Samolot z Kolkaty do Shillongu
Kolejna zabawna historia,
którą teraz wspominam ze śmiechem,
choć muszę przyznać, na początku wcale nie było mi wesoło. Do momentu dotarcia na lotnisko wszystko odbywało się bez problemu, w końcu o wszystko dbał przewodnik o pseudonimie szybki Lopez.
choć muszę przyznać, na początku wcale nie było mi wesoło. Do momentu dotarcia na lotnisko wszystko odbywało się bez problemu, w końcu o wszystko dbał przewodnik o pseudonimie szybki Lopez.
Po wyjęciu walizek z
autobusu, pożegnaniu się z naszym kierowcą i jego pomocnikiem, nadszedł czas na
przekroczenie murów lotniska.
Z racji tego, że przyjechałem
na lotnisko wcześniej mój samolot jeszcze się nie wyświetlał na tablicy
odlotów. Znalazłem jakieś spokojne miejsce w kąciku i usiadłem spokojnie czekając
na czas kiedy pojawi się informacja, że mogę iść się odprawiać.
Po jakimś czasie, mój numer
samolotu się pojawił. Zabrałem walizy i poszedłem w stronę odprawy. Po drodze
tablica przewertowała się i mój lot znikł.
Na szczęście lot zakończył
się jak każda dobra bajka. Po przejściu dokładnej kontroli i wyczekaniu się
chwilę w poczekali w końcu doczekałem się na swój szczęśliwy lot do Shillongu.
Kilka zdjęć z samolotu poniżej:
Hotel w Shillongu
Po szczęśliwym odnalezieniu
samolotu, doleciałem na lotnisko w Shillongu. Teren wokół lotniska skojarzył mi się z pustynia,
lub miejscem, na którym nic nie ma. Nie pomyliłem się za bardzo. Rzeczywiście,
po wyjściu z budynku lotniska, okazało się, że jest tylko parking, a dookoła
oprócz piasku i czerwonej gleby nic więcej. W końcu gdy udało mi się zapakować
bagaże do samochodu, udałem się do
hotelu. Widoki po drodze były niesamowite. I tutaj po raz drugi mogłem
przekonać się jak daleka jest droga do nie daleko odległego miasta. Dwadzieścia
piec kilometrów, to znowu nie jest nie wiadomo jaka odległość. Myliłem się.
Podróż zajęła dwie godziny. Przez dwie godziny moje oczy rozkoszowały się górskim
krajobrazem. Chociaż muszę przyznać czasami robiło się niebezpiecznie. Pamiętam
dwie groźne sytuacje i obie miały miejsce w czasie wyprzedzania. Zastrzeżenia miałem do ruchu ulicznego i
sposobu jazdy. W czasie wyprzedzania, nie ważne, czy jest to prosta droga, czy
pod górę z zakrętami sześćdziesiąt stopni i więcej, pierwszeństwo
przejazdu ma ten który pierwszy zatrąbi.
Tym samym odpowiedziałem sobie na pytanie dlaczego jazda bez klaksonu jest nie
możliwa.
Kiedy szczęśliwie po dwóch godzinach,
wyścigów, wyprzedzania tirów na zakrętach pod górę, i wielu innych
czynnościach, jakie w hinduskim ruchu drogowym są na porządku dziennym, udało
mi się bezpiecznie dojechać, pod wymarzony hotel. Pierwszy raz kiedy zszedłem do
restauracji nikogo w niej nie zastałem. W końcu po zakończeniu czynności
łączenia stołów i usadzania pojawił się ten sam dylemat jaki zawsze mam gdy
dostaje kartę. W końcu po długim namyśle wybrałem danie ,,vegetable sizlers”
Nie miałem pojęcia co to
jest.
Po okresie około tygodnia z
hakiem, ale nie za dużym, mój nos wyczuł zapach słodyczy. Nie daleko hotelu, w którym
mieszkałem znajdowała się miejscowa cukierenka, w której były słodkie
przeróżności. Zaczynając od ciastek, wyrobów podobnych do chałwy, kończąc na czymś co całkiem przypominało
naleśniki. Nie inaczej dokonałem zakupów w niej. Pierwszą rzeczą jaką zjadłem
nie czekając nawet jak wrócę do hotelu był naleśnik. W brew moim oczekiwaniom,
słodycze z cukierenki były naprawdę wyjątkowe i niepowtarzalne. Naprawdę
polecam każdemu spróbowanie miejscowych wyrobów. Jak tylko jest możliwość
należy próbować. Przekonałem się sam na sobie. Oczywiście na początku miałem
dylematy, czy aby na pewno to zjeść, w końcu po długiej chwili i zapachu, który
unosił się z naleśnika spróbowałem, i do dzisiaj nie żałuje tego wyboru. Coś
fantastycznego! I zdjęcia tradycyjnie na koniec zostawiam:
Wodospady
Miejscowy cmentarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz