Dzisiejszego
dnia, czekając na śniadanie sam nie wiedziałem jak mógłbym wykorzystać
kilkanaście minut, które zostały mi do pierwszego, według niektórych
najważniejszego posiłku w ciągu całego dnia.
Z jednej strony
był to za długi okres czasu, żebym mógł powoli zacząć schodzić do restauracji,
z kolei z drugiej strony, zbyt krótki ażeby kontynuować lekturę książkową.
Byłem już gotowy żeby spróżnować ten
czas siedząc na fotelu i gapić się na białe ściany pokryte ogromną ilością
wilgoci, gdy nagle moje nogi samowładnie skierowały się w stronę okna.
A dobra- pomyślałem. Jak już tu jestem, to zobaczę jak jest na zewnątrz- wymamrotałem sam do siebie.
A dobra- pomyślałem. Jak już tu jestem, to zobaczę jak jest na zewnątrz- wymamrotałem sam do siebie.
Ostrożnie
odchyliłem jedną z ogromnych bordowych zasłon, które ledwo trzymały się na
oknie. Kolorowo ubrani ludzie - coś co najbardziej mi się podobało będąc w Indiach i tego ranka rzuciło mi się w oczy
Jednak dalszy widok jaki
ujrzałem, muszę przyznać dopiero był ,,zapierający" dech w piesiach. Na wprost mojego
hotelu, znajdował się ogromny, niedokończony budynek, na którego ogromnej
betonowej konstrukcji wisiały stare metalowe rusztowania. Jak jednak
przekonałem się później, nieskończone budynki to norma.
Dla zachowania
równowagi, i przede wszystkim z ciekawości spoglądnąłem z okna na dół, ponieważ
wieczorem, kiedy wjeżdżałem autobusem do hotelu zobaczyłem, że coś dziwnego tam
stoi.
Ku mojemu
zdziwieniu, dlaczego zdziwieniu?- nie pytajcie się mnie o to, sam dokładnie nie
wiem, zauważyłem parking. Pojazdy stały jeden obok drugiego na całej długości
budynku hotelowego.
Od razu też
mogłem dostrzec, które ze stojących tam pojazdów świeżo co przyjechały, a które
stały już trochę dłużej. Mianowicie różnica między nimi była prosta i zabawna.
Na pojazdach stojących tutaj trochę dłużej dostrzegłem lekką kołdrę która je przykrywała.
Składała się z ulicznego kurzu, pyłu, piasku i kup jakiś bliżej nie określonych
stworów. Żeby było zabawniej, na samym środku ulicy, stały wielkie metalowe
blachy, ułożone obok siebie z napisem Jaipur Metro. Dokładnie starałem się
wypatrzeć jakiś kawałek szyn ułożonych za barierkami, albo chociaż przygotowanych
do ułożenia.
Niestety moje
oczy nie znalazły żadnego obiektu podobnego do szyn. Nawet później, po
opuszczeniu hotelu i dokładniejszym przyglądnięciu się bliżej, w środku
zobaczyłem jedynie całe mnóstwo piasku, i śmieci różnorakiego pochodzenia. No
dobra. Ja się tu zacząłem rozpisywać o ulicy, a zapomniałbym o najważniejszym
odkryciu tego ranka.
Stojąc przy oknie
i próbując odczytać pogodę z białych kłębiastych chmur , nagle coś dziwnego
mignęło mi za oknem w śród tłumu i hałasu samochodów. To coś z początku wydało
mi się podobne do słonia,
a ponieważ że nie przypatrzyłem się dokładniej temu czemuś, uznałem,
że musiała to być ciężarówka, a moje myśli znowu włączyły funkcję fantazjowania.
a ponieważ że nie przypatrzyłem się dokładniej temu czemuś, uznałem,
że musiała to być ciężarówka, a moje myśli znowu włączyły funkcję fantazjowania.
Jednak po nie
długim czasie okazało się, że tym razem to nie była moja fantazja. Tym razem
zobaczyłem słonia pędzącego między samochodami z facetem siedzącym na jego
plecach. Z okiennych obserwacji w hotelu w Japurze to było wszystko. Jak się
później okazało, sam mogłem zobaczyć jak się jeździ na słoniu wyjeżdżając na
nim do Fortu Ambert.
Do wspomnianego
już prze ze mnie fortu, dotarłem godzine później. Przed fortem panował dziki
tłum samochodów i turystów różnego pochodzenia. Były również CAMEL TAXI,
czyli
wielbłądy taksówki, które można było wynająć i zużytkować jak zwyczajną
motorową taksówkę. Za jaką cenę? – tego nie miałem okazji sprawdzić. Jednak
moją uwagę w tym momencie przykuło coś zupełnie innego. Kilka kroków dalej stał
mężczyzna z kobrą w koszu (niestety zwinął się za nim zdążyłem mu zrobić zdjęcie).
Kiedy mężczyzna
zaczynał grać, kobra delikatnymi ruchami wypływała ku górze. Biedne zwierzę-
jak można było je tak omamić- pomyślałem.
W końcu nadeszła
chwila, żeby ustawić się w kolejce do słoni. Stojąc w niej, i oglądając
wyjeżdżające słonie, moim oczom ukazał się postać grabiąca trawę ubrana w żółtą
pomarańczową długą suknię z delikatnego materiału i kapturem na głowie,
służącym do ochrony przed silnymi promieniami słońca.
Czy była to kobieta, czy
mężczyzna tego nie wiem, bo była tak ubrana,
że z daleka trudno było rozpoznać jej płeć.
że z daleka trudno było rozpoznać jej płeć.
Czekając w
kolejce na wyjazd, miała miejsce jeszcze jedna śmieszna sytuacja. Była to grupa
amerykanów stojąca przede mną. Panowie byli dość niecierpliwi, strasznie im się
musiało nudzić, i nie potrafili spokojnie doczekać się wyjazdu. Jeden z
miejscowych handlarzy zauważył to i wykorzystał okazję.
Dosłownie w ciągu kilku sekund, dookoła
mężczyzn kręciło się całe mnóstwo hindusów, próbujących wcisnąć im przeróżne
rzeczy. Panowie cali podekscytowani tym, że ktoś zwraca na nich uwagę, dokonali
zakupu brzydkich kapelusz i to za nie małą sumę.
W końcu kto
zabroni bogatemu wydawania jego własnych pieniędzy? Jeżeli cię tylko stać na
nie. Czemu nie.
Zwiedzanie fortu
okazało się o wiele bardziej ciekawsze niż przypuszczałem. Wyjeżdżając na
słoniu, strasznie bujało. Co prawda miałem ze sobą aparat, ale nie zrobiłem zbyt
wielu zdjęć. Będąc już pod samą bramą wjazdowa i wyjściową równocześnie, po raz
pierwszy w swoim nie za długim życiu zobaczyłem zdenerwowanego słonia. Powód
jego niezadowolenia był prosty. Jakiś
turysta przez przypadek zabłąkał się miedzy słoniami. Jak tego dokonał, nie
wiem, ale w końcu przecież wszystko może się zdarzyć zwłaszcza gdy ma się głowę
pełna wrażeń i lekceważy tabliczkę z napisem zakaz wejścia turystom. Mężczyzna
chcąc przyjeść pomiędzy jednym słoniem, a następnym, postanowił prześlizgnąć
się tuż przed trąbą jednego z nich(oczywiście mam na myśli słonie).
Na jego nie
szczęście słoniowi nie za bardzo się to spodobało. Mężczyzna został obśliniony
z trąby słonia.
To dopiero musiało
być przeżycie.
Opuszczając pokład – mam na myśli słonia, właściciel słonia
natarczywie upominał się o datek, doskonale wiedząc, że nie wolno mu
przyjmować. Jednak jak się później przekonałem była to tylko namiastka tego jak
można turystę naciągnąć.
Jednak prawdziwą
przygodę z natarczywymi boyami
hotelowymi miałem przyjemność odbyć w hotelu w Kalkucie.
O niej kiedy indziej będzie.
Na dzisiaj jeszcze kilka zdjęć z fortu i ulicy w drodze powrotnej:
Fort AmbertPrzy Pałacu Wiatrów - uliczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz