poniedziałek, 28 marca 2016

Kalkuta



Szybki Lopez, czyli przewodnik po Kalkucie

Po szczęśliwej podróży, dojechałem do Kalkuty. Na peronie miał czekać przewodnik. O ile większych problemu z jego znalezieniem nie było, o tyle z początkową komunikacja już tak.
Na samym początku, mężczyzna latał po całym peronie, równocześnie  gadając z kimś przez telefon. W końcu po jakiejś chwili przyleciał, przedstawił się i powiedział żebym poczekał chwilkę na niego i rozpłynął się w tłumie. Po około dziesięciu minutach pojawił się ponownie  i stwierdził, że możemy już iść. Mężczyzna był niski, taki gdzieś mojego wzrostu, albo i jeszcze trochę nawet niższy, tylko potężniejszy w szerz niż ja. A jego pseudonim pojawił się od szybkości z jaką się poruszał i załatwiał wszystko. Równocześnie można by było ją porównać do prędkości strusia Pędziwiatra z kreskówki, tylko kojota mu brakowało.



Po ósmej wieczorem wyszedłem z hotelu. Zaczynało się już ściemniać. Przy głównej ulicy, stali sklepikarze z ogromnymi kotłami, w których smażyli jedzenie na głębokim tłuszczu, a następnie sprzedawali każdemu kto zechciał. Sam nie odważyłem się na spróbowanie.
Co róg, ktoś rozstawiony był albo z białymi jajkami, albo z innym rodzajem jedzenia. Podobno jajko, ma tutaj bardzo dużą wagę, zwłaszcza dla rikszowców, którzy praktycznie niczym innym się nie żywią. Usłyszałem, że podobno wieczorem kiedy zakończą swoją całodniową pracę, ustawiają swój wózek, gdzieś przy głównej ulicy, na boku, i zasypiają w niej. Zapach jaki wydobywa się od rikszarzy podobno nie jest przyjemny. Czy tak jest, nie sprawdziłem tego  do końca osobiście. Widziałem jedynie rikszę zaparkowaną przy głównej ulicy, ale czy była z właścicielem, czy pusta tego nie wiem.
Odnośnie całych rodzin, mieszkających na chodnikach. Może wydąć się to całkiem nie możliwe, jednak jest to jak najbardziej prawdziwe.
Ponieważ, ze Indie są krajem ubogim. Tak naprawdę w Indiach istnieją dwie klasy społeczne. Pierwsza to bardzo bogaci ludzie, którzy żyją w zamkniętych budynkach. Mam tutaj na myśli wysokie eleganckie wille, z takimi samymi (wysokościowo takimi samymi) murami, jak ich wille, albo i nawet jeszcze wyższymi, no i oczywiście obowiązkowo z ochroną policji, albo jakiś innych służb mundurowych.
I drugą, do której zalicza się większa większość społeczeństwa - pozostali. Ci ludzie nie mają takich luksusów jak ci pierwsi.
Najczęstszym ich domem jest kawałek chodnika i duże drewniane deski, które służą za łóżka. Podczas swojego wieczornego spaceru, mogłem zobaczyć właśnie całe rodziny mieszkające w taki sposób.
Ale i miasteczka składające się z kilku namiotów obok siebie i mieszkających w nich w nocy ludziach bez większego trudu  znalazłem. 

Na koniec kilka zdjęć i to tyle na ten tydzień :)


niedziela, 27 marca 2016

I oto nocny pociąg do Kalkuty



Nocny pociąg z Delhi do Kolkaty
Atrakcje jakie były dzisiaj przede mną to sześć godzin w autobusiku  
z powrotem do Delhi na dworzec, i jak do tej pory, największa atrakcja, czyli podróż miejscowym pociągiem z kuszetkami do miasta Matki Teresy. Co raz bardziej nie mogłem  się już doczekać. Po pełnym emocji powrocie
z Jaipuru i Agry do Delhi, nadszedł teraz czas na kolejny etap podróży.
Tym razem miałem przed sobą do przejechania 1500 kilometrów,
nocnym pociągiem indyjskiej kolei. Z pod hotelu w Jaipurze wyruszyłem parę minut po dziewiątej.
Droga minęła tym razem spokojnie i bez większych zakupów, bo czas nas poganiał.
Na dworzec kolejowy przyjechałem parę minut po piętnastej. Na początku nie mogłem pojąć, dlaczego kierowca miota się tam i z powrotem szukając jakiegoś gościa, który miał mnie odebrać i bezpiecznie wsadzić do pociągu, jeżeli do jadu pociągu było jeszcze całe mnóstwo czasu. Jego zachowanie zrozumiałem dopiero wtedy, gdy wszedłem na dworzec. Tłumy jakie tam panowały… , jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałem takiego widoku. Wtedy dopiero zrozumiałem, że przedostanie się przez ludzi,
którzy przeciskają się miedzy sobą, leżą na sobie, siedzą na betonie
w budynku, czy nawet tam śpią czekając na pociąg, do którego uda im
się wsiąść i pojechać w wymarzone miejsce, wcale nie będzie takie proste
i szybkie.
W trakcie oczekiwania na przewodnika, który poprosił, żebym zaczekał na niego, a on w tym czasie pozałatwia wszystko co jest do załatwienia.
Mając trochę czasu dokładnie obserwowałem to wyżej opisane zjawisko. Było dla mnie czymś ogromnym szokiem. W pewnym momencie usłyszałem dźwięk, który brzmiał jakby ktoś coś wygrał, lub przegrał
w teleturnieju, a zaraz za tym dźwiękiem odzywał się kobiecy głos. Dokładnie obracałem się wokół własnej osi, żeby zobaczyć, gdzie jest telewizor, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. Dopiero od przewodnika dowiedziałem się, że jest to dźwięk, który jest używany przed podaniem informacji odnośnie odjeżdżających i przyjeżdżających pociągów.
Po dłuższej chwili oczekiwania na przewodnika, nie ukrywam, w pewnym momencie zacząłem się denerwować, że pociąg zaraz odjedzie beze mnie,
a miałem do przejścia jeszcze cały dworzec. Na szczęście mężczyzna zaraz się pojawił i zaprowadził mnie na peron, gdzie czekał już  
,,SEALDAH RAJDHANI EXPRESS”. W porównaniu z innymi składami, które stały obok niego, ledwo zipiąc, na dodatek całe brudne
i obsmarowane, bliżej nie zidentyfikowanymi rzeczami, mój pociąg wyglądał jak królewski. W drodze na peron, przytrafiła mi się sytuacja, którą zawsze będę wspominał. W czasie przeciskania się przez tłum, poczułem jak jakiś chłopaków próbujących mi wepchnąć rękę do kieszeni, gdzie miałem paszport i pieniądze. Na swoje szczęście, a jego nie, jestem dość czułą osobą, i od razu wyczułem jego niecny zamiar, jakim było wyciągniecie mi z kieszeni najcenniejszych rzeczy. Bez chwili namysłu sięgnąłem po walizkę, i na tyle ile mogłem walnąłem mężczyznę po jego nogach w okolicy bliskiej krocza, a drugiego w kostkę. Najlepszy był widok, uciekających i zwijających się z bólu. Po tym małym incydencie
w końcu dotarłem do pociągu. Dokładnie o szesnastej trzydzieści pociąg zagwizdał na odjazd i rozpoczął swój kurs do Kalkuty, do której miałem dojechać następnego dnia parę minut po dziesiątej. Małżeństwo,
które jechało ze mną w przedziale zajęło dolne miejsca, a ja górne. Najzabawniejsze był ich język jakim się posługiwali. Do kolacji leżałem
u siebie na górze i przysłuchiwałem się łamanemu angielskiemu, połączonego z hinduskim. Brzmiało to niesamowicie.
Dokładnie o ósmej przyniesiono nam kolacje, która zresztą jak całe ichniejsze jedzenie była z dodatkiem curry, i innych ostrych przypraw.
Po kolacji, Pan z obsługi zbierał zamówienia na śniadanie, które oczywiście obowiązkowo, było ,, delikatnie” pikantne.
Po bardzo rozkosznej kolacji, jak i całym przeżyć dniu poczułem,
że moje myśli same kładą się spać, więc uczyniłem dokładnie to samo co one.
Następnego ranka, obudziło mnie słońce, przechodzące przez odsłonięte okna, i szum ludzi, którzy przygotowywali się do wyjścia z pociągu na wcześniejszej stacji. Podano śniadanie, a po śniadaniu miałem jeszcze około dwóch godzin drogi przed sobą. Po drodze widziałem całe wioski,  i ludzi żyjących w lepiankach, lub w jakiś innych tanich i nie trwałych materiałów, mieszkających przy brunatno zielonych stawach, lub tuż przy torowisku. Przed stacją docelową pociągu, która była również i moją docelowa stacją, postanowiłem skorzystać z ubikacji. A ponieważ , że byłem bardzo ciekawy czym się różni standard hinduski od europejskiego wszedłem do hinduskiej ubikacji. Po krótkiej chwili gdy zobaczyłem torowisko pod sobą, stwierdziłem ,że jednak skorzystam z normalnej toalety. Tuż przed wjazdem na stacje minął nas skład osobowy, zaprany tak mocno, że ludzie siedzący
w środku, dosłownie leżeli na sobie, a i na zewnętrznych stopniach stało jeszcze parę osób.
Za piętnaście jedenasta pociąg wjechał na stację. Muszę przyznać, pomimo półgodzinnego opóźnienia, i po całej nocy lepiłem się w nim mniej,
niż jak podróżuje polskimi pociągami.

wtorek, 22 marca 2016

Hotel w Jaipurze i Pani przewodnik w hotelowej restauracji



Od dawna zastanawia mnie dlaczego ludzie uważają się za mądrzejszych niż są w rzeczywistości?
Poprzedniego wieczoru
Zmęczony po całym dniu pełnym wrażeń jazdy i zwiedzania, a przede wszystkim głodny, i żądny odrobiny ciszy nagle zostałem wybity z jej rozkoszy przez wycieczkę. Jaką? Mniejsze o to, jaka by nie była. Po głębszym namyśle postanowiłem nie zdradzać jej kraju ojczystego. Siedząc przy stoliku,  czekając na swój posiłek, drzwi od restauracji nagle się otworzyły. Powoli przez nie, najpierw usłyszałem donośny głos odbijający się echem po wszystkich możliwych ścianach z korytarza, a za chwilę, pojawiają się sprawcy tego hałasu. Najpierw do restauracji weszło dwóch dobrze zbudowanych(z dość lekką nadwagą)mężczyzn, którzy z trudem zmieścili się w drzwiach. Za nimi weszło parę  pań, a koniec wycieczki zamykała nie zbyt małych rozmiarów pani, która jak później okazało była przewodnikiem tej, polskiej wycieczki.
Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie zachowanie tych ludzi.
W pewnym momencie, Pani która podkreślała wiele razy to, że jest przewodnikiem z wieloletnim stażem, nie twierdzę, że nim nie była, dała wodze fantazji tak mocno jak tylko potrafiła. Po kolei powyrywała karty i sama zaczęła je czytać, bo jak to umotywowała, ,,…żeby nikt z jej klientów nie męczył się za bardzo”. ‘’Ale dobry przewodnik- a jakie poświecenie”. Ach gorgeous- jak to mówi Gok- pomyślałem sam do siebie, lekko kpiąc z kobiety.
W końcu nazwy dań, napisane w języku angielskim, przyszły pani z ogromnym trudem do odczytu. Ale jak to sama ujęła,, W końcu tak jak ja to zrobię, to sami sobie państwo tego nie przetłumaczycie”. No  i tutaj muszę przyznać jej stuprocentową rację. Cóż, w końcu ją miała. Nikt by tego lepiej nie wykaleczył. Z polską wycieczką spotkałem się jeszcze raz, ale ichniejszy pan przewodnik – też Polak jak się szybko okazało,  nie wyrażał zainteresowania tym, że ktoś inny oprócz niego samego może żyć na świecie i również podróżować. Podobnie jak tamta Pani był również dość specyficzny.
Dlatego cieszę się, tym bardziej, że moimi przewodnikami byli miejscowi przewodnicy. Podejrzewam, że o wiele więcej rzeczy się od nich dowiedziałem, no i nastrój był o wiele przyjemniejszy.

poniedziałek, 21 marca 2016

Poniedziałek - czyli czas na wspomnienia Wojciecha Ustka z Indii, dzisiaj coś z dnia codziennego, Fort Ambert



Dzisiejszego dnia, czekając na śniadanie sam nie wiedziałem jak mógłbym wykorzystać kilkanaście minut, które zostały mi do pierwszego, według niektórych najważniejszego posiłku w ciągu całego dnia.
Z jednej strony był to za długi okres czasu, żebym mógł powoli zacząć schodzić do restauracji, z kolei z drugiej strony, zbyt krótki ażeby kontynuować lekturę książkową. Byłem już gotowy żeby  spróżnować ten czas siedząc na fotelu i gapić się na białe ściany pokryte ogromną ilością wilgoci, gdy nagle moje nogi samowładnie skierowały się w stronę okna.
A dobra- pomyślałem. Jak już tu jestem, to zobaczę jak jest na zewnątrz- wymamrotałem sam do siebie.
Ostrożnie odchyliłem jedną z ogromnych bordowych zasłon, które ledwo trzymały się na oknie. Kolorowo ubrani ludzie - coś co najbardziej mi się podobało będąc w Indiach i tego ranka rzuciło mi się w oczy
 Jednak dalszy widok jaki ujrzałem, muszę przyznać dopiero był ,,zapierający" dech w piesiach. Na wprost mojego hotelu, znajdował się ogromny, niedokończony budynek, na którego ogromnej betonowej konstrukcji wisiały stare metalowe rusztowania. Jak jednak przekonałem się później, nieskończone budynki to norma.
Dla zachowania równowagi, i przede wszystkim z ciekawości spoglądnąłem z okna na dół, ponieważ wieczorem, kiedy wjeżdżałem autobusem do hotelu zobaczyłem, że coś dziwnego tam stoi.
Ku mojemu zdziwieniu, dlaczego zdziwieniu?- nie pytajcie się mnie o to, sam dokładnie nie wiem, zauważyłem parking. Pojazdy stały jeden obok drugiego na całej długości budynku hotelowego.
Od razu też mogłem dostrzec, które ze stojących tam pojazdów świeżo co przyjechały, a które stały już trochę dłużej. Mianowicie różnica między nimi była prosta i zabawna. Na pojazdach stojących tutaj trochę dłużej dostrzegłem lekką kołdrę która je przykrywała. Składała się z ulicznego kurzu, pyłu, piasku i kup jakiś bliżej nie określonych stworów. Żeby było zabawniej, na samym środku ulicy, stały wielkie metalowe blachy, ułożone obok siebie z napisem Jaipur Metro. Dokładnie starałem się wypatrzeć jakiś kawałek szyn ułożonych za barierkami, albo chociaż przygotowanych do ułożenia.
Niestety moje oczy nie znalazły żadnego obiektu podobnego do szyn. Nawet później, po opuszczeniu hotelu i dokładniejszym przyglądnięciu się bliżej, w środku zobaczyłem jedynie całe mnóstwo piasku, i śmieci różnorakiego pochodzenia. No dobra. Ja się tu zacząłem rozpisywać o ulicy, a zapomniałbym o najważniejszym odkryciu tego ranka.
Stojąc przy oknie i próbując odczytać pogodę z białych kłębiastych chmur , nagle coś dziwnego mignęło mi za oknem w śród tłumu i hałasu samochodów. To coś z początku wydało mi się podobne do słonia,
a ponieważ że nie przypatrzyłem się dokładniej temu czemuś, uznałem,
że musiała to być ciężarówka, a moje myśli znowu włączyły funkcję fantazjowania.
Jednak po nie długim czasie okazało się, że tym razem to nie była moja fantazja. Tym razem zobaczyłem słonia pędzącego między samochodami z facetem siedzącym na jego plecach. Z okiennych obserwacji w hotelu w Japurze to było wszystko. Jak się później okazało, sam mogłem zobaczyć jak się jeździ na słoniu wyjeżdżając na nim do Fortu Ambert.

Do wspomnianego już prze ze mnie fortu, dotarłem godzine później. Przed fortem panował dziki tłum samochodów i turystów różnego pochodzenia. Były również CAMEL TAXI,


czyli wielbłądy taksówki, które można było wynająć i zużytkować jak zwyczajną motorową taksówkę. Za jaką cenę? – tego nie miałem okazji sprawdzić. Jednak moją uwagę w tym momencie przykuło coś zupełnie innego. Kilka kroków dalej stał mężczyzna z kobrą w koszu (niestety zwinął się za nim zdążyłem mu zrobić zdjęcie).
Kiedy mężczyzna zaczynał grać, kobra delikatnymi ruchami wypływała ku górze. Biedne zwierzę- jak można było je tak omamić- pomyślałem.
W końcu nadeszła chwila, żeby ustawić się w kolejce do słoni. Stojąc w niej, i oglądając wyjeżdżające słonie, moim oczom ukazał się  postać grabiąca trawę ubrana w żółtą pomarańczową długą suknię z delikatnego materiału i kapturem na głowie, służącym do ochrony przed silnymi promieniami słońca.

Czy była to kobieta, czy mężczyzna tego nie wiem, bo była tak ubrana,
że z daleka trudno było rozpoznać jej płeć.

Czekając w kolejce na wyjazd, miała miejsce jeszcze jedna śmieszna sytuacja. Była to grupa amerykanów stojąca przede mną. Panowie byli dość niecierpliwi, strasznie im się musiało nudzić, i nie potrafili spokojnie doczekać się wyjazdu. Jeden z miejscowych handlarzy zauważył to i wykorzystał okazję.  
 Dosłownie w ciągu kilku sekund, dookoła mężczyzn kręciło się całe mnóstwo hindusów, próbujących wcisnąć im przeróżne rzeczy. Panowie cali podekscytowani tym, że ktoś zwraca na nich uwagę, dokonali zakupu brzydkich kapelusz i to za nie małą sumę.
W końcu kto zabroni bogatemu wydawania jego własnych pieniędzy? Jeżeli cię tylko stać na nie. Czemu nie.
Zwiedzanie fortu okazało się o wiele bardziej ciekawsze niż przypuszczałem. Wyjeżdżając na słoniu, strasznie bujało. Co prawda miałem ze sobą aparat, ale nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć. Będąc już pod samą bramą wjazdowa i wyjściową równocześnie, po raz pierwszy w swoim nie za długim życiu zobaczyłem zdenerwowanego słonia. Powód jego niezadowolenia był prosty.  Jakiś turysta przez przypadek zabłąkał się miedzy słoniami. Jak tego dokonał, nie wiem, ale w końcu przecież wszystko może się zdarzyć zwłaszcza gdy ma się głowę pełna wrażeń i lekceważy tabliczkę z napisem zakaz wejścia turystom. Mężczyzna chcąc przyjeść pomiędzy jednym słoniem, a następnym, postanowił prześlizgnąć się tuż przed trąbą jednego z nich(oczywiście mam na myśli słonie).
Na jego nie szczęście słoniowi nie za bardzo się to spodobało. Mężczyzna został obśliniony z trąby słonia.
To dopiero musiało być przeżycie. 

Opuszczając pokład – mam na myśli słonia, właściciel słonia natarczywie upominał się o datek, doskonale wiedząc, że nie wolno mu przyjmować. Jednak jak się później przekonałem była to tylko namiastka tego jak można turystę naciągnąć.
Jednak prawdziwą przygodę z  natarczywymi boyami hotelowymi miałem przyjemność odbyć w hotelu w Kalkucie. 
O niej kiedy indziej będzie.
Na dzisiaj jeszcze kilka zdjęć z fortu i ulicy w drodze powrotnej:
 Fort Ambert
 Przy Pałacu Wiatrów - uliczka