Wszystko wydawało się idealne i piękne, aż tu …
12.10 – jesień się już zaczęła, bo liście na drzewach były kolorowe. Już wieczór wcześniej,
kłócili się i wygrażali sobie na poważnie. Następnego dnia, Pan Młody, chociaż wiekiem, wcale nie był młody, na moje oko, był jakieś 15 lat starszy od dziewczyny, wyprowadził się, trzaskając drzwiami.
Nagle…..
Koniec…, wszystko skończone…, ostatni liść ostatnich radosnych wspólnych dni spadł z drzewa i już nigdy nie powróci na nie. Została sama…, bez rodziców, bez kolegów, bez koleżanek, bez męża.
Przez miesiąc widywałem ją jak borykała się ze swoim życiem, jaki żal sprawiała jej samotność. Codziennie wieczorami wypłakiwała przy szybie w sypialni hektolitry łez. Panu Jurkowi, naszemu dozorcy przestała odpowiadać ,,Dzień dobry”, stała się zamknięta, nie ufna, wrak człowieka…
24.12 – w dniu zwanym przez Katolików Wigilią, spotkałem ją na podwórku. Wracała do domu, pewnie z pracy – nie wiedziałem gdzie pracuje, co robi, czym się zajmuje. Była cała zapłakana. Wpadła we mnie, chlipiąc i wycierając dziurawą chusteczką kolejne łzy, które spływały po jej policzkach.
- ,,Dzień dobry” – powiedziałem z uśmiechem i zdejmując czarny kapelusz, który miałem w zwyczaju nosić, gdy miałem dobry humor.
Nic nie odpowiedziała.
- Przepraszam! – panienko – zawołałem, serdecznym głosem, który wszedł w głąb jej ciała.
Przystanęła na chwilę i nie śmiało odwróciła się w moją stronę.
Stałem przed nią, moja twarz była uśmiechnięta i promieniowała radością i ciepłem.
- Przepraszam, że ośmielam się zabierać Pani czas.
- Pan? – odezwała się skrępowanym i niewinnym głosem.
-Jestem sąsiadem Pani z na przeciwka…
- Wiem, widziałam Pana…
- Bardzo mi miło – Artur – przedstawiłem się, zdejmując lewą ręką kapelusz z głowy.
- Pan ma takie duże ładne mieszkanie… - jej oczy były wypełnione niespełnionymi marzeniami,
które gdzieś głęboko w sercu chowała.
- Nie obraziła by się Pani, gdybym zaprosił Ją na wspólną kolację, dzisiaj wieczorem, u mnie?...
- Pan..
- Artur mam na imię – moja twarz cały czas się uśmiechała, a lewa ręka trzymała kapelusz.
Ten jeden wieczór, bardzo Panią proszę…
- Będzie mi miło… - odparła wzruszona i z jej wielkich oczu poleciały łzy szczęścia.
- Proszę nie płakać – podałem jej chustkę na otarcie łez.
- Jak Pani na imię?
- Ania
- Anna – bardzo ładnie – powtórzyłem skinając głową.
- Za tem zapraszam Pania dzisiaj do siebie, powiedzmy o 18?
- Pan jest taki miły…
- Nie ma za co, pomyślałem, że raźniej będzie zjeść wspólnie kolację – uśmiechnąłem się.
- Dziękuję Panu bardzo – wypowiedziała te słowa pełne szczęścia.
- To czekam na Panią u siebie o 18, do zobaczenia. Uniosłem kapelusz i udałem się w swoją stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz