poniedziałek, 21 marca 2016

Poniedziałek - czyli czas na wspomnienia Wojciecha Ustka z Indii, dzisiaj coś z dnia codziennego, Fort Ambert



Dzisiejszego dnia, czekając na śniadanie sam nie wiedziałem jak mógłbym wykorzystać kilkanaście minut, które zostały mi do pierwszego, według niektórych najważniejszego posiłku w ciągu całego dnia.
Z jednej strony był to za długi okres czasu, żebym mógł powoli zacząć schodzić do restauracji, z kolei z drugiej strony, zbyt krótki ażeby kontynuować lekturę książkową. Byłem już gotowy żeby  spróżnować ten czas siedząc na fotelu i gapić się na białe ściany pokryte ogromną ilością wilgoci, gdy nagle moje nogi samowładnie skierowały się w stronę okna.
A dobra- pomyślałem. Jak już tu jestem, to zobaczę jak jest na zewnątrz- wymamrotałem sam do siebie.
Ostrożnie odchyliłem jedną z ogromnych bordowych zasłon, które ledwo trzymały się na oknie. Kolorowo ubrani ludzie - coś co najbardziej mi się podobało będąc w Indiach i tego ranka rzuciło mi się w oczy
 Jednak dalszy widok jaki ujrzałem, muszę przyznać dopiero był ,,zapierający" dech w piesiach. Na wprost mojego hotelu, znajdował się ogromny, niedokończony budynek, na którego ogromnej betonowej konstrukcji wisiały stare metalowe rusztowania. Jak jednak przekonałem się później, nieskończone budynki to norma.
Dla zachowania równowagi, i przede wszystkim z ciekawości spoglądnąłem z okna na dół, ponieważ wieczorem, kiedy wjeżdżałem autobusem do hotelu zobaczyłem, że coś dziwnego tam stoi.
Ku mojemu zdziwieniu, dlaczego zdziwieniu?- nie pytajcie się mnie o to, sam dokładnie nie wiem, zauważyłem parking. Pojazdy stały jeden obok drugiego na całej długości budynku hotelowego.
Od razu też mogłem dostrzec, które ze stojących tam pojazdów świeżo co przyjechały, a które stały już trochę dłużej. Mianowicie różnica między nimi była prosta i zabawna. Na pojazdach stojących tutaj trochę dłużej dostrzegłem lekką kołdrę która je przykrywała. Składała się z ulicznego kurzu, pyłu, piasku i kup jakiś bliżej nie określonych stworów. Żeby było zabawniej, na samym środku ulicy, stały wielkie metalowe blachy, ułożone obok siebie z napisem Jaipur Metro. Dokładnie starałem się wypatrzeć jakiś kawałek szyn ułożonych za barierkami, albo chociaż przygotowanych do ułożenia.
Niestety moje oczy nie znalazły żadnego obiektu podobnego do szyn. Nawet później, po opuszczeniu hotelu i dokładniejszym przyglądnięciu się bliżej, w środku zobaczyłem jedynie całe mnóstwo piasku, i śmieci różnorakiego pochodzenia. No dobra. Ja się tu zacząłem rozpisywać o ulicy, a zapomniałbym o najważniejszym odkryciu tego ranka.
Stojąc przy oknie i próbując odczytać pogodę z białych kłębiastych chmur , nagle coś dziwnego mignęło mi za oknem w śród tłumu i hałasu samochodów. To coś z początku wydało mi się podobne do słonia,
a ponieważ że nie przypatrzyłem się dokładniej temu czemuś, uznałem,
że musiała to być ciężarówka, a moje myśli znowu włączyły funkcję fantazjowania.
Jednak po nie długim czasie okazało się, że tym razem to nie była moja fantazja. Tym razem zobaczyłem słonia pędzącego między samochodami z facetem siedzącym na jego plecach. Z okiennych obserwacji w hotelu w Japurze to było wszystko. Jak się później okazało, sam mogłem zobaczyć jak się jeździ na słoniu wyjeżdżając na nim do Fortu Ambert.

Do wspomnianego już prze ze mnie fortu, dotarłem godzine później. Przed fortem panował dziki tłum samochodów i turystów różnego pochodzenia. Były również CAMEL TAXI,


czyli wielbłądy taksówki, które można było wynająć i zużytkować jak zwyczajną motorową taksówkę. Za jaką cenę? – tego nie miałem okazji sprawdzić. Jednak moją uwagę w tym momencie przykuło coś zupełnie innego. Kilka kroków dalej stał mężczyzna z kobrą w koszu (niestety zwinął się za nim zdążyłem mu zrobić zdjęcie).
Kiedy mężczyzna zaczynał grać, kobra delikatnymi ruchami wypływała ku górze. Biedne zwierzę- jak można było je tak omamić- pomyślałem.
W końcu nadeszła chwila, żeby ustawić się w kolejce do słoni. Stojąc w niej, i oglądając wyjeżdżające słonie, moim oczom ukazał się  postać grabiąca trawę ubrana w żółtą pomarańczową długą suknię z delikatnego materiału i kapturem na głowie, służącym do ochrony przed silnymi promieniami słońca.

Czy była to kobieta, czy mężczyzna tego nie wiem, bo była tak ubrana,
że z daleka trudno było rozpoznać jej płeć.

Czekając w kolejce na wyjazd, miała miejsce jeszcze jedna śmieszna sytuacja. Była to grupa amerykanów stojąca przede mną. Panowie byli dość niecierpliwi, strasznie im się musiało nudzić, i nie potrafili spokojnie doczekać się wyjazdu. Jeden z miejscowych handlarzy zauważył to i wykorzystał okazję.  
 Dosłownie w ciągu kilku sekund, dookoła mężczyzn kręciło się całe mnóstwo hindusów, próbujących wcisnąć im przeróżne rzeczy. Panowie cali podekscytowani tym, że ktoś zwraca na nich uwagę, dokonali zakupu brzydkich kapelusz i to za nie małą sumę.
W końcu kto zabroni bogatemu wydawania jego własnych pieniędzy? Jeżeli cię tylko stać na nie. Czemu nie.
Zwiedzanie fortu okazało się o wiele bardziej ciekawsze niż przypuszczałem. Wyjeżdżając na słoniu, strasznie bujało. Co prawda miałem ze sobą aparat, ale nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć. Będąc już pod samą bramą wjazdowa i wyjściową równocześnie, po raz pierwszy w swoim nie za długim życiu zobaczyłem zdenerwowanego słonia. Powód jego niezadowolenia był prosty.  Jakiś turysta przez przypadek zabłąkał się miedzy słoniami. Jak tego dokonał, nie wiem, ale w końcu przecież wszystko może się zdarzyć zwłaszcza gdy ma się głowę pełna wrażeń i lekceważy tabliczkę z napisem zakaz wejścia turystom. Mężczyzna chcąc przyjeść pomiędzy jednym słoniem, a następnym, postanowił prześlizgnąć się tuż przed trąbą jednego z nich(oczywiście mam na myśli słonie).
Na jego nie szczęście słoniowi nie za bardzo się to spodobało. Mężczyzna został obśliniony z trąby słonia.
To dopiero musiało być przeżycie. 

Opuszczając pokład – mam na myśli słonia, właściciel słonia natarczywie upominał się o datek, doskonale wiedząc, że nie wolno mu przyjmować. Jednak jak się później przekonałem była to tylko namiastka tego jak można turystę naciągnąć.
Jednak prawdziwą przygodę z  natarczywymi boyami hotelowymi miałem przyjemność odbyć w hotelu w Kalkucie. 
O niej kiedy indziej będzie.
Na dzisiaj jeszcze kilka zdjęć z fortu i ulicy w drodze powrotnej:
 Fort Ambert
 Przy Pałacu Wiatrów - uliczka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz