niedziela, 20 listopada 2016

,,Z kroniki kryminalnej", część 7


Dobry wieczór Państwu, dzisiejszego wieczoru zapraszam na kolejny odcinek powieści ,,Z kroniki kryminalnej", tym razem w trochę innej formie niż jak to było do tej pory.
Okładka miała być pierwotnie zupełnie inna, ale ze względu na konieczność zmniejszenia pliku, to obrazek się sam zmienił, a ja już nie mam pojęcia ja go zmienić :) Ale to mało istotne mam taką nadzieję :) A oryginał jakby ktoś był zainteresowany chętnie prześle :)
Miłego odbioru i do usłyszenia w przyszłą niedzielę.

niedziela, 13 listopada 2016

,,Z kroniki kryminalnej", część 6

Oglądał Pan ,,Psychozę” – Alfreda Hitchcocka?- mężczyzna zapytał mnie niespodziewanie odstawiając wygrzany w rękach kieliszek na stolik obok mnie.
- Nie, ale oglądałem serial Bates Motel, podobno powstał na bazie Psychozy – odpowiedziałem, biorąc ostatni łyk tego co zostało mi w kieliszku.
- A znam- widziałem kilka razy. Podobno czwartą serię mają teraz kręcić- powiedział z uśmiechem na twarzy.
A wracając do ,,Psychozy”  - polecam Panu ten film. Zwłaszcza niech zwróci pan uwagę na postać Normana Bates’a i jego matki – przerwał.
W tym momencie do mojej pustej głowy dotarło, że mężczyzna próbuje mi przekazać coś bardzo ważnego, ale nie chce o tym powiedzieć wprost.
Pan Fletcher wstał z kanapy i skierował się w stronę starego regału.
Przez chwile w nim grzebał i wrócił na tapczan z małej wielkości pudełkiem, które wypełnione było listami i luźno pętającymi się zapisanymi kartkami.
Pamięta Pan jak mówiłem, że widziałem ich po raz ostatni rozpływających się w drzwiach – zapytał wyjmując z pudełka zapisane kartki.
- Tak, oczywiście Panie Fletcher – powiedziałem poprawiając się na fotelu.
- Użyłem mojej wyobraźni – powiedział mężczyzna.
- Zapewne zastanawia się Pan co to jest?
- Ychy – potrząsnąłem głową nie wypowiadając ani jednego słowa.
Są to listy Pana Walentynowicza do jego matki- powiedział wyjmując listy z pudełka.
- Pisał do swojej Matki? – zapytałem z niedowierzaniem.
Pan Fletcher nic nie powiedział. Uśmiechnął się jedynie.
Schowałem listy, które dostałem od niego do kieszeni marynarki.
Obiecałem Panu Fletcherowi, że nasza dalsza rozmowa nie wyjdzie na zewnątrz. Rozmawialiśmy do późna, wbrew temu co oczekiwałem po wizycie u niego dowiedziałem się rzeczy, o których nikt nie wiedział. Na zakończenie naszej rozmowy, dostałem adres boya hotelowego, który całą noc spędził wtedy w hotelu.
Nie duży drewniany zegar wiszący na ścianie za mną wybił szóstą wieczór. Odwróciłem się za siebie nie mogąc uwierzyć w to, że jest już szósta. Z przed pokoju wydobywały się smakowite zapachy obiadu.
Drzwi nagle otworzyły się i żona Pana Fletchera zaprosiła nas na obiad.
Prawda jest taka, że wcale nie chciałem zostać na obiad, jednak tak naprawdę nie wypadało mi odmówić starszemu Panu, dzięki któremu dużo się dowiedziałem o tamtej nocy.
No to zapraszam do jadalni – powiedział wstając i wskazując mi drogę obok wysokich schodów prowadzących na piętro domu.
Zapachy świeżo wyjętej kaczki z pieca coraz bardziej drażniły mój głodny brzuch. Na samym środku drewnianego stołu stał już duży półmisek z upieczoną kaczką z warzywami i dzbanek z czymś w rodzaju kompotu, a może soku – do końca sam nie wiedziałem co to jest.
Pomimo, że spędziłem cały dzień u obcych mi całkiem ludzi czułem się jak u siebie w rodzinnym domu, a może i nawet lepiej.
Szczerze mówiąc, nie chciało mi się wychodzić.
Najedzony i zadowolony, że udało mi się zdobyć tyle informacji zaraz po siódmej udałem się w drogę powrotną.
Żeby mi się lepiej wracało, dostałem buteleczkę z winem, tutaj się przyznam, chociaż nie jestem wielbicielem alkoholu, ta butelka wina była wyjątkowa.



Kilka minut przed wpół do ósmej wieczorem,  wsiadłem do ostatniego, starego, wiedeńskiego składu tramwajowego i powoli wracałem do domu. 

Do domu miałem dobre pięćdziesiąt minut, czyli akurat żeby poukładać sobie w głowie to czego dowiedziałem się rozmawiając z panem Fletcherem. Mijając po kolei następne przestanki oglądałem sobie ludzi spieszących się gdzieś, nic mi nie mogło się poukładać. Myśli przeplatały się ze sobą tak mocno, jakby co najmniej chciały stoczyć ze sobą wojnę na życie i śmierć. 

piątek, 11 listopada 2016

Wszystkich Świętych


Już od jakiegoś czasu zabierałem się za to i za każdym razem czułem się jak ta sama sujka co się wybrać za morze nie może. W końcu mi się udało i pozbierałem zdjęcia z cmentarzy, a do tego dodałem takie dziwne dźwięki.

niedziela, 6 listopada 2016

Z kroniki kryminalnej,część 5

- Interesuje Pana Sylwester w hotelu? – zaczął, uśmiechając się i nalewając nam herbatę do porcelanowych filiżanek ozdobionych w kwiaty i ptaszki.
- Dziękuję – powiedziałem odbierając od niego filiżankę z grubą sikorką.
- Tak – dodałem.
 - Ych, mężczyzna rozmarzył się na chwile. Usiadł na tapczanie i delikatnie przechylił filiżankę biorąc łyk herbaty.
Przez nie długi czas siedzieliśmy na wprost siebie bez słowa.
Nie wiem dlaczego, ale to był wyjątkowy Sylwester w naszym hotelu- zaczął. Ja siedziałem na wprost niego i dokładnie słuchałem co mówił.
Nigdy więcej tak dobrze i spokojnie już nie było.
 Tego wieczoru goście zjeżdżali się ze wszystkich stron, jakie tylko istniały. Chociaż często wydawało mi się, że było ich więcej niż tylko cztery- mężczyzna roześmiał się głośno.
Dokładnie o godzinie dziewiętnastej miała rozpocząć się zabawa Sylwestrowa. Pamiętam jak dzisiaj, tysiące pięknych Dam ubranych w długie kolorowe spódnice z gorsetem dla podkreślenia ich elegancji i wdzięku. Towarzyszyli im również eleganccy Dżentelmeni ubrani w białe koszule i czarne fraki.
Kilka minut po siódmej wszystko się zaczęło. Pamiętam tę noc jak dzisiaj.  
Cała sala balowa była ubrana w kolorowe balony owinięte taśmą.
Orkiestra stała na środku, bo akustyka stamtąd była najlepsza, no i widok na zaproszonych gości. Co pan ma na myśli?- przerwałem mężczyźnie.
Ochh, drogi Panie – westchnął mężczyzna. Przecież to oczywiste. Zawsze młode Panienki wychodzą na scenę po to, żeby mieć lepszy widok na znalezienie odpowiedniego partnera do tańca.
Co kolwiek to znaczy – pomyślałem, postanowiłem, nie rozwijać dalej tej rozmowy.
 Głównym gościem tego wieczoru był Ian Woodgreen. Oczywiście byli też inni znani piosenkarze.
Pani Walentynowiczowa, dama o którą Pan pyta, ubrana była w lśniąco-błyszczącą, długą suknię. Tak z plotek, które chodziły wtedy po całym mieście, to powiem panu, że Pan Walentynowicz był już wtedy po rozwodzie z panią Klimaszewską. Podobno wyszła za niego tylko dla jego majątku. Nic w tym dziwnego. Ona pochodziła z biednej robotniczej rodziny. W dzieciństwie od nikogo nic nie dostała, więc jak się przytrafiła okazja, to czemu by nie wykorzystać jej- dodał Pan Fletcher.
Przed godziną dwudziestą pierwszą, wystąpiła nasza największa gwiazda. Wtedy po raz pierwszy spostrzegłem ich razem. Jako jedyni tańczyli na całym parkiecie. A ich oczy same uśmiechały się do siebie. Co działo się dalej z nimi, tego już nie wiem. Udało mi się zauważyć jedynie, jak tanecznym krokiem rozpłynęli się prawie nie zauważeni gdzieś przy drzwiach wyjściowych.
- O tutaj mi się schowaliście!
Pan Fletcher niechętnie odwrócił się przez lewę ramię w stronę drewnianych drzwi, w których stała jego żona – Iwona.
Srebrna taca z epoki wiktoriańskiej, na której leżały świeżo upieczone  ciasteczka wysunęła się kobiecie z rąk i spadła prosto pod moje nogi.
-Och, proszę nie zbierać – kobieta poderwała się od razu, gdy zobaczyła, że zacząłem zbierać i układać ciasteczka, a raczej ich resztki, które poległy pod moimi nogami.
- Żaden problem – powiedziałem podając kobiecie tacę.
- No to proponuję Panu domowej nalewki – Pan Fletcher wstał z tapczanu .
- Dziękuję Panu bardzo, ale ja jestem nie pijący – powiedziałem.
- Oczy Pana Fletchera dziwnie zmniejszyły się. Własnej produkcji z czarnego bzu? – proponował dalej. Wiedziałem, że nie mogłem mu odmówić kieliszka, a tym bardziej jeżeli chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tamtym wieczorze.
- Bardzo chętnie – odpowiedziałem uśmiechając się tak szeroko jak tylko potrafiłem.
- No pewnie! – wiedziałem, że mi Pan nie odmówi – powiedział z radością małego dziecka.
- To ja przyniosę więcej ciasteczek – zaświergotała kobieta widząc uśmiechy na naszych twarzach.
- Iwo, idź szykować obiad, nasz gość zje z nami obiad – powiedział mrugając okiem.

Po tych słowach wiedziałem już, ze tak szybko stąd nie wyjdę. Wypiliśmy po kieliszku nalewki z czarnego bzu, brrr.. jak dla mnie prawie nie pijącego był to strasznie mocny trunek. Mniej więcej co półgodziny pan Fletcher wypijał kolejne kieliszki ciemnego trunku, a ja trzymając cały czas ten sam kieliszek, w połowie jeszcze pełny, uważnie go słuchałem.