze rozświetlonych gwiazd.
Zastanawiałem się co będzie z tymi wszystkimi materiałami i informacjami, które odkryłem. Przez moje myśli przechodziło całe stado myśli,
że już nigdy więcej to co ustaliłem – czyli sprawa zaginięcia Pana Walentynowicza pozostanie fałszywie rozwiązana.

Miasto coraz bardziej budziło się do życia, a ja sobie spacerowałem.
Po raz pierwszy mogłem zobaczyć spieszących się do pracy i szkół ludzi. Przeszedłem przez Rynek, gdzie trębacz wystawiał właśnie trąbkę i jak zawsze o pełnej godzinie trąbił hejnał. Do domu wróciłem koło dziewiątej. Wchodząc do klatki, a w zasadzie to przenikając przez drzwi od bramy, zobaczyłem dwóch facetów w odblaskowych ubrankach wynoszących moje ciało, które przykryte białą, długą szmatą.
Wypełznąłem do siebie na piętro i wszedłem do mieszkania. Drzwi były już zaplombowane przez policję.
Kilka miesięcy później dowiedziałem się, że kobieta od której wynajmowałem mieszkania umarła, a mieszkanie odziedziczył jej jedyny syn, żeby było śmiesznie policjant.
Ja dalej mieszkałem w tym samym miejscu, tylko tak jakby byłem niewidzialny, ani nie wyczuwalny przez nikogo.
Od czasu do czasu, kiedy ów wspomniany przeze mnie policjant,
przynosił do domu jakieś teczki i papiery z aktami, przeglądałem je sobie. Aż pewnego dnia, postanowiłem podrzucić mu kilka rzeczy, które odkryłem odnośnie zniknięcia Pana Walentynowicza.

Papiery, wycinki z gazet – to było na początku, aż pewnego dnia,
widząc że mój współlokator  nie jest zbyt zainteresowany tym co mu do tej pory podsyłałem, postanowiłem go zmotywować do działania
i spowodować, aby choć troszeczkę zainteresował się tym,
a przede wszystkim znaleźć prawdziwego mordercę Pana Walentynowicza, którego znalazłem, ale nie wystarczyło mi ani czasu, ani siły na udowodnienie mu winy. A przede wszystkim co akurat w tym wszystkim jest najważniejsze, nie miałem takiej mocy prawnej, aby zamknąć prawdziwego mordercę pana Walentynowicza. Bo to, że było to morderstwo przeprowadzone z zimną krwią nie miałem już żadnych wątpliwości po mojej ostatniej odbytej rozmowie z panią Walentynowicz.

czwartek, 20 kwietnia 2017

,, Z kroniki kryminalnej", odcinek 14 - Węgry

Węgry - tutaj jest miejcie na krótki opis miasta i miejsca/miejsc,
przez które Michał
przejeżdżał, czy spędził cały dzień spędził cały dzień (tak na wszelki wypadek mówię) :)

Punktualnie według rozkładu, parę minut przed dziewiąta, pociąg wjechał na peron Budapesztu.
Na dworcu panował taki tłum, ze przez szyby ledwo co mogłem zobaczyć. W spokoju poczekałem, aż wszyscy opuszcza pociąg. Kilka minut później, gdy wszyscy już wysiedli i mogłem spokojnie opuścić skład, na dworcu prawie nikogo już nie było. Na wprost mnie, tyle że po drugiej stronie stała starsza kobieta z walizkami. Ruszyłem w stronę wyjścia z dworca.
Nagle jakiś cień mignął za mną, i usłyszałem niski kobiecy głos.
Przepraszam, czy Pan jest od Krysi? Zapytała kobieta nieśmiało.
Krysi Walentynowicz – odpowiedziałem z nuta niepewności.
Świetnie. Przepraszam bardzo, że musiał Pan na mnie czekać, ale samochód nie chciał zapalić i musiałam wziąć taksówkę. A tak w ogóle ja się nie przedstawiłam.
Pani Adams?- zapytałem
Bardzo proszę mówić mi po imieniu: Basia.
Michał Ustek.
Krysia bardzo dużo opowiadała mi o panu w listach Panie Michale.
Przepraszam bardzo, ale myślałem, ze panie nie utrzymują ze sobą kontaktu?- zapytałem lekko zakłopotany.
Wiem, to wcale takie proste nie jest.
Historia ta jest długa, a pan na pewno jest zmęczony po podróży. Zapraszam pana najpierw do siebie, do domu, na pewno chciałby pan się wykąpać i coś zjeść. Specjalnie na Twój Michale przyjazd zrobiłam śledzie w pomidorach, a na obiad niespodziankę.
Dziękuje bardzo – odpowiedziałem.
Proszę bardzo, proszę wejść do środka – zaprosiła mnie kobieta.
Mieszkanie znajdowało się w jednej ze starych kamienic niedaleko rynku. Całe wnętrze było dokładnie wykończone i przemyślane. Dominacja lat dwudziestych poprzedniej epoki dokładnie podkreślały to co mówiła mi Pani Walentynowicz o jej kochance.
Proszę śmiało, dalej. Przygotowałam pokój Krysi specjalnie dla Ciebie – kobieta zwróciła się w moją stronę kierując równocześnie taki uśmiech jakiego dawno już od nikogo nie dostałem.
Proszę, czuj się jak u siebie w domu, nie krepuj się wszystko co tutaj znajdziesz, jest do Twojej dyspozycji.
Jesteś bardzo miła – podziękowałem kobiecie.
Zadziwiające, widzę ją pierwszy raz na oczy, nie mam pojęcia o niej nic,
 i na odwrót, a mówimy sobie na ty, jak byśmy byli dobrymi przyjaciółmi.
Muszę przyznać, że nie czuje się przez to zbyt swobodnie. Moja ostatnia taka znajomość, zakończyła się lekkim znienawidzeniem, mam nadzieje,
że tym razem tak nie będzie.
Puk, puk, usłyszałem ciche pukanie do drzwi, jednak nikt ich nie próbował nawet otworzyć.
Proszę bardzo – odezwałem się.
Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać, ale pomyślałam, że może miałbyś ochotę coś zjeść po całej nocy jazdy pociągiem.
Tak, dziękuję, z wielką przyjemnością, zaraz przyjdę.
Świetnie, przygotuje w takim razie wszystko.
Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze, zaraz obok łazienki.
Ale czy to ma jakieś znaczenie, gdzie on był?
Po woli zszedłem do kuchni delikatnie zapukałem w drzwi, które były lekko przymknięte.
Proszę, proszę się nie krępować – usłyszałem głos gdzieś z drugiego końca mieszkania.
O, jesteś drogi Michale już. Byłam tylko w łazience i przygotowywałam ręczniki dla Ciebie.
Proszę, częstuj się tym, na co tylko masz ochotę.
Na starym drewnianym kuchennym kredensie, przerobionym na ogromny stół, stało wiele przeróżności. Na środku stołu stał starannie ułożony bukiecik kwiatów składający się z tulipanów i innych żółtych  kwiatków, których nazwy nigdy nie potrafię zapamiętać.
Obok nich stał ogromny talerz z jedzeniem.
Basia weszła do pokoju z porcelanową zastawą i delikatnie rozstawiła ją na stole.
Proszę bardzo, proszę brać na co masz tylko ochotę – kobieta powtórzyła to już chyba setny raz.
Nie chciałem zaczynać bez właściciela – odpowiedział podekscytowanym głosem Michał.
Właściwie, jeżeli mogę…- mężczyzna przerwał w tym momencie.
Słucham, coś chciałeś zapytać? – zapytała kobieta.
Tak. Chodzi mi tę noc kiedy Krysia była z Panem Walentynowiczem na sylwestrze.
A masz na myśli tę noc z dziewięćdziesiątego dziewiątego na dwutysięczny?- kobieta podniosła głowę nad porcelanową filiżankę delikatnym uśmiechem popatrzyła na okno.
Prawda byli wtedy razem, co to była za noc – rozmarzyła się kobieta.
To ty tam też byłaś? – zapytałem z niedowierzaniem.
Oczywiście – roześmiała się.
Pan Walentynowicz jest, a właściwie był moim ojcem.
Razem z  Basią jesteśmy jedynymi prawowitymi właścicielkami majątku po nim.
Basia i Michał długo jeszcze siedzieli przy stole i rozmawiali.
Nie chce mi się dokładnie po raz drugi wysłuchiwać tej samej historii, więc jako narrator w skrócie opowiem co wyszło z ich rozmowy.
Michał Ustek, nasz miłościwy dziennikarz, dowiedział się od Basi, kochanki Krysi Walentynowicz, a dokładniej mówiąc……,
że za wzajemną miłość dziewczyn do siebie, ludzie jak i całe miasto wydało list, w którym jak to określiły władze miejskie z naczelnym biskupem,
że ze względu na ich skłonności homoseksualne obie z Pań muszą zostać ukarane. Wspomnę tylko, ze kara skierowana w ich stronę wcale nie była taka mała i nie dotknęła żadnej z Pań. 
Ponieważ, że ojciec Krysi był bogatym zarządzą dużej posiadłości  miejskie, w zamian za nie ukaranie jego córki, władze nielegalnie porwały mężczyznę, tak, że ślad po nim zaginął. Przez długi czas po tym wydarzeniu, nasze bohaterki jeszcze długo były nękane, dlatego obie postanowiły, że jedynym rozwiązaniem będzie wyjazd za granicę.
Od tego czasu kochanki utrzymują jedynie między sobą kontakt pod zmienionymi nazwiskami.


Tego samego wieczoru miałem pociąg powrotny. Po całym dniu ciekawym, ale męczącym dniu, w końcu miałem odrobinę ciszy dla siebie.
Tak bardzo
pożądanej przeze mnie w tej chwili...