Na dzień dobry, rzucił mi się w oczy ogromny napis na murze nie wielkiej uliczce, którą musiałem przejść wychodząc z hotelu. Brzmiał on bardzo prosto - ZAKAZ SIKANIA I
PLUCIA POD KARĄ GRZYWNY.
A ja muszę się przyznać, że przez pewną chwilą nie mogłem uwierzyć
w niego.
A ja muszę się przyznać, że przez pewną chwilą nie mogłem uwierzyć
w niego.
Jednak, wracając do dnia
dzisiejszego.
Po przejściu do głównej z
ulic, od kampusu dzieliła mnie jedynie droga samochodem, a raczej miejscową
taksówką – tak dla poprawności.
Oczywiście nie inaczej
panowie taksówkarze targowali się o cenę- w końcu jak na prawdziwych hindusów
przystało.
Na szczęście mój prywatny
przewodnik świetnie poradził sobie z targowaniem.
Po około czterdziestu
minutach dojechałem na miejsce.
Widok jaki mnie przywitał był oszałamiający, a
z drugiej strony muszę przyznać, poczułem się trochę zaniepokojony. Wszędzie do
okoła obozu stała straż i wojsko, które dokładnie obserwowały każdego kto
pojawiał się w okolicy kampusu. W porównaniu z tym co widziałem do tej pory
muszę przyznać, że budynki jakie zobaczyłem były całkiem eleganckie. Jednak w
trakcie zwiedzania bardziej wewnętrznych części kampusu, okazało się, że tak
ładnie wcale już nie było.
Ze względu na to, że nie
byłem uczestnikiem konferencji, mogłem spokojnie przejść cały kampus i
dokładnie poobserwować jak wygląda codzienne życie. Ale zacznijmy od początku.
Akademiki studentów
Grzyb, brud, wiszące ubrania
w różnej formie przed oknami i dźwięki jakiegoś hinduskiego discopolowego
zespołu. Tak w skrócie wyglądał jeden z
miejscowych akademików, w którym mieszkali studenci. Jak jest w środku tego nie
wiem. Mogę jedynie się domyślać, ze jeżeli widok z zewnątrz przypomina
zapleśniałą gąbkę, to środek musi być równie uroczy.
Budynek wydziału prawa
Był to jedyny budynek do
którego udało mi się wejść i zobaczyć jak wygląda środek hinduskiego wydziału
prawa. Kiedy doszedłem do wydziału prawa, dochodziło południe. Przed moimi
oczami odsłoniła się ogromna kolejka studentów. Z prawej strony znajdowała się
tablica z ogłoszeniami, akurat wtedy był to czas egzaminów, więc na tablicy z
ogłoszeniami mogłem dowiedzieć się kto kiedy ma jaki egzamin i z którym wykładowcą.
Wspomnę jeszcze kilka słów
odnośnie pokoi wykładowców,
a w zasadzie ich zewnętrznego widoku.
a w zasadzie ich zewnętrznego widoku.
W zasadzie nie ma co tutaj
specjalnie opisywać.
Potężne drzwi i kraty z
metalowymi łańcuchami. Przez chwilę poczułem się jak w wiezieniu, lecz widok
sierot (studentów) stojących w ogromnej kolejce do tego pokoju uświadomił mnie,
że nie jest to więzienie, tylko pokój wykładowcy. Z drugiej jednak strony skąd
tam miało się nagle wziąć wiezienie jak, przecież wszedłem do budynku prawa.
Obiad na kampusie
Około godziny trzynastej miejscowego
czasu, nadeszła najbardziej wyczekiwana pora, czyli obiad w miejscowym wydaniu.
Już nie mogłem się do czekać, co władze kampusu zaserwują. Powróciłem do
budynku, z którego wyruszyłem na zwiedzanie kampusu i w którym miał odbyć się
obiad. Nie długo czekałem na miłe rozczarowanie, oczywiście miałem na myśli nie
miłe. Z dużym i wyraźnym podkreśleniem na nie.
Wspomniane już przeze mnie ,,przysmaki” były
dość nie typowe. Już same ich nazwy dużo mówiły o sobie.
Dla wszystkich
zainteresowanych, a propo nazw posiłków, umieściłem je wszystkie w słowniczku
na samym końcu, który sam ułożył mi się po wycieczcie.
Piętnaście po pierwszej,
podjechały dwa tuk-tuki z posiłkami.
Nie byłoby w tym nic
specjalnego, gdyby nie warunki w jakich to jedzenie przebywało, a później było
podawane.
Ale o tym za chwilę.
Stoły powoli zaczęły się
zapełniać, a każda z podanych potraw była odpowiednio podpisana, tak na wszelki
wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwość co to jest.
Spośród podanych potraw,
można było sobie nałożyć cześć warzywną, i tą drugą uznawaną za największy
rarytas czyli mięsną, składającą się w głównej mierze z baraniny.
Dla dodania smaku, wszystkie
posiłki zostały podane przez wielofunkcyjną szmatę, która pełniła funkcje
zarówno myjącą jak i do przenoszenia garnków z jedzeniem (w zależności od
bieżącej potrzeby).
Po pełnym i urokliwym
obiedzie przyszedł czas na dalsze zwiedzanie kampusu. Na samym końcu kampus był
rozbudowywany, a za razem było to idealne miejsce żeby zobaczyć Himalaje.
I chociaż Himalaje oddzielone
były o jakieś trzysta kilometrów, udało mi się je zobaczyć. Z początku były
niewyraźne i wyglądały całkiem jak chmury, jednak po niedługim czasie odsłoniły
się tak, że nie miałem już wątpliwości. Musze przyznać nie mogłem im się
oprzeć.
Były niesamowite.
Idealny widok na pokrzepienie
ducha i dobre zakończenie dnia pełnego wrażeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz