poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Kampus Nehu




Na dzień dobry,  rzucił mi się w oczy ogromny napis na murze nie wielkiej uliczce, którą musiałem przejść wychodząc z hotelu. Brzmiał on bardzo prosto - ZAKAZ SIKANIA I PLUCIA POD KARĄ GRZYWNY.
A ja muszę się przyznać, że przez pewną chwilą nie mogłem uwierzyć
w niego.
Jednak, wracając do dnia dzisiejszego.
Po przejściu do głównej z ulic, od kampusu dzieliła mnie jedynie droga samochodem, a raczej miejscową taksówką – tak dla poprawności.
Oczywiście nie inaczej panowie taksówkarze targowali się o cenę- w końcu jak na prawdziwych hindusów przystało.
Na szczęście mój prywatny przewodnik świetnie poradził sobie z targowaniem.
Po około czterdziestu minutach dojechałem na miejsce.
 Widok jaki mnie przywitał był oszałamiający, a z drugiej strony muszę przyznać, poczułem się trochę zaniepokojony. Wszędzie do okoła obozu stała straż i wojsko, które dokładnie obserwowały każdego kto pojawiał się w okolicy kampusu. W porównaniu z tym co widziałem do tej pory muszę przyznać, że budynki jakie zobaczyłem były całkiem eleganckie. Jednak w trakcie zwiedzania bardziej wewnętrznych części kampusu, okazało się, że tak ładnie wcale już nie było.
Ze względu na to, że nie byłem uczestnikiem konferencji, mogłem spokojnie przejść cały kampus i dokładnie poobserwować jak wygląda codzienne życie.  Ale zacznijmy od początku.







Akademiki studentów
Grzyb, brud, wiszące ubrania w różnej formie przed oknami i dźwięki jakiegoś hinduskiego discopolowego zespołu. Tak w skrócie wyglądał  jeden z miejscowych akademików, w którym mieszkali studenci. Jak jest w środku tego nie wiem. Mogę jedynie się domyślać, ze jeżeli widok z zewnątrz przypomina zapleśniałą gąbkę, to środek musi być równie uroczy.

Budynek wydziału prawa

Był to jedyny budynek do którego udało mi się wejść i zobaczyć jak wygląda środek hinduskiego wydziału prawa. Kiedy doszedłem do wydziału prawa, dochodziło południe. Przed moimi oczami odsłoniła się ogromna kolejka studentów. Z prawej strony znajdowała się tablica z ogłoszeniami, akurat wtedy był  to czas egzaminów, więc na tablicy z ogłoszeniami mogłem dowiedzieć się kto kiedy ma jaki egzamin i z którym wykładowcą.
Wspomnę jeszcze kilka słów odnośnie pokoi wykładowców,
a w zasadzie ich zewnętrznego widoku.
W zasadzie nie ma co tutaj specjalnie opisywać.
Potężne drzwi i kraty z metalowymi łańcuchami. Przez chwilę poczułem się jak w wiezieniu, lecz widok sierot (studentów) stojących w ogromnej kolejce do tego pokoju uświadomił mnie, że nie jest to więzienie, tylko pokój wykładowcy. Z drugiej jednak strony skąd tam miało się nagle wziąć wiezienie jak, przecież wszedłem do budynku prawa.

Obiad na kampusie
Około godziny trzynastej miejscowego czasu, nadeszła najbardziej wyczekiwana pora, czyli obiad w miejscowym wydaniu. Już nie mogłem się do czekać, co władze kampusu zaserwują. Powróciłem do budynku, z którego wyruszyłem na zwiedzanie kampusu i w którym miał odbyć się obiad. Nie długo czekałem na miłe rozczarowanie, oczywiście miałem na myśli nie miłe. Z dużym i wyraźnym podkreśleniem na nie.
 Wspomniane już przeze mnie ,,przysmaki” były dość nie typowe. Już same ich nazwy dużo mówiły o sobie.
Dla wszystkich zainteresowanych, a propo nazw posiłków, umieściłem je wszystkie w słowniczku na samym końcu, który sam ułożył mi się po wycieczcie.
Piętnaście po pierwszej, podjechały dwa tuk-tuki z posiłkami.
Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie warunki w jakich to jedzenie przebywało, a później było podawane.
Ale o tym za chwilę.
Stoły powoli zaczęły się zapełniać, a każda z podanych potraw była odpowiednio podpisana, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwość co to jest.
Spośród podanych potraw, można było sobie nałożyć cześć warzywną, i tą drugą uznawaną za największy rarytas czyli mięsną, składającą się w głównej mierze z baraniny.
Dla dodania smaku, wszystkie posiłki zostały podane przez wielofunkcyjną szmatę, która pełniła funkcje zarówno myjącą jak i do przenoszenia garnków z jedzeniem (w zależności od bieżącej potrzeby).
Po pełnym i urokliwym obiedzie przyszedł czas na dalsze zwiedzanie kampusu. Na samym końcu kampus był rozbudowywany, a za razem było to idealne miejsce żeby zobaczyć Himalaje.
I chociaż Himalaje oddzielone były o jakieś trzysta kilometrów, udało mi się je zobaczyć. Z początku były niewyraźne i wyglądały całkiem jak chmury, jednak po niedługim czasie odsłoniły się tak, że nie miałem już wątpliwości. Musze przyznać nie mogłem im się oprzeć.
Były niesamowite.


Idealny widok na pokrzepienie ducha i dobre zakończenie dnia pełnego wrażeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz