poniedziałek, 11 kwietnia 2016

To już prawie koniec, dlatego pora trochę posmęcić:)





Samolot z Kolkaty do Shillongu
Kolejna zabawna historia, którą teraz wspominam ze śmiechem,
choć muszę przyznać,  na początku wcale nie było mi wesoło. Do momentu dotarcia na lotnisko wszystko odbywało się bez problemu, w końcu o wszystko dbał
przewodnik o pseudonimie szybki Lopez.


Po wyjęciu walizek z autobusu, pożegnaniu się z naszym kierowcą i jego pomocnikiem, nadszedł czas na przekroczenie murów lotniska.
Z racji tego, że przyjechałem na lotnisko wcześniej mój samolot jeszcze się nie wyświetlał na tablicy odlotów. Znalazłem jakieś spokojne miejsce w kąciku i usiadłem spokojnie czekając na czas kiedy pojawi się informacja, że mogę iść się odprawiać.
Po jakimś czasie, mój numer samolotu się pojawił. Zabrałem walizy i poszedłem w stronę odprawy. Po drodze tablica przewertowała się i mój lot znikł.

Na szczęście lot zakończył się jak każda dobra bajka. Po przejściu dokładnej kontroli i wyczekaniu się chwilę w poczekali w końcu doczekałem się na swój szczęśliwy lot do Shillongu.
Kilka zdjęć z samolotu poniżej:

 Hotel w Shillongu
Po szczęśliwym odnalezieniu samolotu, doleciałem na lotnisko w Shillongu. Teren  wokół lotniska skojarzył mi się z pustynia, lub miejscem, na którym nic nie ma. Nie pomyliłem się za bardzo. Rzeczywiście, po wyjściu z budynku lotniska, okazało się, że jest tylko parking, a dookoła oprócz piasku i czerwonej gleby nic więcej. W końcu gdy udało mi się zapakować bagaże do samochodu,  udałem się do hotelu. Widoki po drodze były niesamowite. I tutaj po raz drugi mogłem przekonać się jak daleka jest droga do nie daleko odległego miasta. Dwadzieścia piec kilometrów, to znowu nie jest nie wiadomo jaka odległość. Myliłem się. Podróż zajęła dwie godziny. Przez dwie godziny moje oczy rozkoszowały się górskim krajobrazem. Chociaż muszę przyznać czasami robiło się niebezpiecznie. Pamiętam dwie groźne sytuacje i obie miały miejsce w czasie wyprzedzania.  Zastrzeżenia miałem do ruchu ulicznego i sposobu jazdy. W czasie wyprzedzania, nie ważne, czy jest to prosta droga, czy pod górę z zakrętami sześćdziesiąt stopni i więcej, pierwszeństwo przejazdu  ma ten który pierwszy zatrąbi. Tym samym odpowiedziałem sobie na pytanie dlaczego jazda bez klaksonu jest nie możliwa.

Kiedy szczęśliwie po dwóch godzinach, wyścigów, wyprzedzania tirów na zakrętach pod górę, i wielu innych czynnościach, jakie w hinduskim ruchu drogowym są na porządku dziennym, udało mi się bezpiecznie dojechać, pod wymarzony hotel.  Pierwszy raz kiedy zszedłem do restauracji nikogo w niej nie zastałem. W końcu po zakończeniu czynności łączenia stołów i usadzania pojawił się ten sam dylemat jaki zawsze mam gdy dostaje kartę. W końcu po długim namyśle wybrałem danie ,,vegetable sizlers”
Nie miałem pojęcia co to jest.


Po okresie około tygodnia z hakiem, ale nie za dużym, mój nos wyczuł zapach słodyczy. Nie daleko hotelu, w którym mieszkałem znajdowała się miejscowa cukierenka, w której były słodkie przeróżności. Zaczynając od ciastek, wyrobów podobnych do chałwy,  kończąc na czymś co całkiem przypominało naleśniki. Nie inaczej dokonałem zakupów w niej. Pierwszą rzeczą jaką zjadłem nie czekając nawet jak wrócę do hotelu był naleśnik. W brew moim oczekiwaniom, słodycze z cukierenki były naprawdę wyjątkowe i niepowtarzalne. Naprawdę polecam każdemu spróbowanie miejscowych wyrobów. Jak tylko jest możliwość należy próbować. Przekonałem się sam na sobie. Oczywiście na początku miałem dylematy, czy aby na pewno to zjeść, w końcu po długiej chwili i zapachu, który unosił się z naleśnika spróbowałem, i do dzisiaj nie żałuje tego wyboru. Coś fantastycznego! I zdjęcia tradycyjnie na koniec zostawiam:
 Uliczka



 Wodospady





 Miejscowy cmentarz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz