sobota, 19 sierpnia 2017

Kolekcjoner życiowych doświadczeń - Pani Ania, część III

W moim mieszkaniu... Pani Ania siedzi na fotelu przy kwadratowym stoliku

- Coś ciepłego mogę Pani zaproponować, albo może nalewki domowej roboty? – zaproponowałem Ani, której ręce trzęsły się z zimna.
- Pan miły jest,…, bardzo,… herbatę poproszę – odpowiedziała posyłając mi uśmiech przez swoje wielkie niebieskie oczy, które zahipnotyzowały by nie jednego chłopaka.
- Nie, proszę mi wierzyć, to nic wielkiego – uśmiechnąłem się do dziewczyny, bo widziałem że to czego najbardziej teraz pragnie była to miłość i uśmiech. Tego pierwszego jej nie mogłem dać,
to chociaż chciałem sprawić, żeby poczuła się jak u siebie w domu rodzinnym.
Wyszedłem na chwile do kuchni, żeby postawić dzbanek na wodę – elektryczny, kupiłem w tamtym tygodniu, po tym jak wcześniejszy czajnik spaliłem na gazie gotując w nim wodę na wieczorną herbatę.
I chociaż wydawało mi się, że spalenie czajnika z wodą nie jest łatwe, przekonałem się na własnej skórze – było to o wiele łatwiejsze niż bym pomyślał.
Teraz tutaj w tym miejscu, jeden z moich najlepszych przyjaciół zaszydziłby sobie ze mnie – czy ja
w ogóle potrafię mysleć…, hehe, tak, zdarza mi się to od czasu do czasu, hihihi.
Woda się szybko ugotowała, także po nie całych pięciu minutach wróciłem do pokoju z prostokątną tacą. Jej kolorystyka wpisywała się idealnie w kolory pokoju i mebli.
Kiedy wchodziłem do pokoju, ujrzałem kątem oka jak dziewczyna wybiega przez drzwi wejściowe.
Na stoliku leżała prostokątna koperta. Podszedłem i delikatnie ją otworzyłem. W środku znajdowały się dwa bilety lotnicze na lot do Porto.

Za oknem wiatr coraz bardziej grał na gałęziach drzew, a ulice były spłakane w ciemnym blasku ulicznych latarń...

Dodam tylko, że wbrew pozorom wieczór tego dnia jeszcze się nie skończył...
... co się wtedy wydarzyło? - zapytacie zaciekawieni mniej lub bardziej...
o tym opowiem wieczorową porą z piątku na sobotę 8/9 września tego roku (2017)

                                                                             19.08.2017
                                                                                A.W.

środa, 16 sierpnia 2017

,,Kolekcjoner życiowych doświadczeń" - Pani Ania, część II

Zimowa aura, coraz bardziej dawała o sobie znać. Nawet myszy siedziały głęboko schowane w swoich przytulnych i ciepłych norkach.
Delikatne i rytmiczne uderzanie kropel deszczu o stary parapet, wkomponowywało się w jazzowe rytmy piosenek Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga, które dokładnie zaglądały do każdego z pokoi.
W przed pokoju, czuć było zapach piernika, który udekorowany zielonymi liśćmi stał na samym środku nie wielkiego, kwadratowego stolika. Obok niego stała karawka, która w całości wypełniona była jasną cieczą, podobną trochę do białego wina.
Niespodziewanie po mieszkaniu rozległ się dźwięk nietoperza. Nie było to nic nadzwyczajnego,
a jedynie zwykły dzwonek do drzwi.
- Dobry wieczór Pani – powiedziałem z uśmiechem na twarzy, lewą ręką trzymając za klamkę, powstrzymując je przed ich ulubioną czynnością, jaką było zatrzaskiwanie się.

Nie wysoka dziewczyna i bardzo szczupła, pojawiła się przed moimi oczami. Jej czarne włosy przysłaniał słomkowy, ciemny kapelusz ze sztucznymi owocami, ciało zakrywała długa sukienka koloru ciemno zielonego, a jej delikatne i spękane stopy, wsunięte były w potargane sandały.

- Przyszłam za w-cz-e-ś-n-i-e – wydukała nieśmiało.
- W samą porę, czekałem na Panią…, 

wtorek, 15 sierpnia 2017

,,Kolekcjoner życiowych doświadczeń - Pani Ania", część I

Był to 22.05 – zapamiętałem tę datę. Sam nie wiem dlaczego. Do mieszkania na wprost mnie wprowadziło się młode małżeństwo. W dzień wprowadzenia, podjechali białym peugeotem 403 na dziedziniec. Pamiętam, że Pan młody wynosił ją z samochodu i niósł na rękach do sypialni.
Wszystko wydawało się idealne i piękne, aż tu …
12.10 – jesień się już zaczęła, bo liście na drzewach były kolorowe. Już wieczór wcześniej,
kłócili się i wygrażali sobie na poważnie. Następnego dnia, Pan Młody, chociaż wiekiem, wcale nie był młody, na moje oko, był jakieś 15 lat starszy od dziewczyny, wyprowadził się, trzaskając drzwiami.
Nagle…..
Koniec…, wszystko skończone…, ostatni liść ostatnich radosnych wspólnych dni spadł z drzewa i już nigdy nie powróci na nie. Została sama…, bez rodziców, bez kolegów, bez koleżanek, bez męża.
Przez miesiąc widywałem ją jak borykała się ze swoim życiem, jaki żal sprawiała jej samotność. Codziennie wieczorami wypłakiwała przy szybie w sypialni hektolitry łez. Panu Jurkowi, naszemu dozorcy przestała odpowiadać ,,Dzień dobry”, stała się zamknięta, nie ufna, wrak człowieka…
24.12 – w dniu zwanym przez Katolików Wigilią, spotkałem ją na podwórku. Wracała do domu, pewnie z pracy – nie wiedziałem gdzie pracuje, co robi, czym się zajmuje. Była cała zapłakana. Wpadła we mnie, chlipiąc i wycierając dziurawą chusteczką kolejne łzy, które spływały po jej policzkach.
- ,,Dzień dobry” – powiedziałem z uśmiechem i zdejmując  czarny kapelusz, który miałem w zwyczaju nosić, gdy miałem dobry humor.
Nic nie odpowiedziała.
- Przepraszam! – panienko – zawołałem, serdecznym głosem, który wszedł w głąb jej ciała.
Przystanęła na chwilę i nie śmiało odwróciła się w moją stronę.
Stałem przed nią, moja twarz była uśmiechnięta i promieniowała radością i ciepłem.
- Przepraszam, że ośmielam się zabierać Pani czas.
- Pan? – odezwała się skrępowanym i niewinnym głosem.
-Jestem sąsiadem Pani z na przeciwka…
- Wiem, widziałam Pana…
- Bardzo mi miło – Artur – przedstawiłem się, zdejmując lewą ręką kapelusz z głowy.
- Pan ma takie duże ładne mieszkanie… - jej oczy były wypełnione niespełnionymi marzeniami,
które gdzieś głęboko w sercu chowała.
- Nie obraziła by się Pani, gdybym zaprosił Ją na wspólną kolację, dzisiaj wieczorem, u mnie?...
- Pan..
- Artur mam na imię – moja twarz cały czas się uśmiechała, a lewa ręka trzymała kapelusz.
Ten jeden wieczór, bardzo Panią proszę…
- Będzie mi miło… - odparła wzruszona i z jej wielkich oczu poleciały łzy szczęścia.
- Proszę nie płakać – podałem jej chustkę na otarcie łez.
- Jak Pani na imię?
- Ania
- Anna – bardzo ładnie – powtórzyłem skinając głową.
- Za tem zapraszam Pania dzisiaj do siebie, powiedzmy o 18?
- Pan jest taki miły…
- Nie ma za co, pomyślałem, że raźniej będzie zjeść wspólnie kolację – uśmiechnąłem się.
- Dziękuję Panu bardzo – wypowiedziała te słowa pełne szczęścia.
- To czekam na Panią u siebie o 18, do zobaczenia. Uniosłem kapelusz i udałem się w swoją stronę.

sobota, 5 sierpnia 2017

,,Kolekcjoner życiowych doświadczeń" - Wróżka – aranrżatorka wnętrza w teatrze, część II

Wróżka – aranrżatorka wnętrza w teatrze, część II

- Czy mogę prosić Twoją rękę? – Cyganka zapytała podnosząc swoją prawą dłoń w moją stronę.
- Nie, obejdzie się  – odparłem oschle i schowałem dłoń pod blat stołu.
- OOOO- ciężko westchnęła i po chwili dodała: widzę, że masz poważne problemy.
- Widzę…, bardzo wyraźnie widzę…
Chwilę czasu jej to zajęło za nim przeszła do następnego słowa. Przez cały ten czas dokładnie obserwowała jaka będzie moja reakcja. Jednak moja twarz była cały czas taka sama.
- Twoja dziewczyna! – wykrzyknęła nagle
- Zdradziła Cię, zostawiła…, zostawiła dla innego…, Łuuu, nie warta była Ciebie…
Siedziałem grzecznie i cicho, kiedy cyganka próbowała mi przedstawić życie takim jakim w ogóle nie było. Nie wiedziała, że rozmawia z osobą, która nie jest zależna od niczego, a wszystko z czego się składa to czysta dusza schowana w pierwszej lepszej skórze, jaką znalazła na aukcji internetowej.
- Po godzinie słuchania jej bzdur, palnęła największą gafę, która sprowokowała mnie. Wtedy to po raz pierwszy od sześćdziesięciu minut, które spędziłem nie dyskutując z nią, wtrąciłem jej się w zdanie.
- Szanowna Pani raczy się mylić we wszystkim co powiedziała –odparłem stonowanym,
ale stanowczym głosem. W tej samej chwili, po mieszkaniu zaczęły unosić się delikatne dźwięki utworu grupy Bonney M. ,,Sunny”, w aranżacji jazzowej na fortepian.
- Może zechce Pani posłuchać? – zaproponowałem wskazując kobiecie wejście do pokoju, w którym  stał fortepian. Mocno rozwinięte zielone, pomarszczone tulipany, które stały na nim, delikatnie uderzały o klawisze.
- Proszę, niech Pani siada – wskazałem cygance miejsce przy kwadratowym, nie dużym stoliku.
Siedzieliśmy tak, że za swoimi plecami miałem okno, przez które zaglądały promienie słońca. Wyciągając prawą rękę, mogłem bez większej trudności dotknąć ostatnich klawiszy pianina.
- Napije się Pani? – zapytałem się nalewając kobiecie esencji z porcelanowego czajniczka.
- Kobieta siedział zamurowana, gapiąc się w tulipany, które wygrywały różne melodie w aranżacji jazzowej,
- Oglądnąłem się za siebie i uśmiechnąłem się pod siebie.
- Widzę, że spodobała się Pani moja muzyka – zachichotałem.
Na zewnątrz było już ciemno. Delikatny deszcz zaczął do rytmu uderzać o stary parapet okna.
-Proszę, niech Pani spróbuje  - powiedziałem podsuwając kobiecie filiżankę ze swego rodzaju trunkiem o zapachu ziół, miodu i malin i laseczki cynamonu.
Na mojej twarzy przez cały ten czas gościł uśmiech.
Kobieta przechyliła filiżankę i niechętnie wlała ciecz do ust.
Podniosła się delikatnie z fotela. W kącikach jej ust zagościł uśmiech, a środek wypełniło zadowolenie.

… Następnego dnia, w godzinach wieczornych, cyganka, która jeszcze kilka godzin wcześniej była ubrana w stare łachmany, teraz szła po ulicy w białych kremowym kostiumie i słomkowym kapeluszu z lufką i palącym się papierosem. Wracał właśnie z teatru, w którym zakończyła aranżację przedstawienia.




                                                                                                    1.08.2017
                                                                                                          A.W.